Bakterie są z nami od zawsze i stanowią naszą integralną część. Błędem jest traktowanie ich jak najeźdźcy. O tym co to mikrobiom oraz mikrobiom jelitowy i jak wpływa na nasz organizm, mówi mikrobiolog środowiskowy Margit Kossobudzka, Orinie Krajewskiej.
Mikrobiom to mikroświat na i w naszym ciele, o którym do niedawna współczesna medycyna nie miała pojęcia. Czym dokładnie jest?
Kiedyś zamiast „mikrobiom” i „mikrobiota” mówiło się: „flora jelitowa”. Dziś to już przestarzałe określenie, bo nawiązuje do roślin a przecież mowa o bakteriach, wirusach i grzybach, które zasiedlają całego człowieka. W środku i na zewnątrz a nie tylko w jelicie. Mikrobiom to z kolei wszystkie geny tych mikrobów. Nie ma szanującego się ośrodka naukowego, który nie prowadziłby badań nad ludzkim mikrobiomem. Nawet dla mnie, która zajmuję się tą tematyką, niemożliwe jest śledzenie wszystkich naukowych doniesień na bieżąco. Cała rewolucja zaczęła się od jelit i rozlała na całe funkcjonowanie organizmu.
Bakterie do tej pory postrzegaliśmy jako niebezpiecznych wrogów. Faktycznie są dla nas aż tak szkodliwe?
Absolutnie nie! Człowiek ma w sobie bakterie dobroczynne, których jest przeważająca większość. Bakterie to nie tylko zagrożenie. Tych złych, powodujących choroby jest zaledwie kilka procent. Cała reszta jest dla nas albo obojętna albo przyjazna. A wręcz konieczna do życia!
Wraz z postępem nauki i rozwoju genetyki okazało się jednak, że komórek bakteryjnych w naszym ciele jest tyle samo, co naszych własnych i że odpowiadają one za niezliczoną ilość procesów fizjologicznych w organizmie. Wpływają na proces trawienia, pomagają nam syntetyzować witaminy, są też częścią układu odpornościowego, który głównie znajduje się w jelitach. Bez odpowiednich bakterii jelitowych i właściwej równowagi między nimi prawdopodobnie częściej dopadają nas alergie, choroby zapalne jelit, choroba Leśniowskiego-Crohna, zespół jelita drażliwego, depresja i cała masa innych problemów zdrowotnych. Bakterie nie spadły na nas z kosmosu. Są z nami od zawsze i są naszą integralną częścią. Błędem jest traktowanie ich jak najeźdźcy.
Każdy z nas ma swój unikalny mikrobiom. W jaki sposób go nabywamy? Pierwszym momentem jest poród. Dziecko może się urodzić albo drogami natury albo poprzez cesarskie cięcie. Badania, które trwają od wielu lat, potwierdzają, że dzieci urodzone drogą naturalną mają inny mikrobiom niż te urodzone poprzez cesarskie cięcie. Dziecko „łapie” bakterie przechodząc przez kanał rodny matki albo… ma na sobie bakterie z jej skóry oraz, niestety, szczepy szpitalne. A taki mikrobiom nie jest dla nas ani naturalny, ani przyjazny.
Oczywiście, cesarskie cięcie jest dobrodziejstwem dla wielu matek i ich dzieci. To procedura bardzo ważna często konieczna ze wskazań medycznych. Ale w Polsce wiele kobiet wybiera cięcie cesarskie z innych przyczyn. Już prawie 50 proc. dzieci rodzi się w ten sposób. Warto pamiętać jednak, że dziecko urodzone drogami naturalnymi będzie zasiedlone wszystkimi najbardziej potrzebnymi bakteriami. Lekarze coraz bardziej zdają sobie z tego sprawę – prowadzone są badania nad tzw. vaginal seeding, czyli smarowaniem dziecka po porodzie wydzieliną z pochwy matki.
Co więcej, cenna może być także wydzielina z odbytu mamy! Choć brzmi to nieapetycznie to przecież w trakcie naturalnego porodu maluch ma kontakt także z bakteriami kałowymi matki i jak się okazuje, mają one do odegrania ważną rolę w rozwoju jego mikrobiomu. Natura doskonale wie, co robi. Kolejnym etapem nabywania bakterii jest karmienie piersią. Mleko mamy nie jest jałowe, znajduje się w nim kilkadziesiąt różnych gatunków bakterii. Poza tym zawiera ono związki, które karmią nie tylko dziecko, ale też jego bakterie. W następnej kolejności bakterie łapiemy ze środowiska. I tutaj niezwykle ważnym tematem jest higiena.
No właśnie, od dziecka uczymy się, że zachowanie czystości jest bardzo ważne. Badania mówią co innego.
Tak naprawdę lepiej się ubrudzić niż wyczyścić. Powstała nawet teoria higieny, która zakładała, że nadmierne wyjałowienie otoczenia dziecka przyczynia się do rozwoju alergii. Czyszcząc obsesyjnie wszystko dookoła i samych siebie, wyczyściliśmy też bakterie, które są potrzebne, by nasz układ odpornościowy nie wariował i nie traktował wszystkiego jako wroga. Poza tym to nieprawda, że idealnie czyste dziecko, które nie ma szansy pobawić się w błocie czy pogłaskać psa, mniej choruje. Wręcz przeciwnie! Nie mówię o pochwale brudu, ale zachowaniu rozsądku w wyjaławianiu wszystkiego wokół. Dobre bakterie nas bronią. Mają naturalną niechęć do bakterii patogennych i umieją je zwalczać. Oczywiście, człowiek raczej sam nie zwalczy ciężkiego zapalenia płuc. Po to wynaleźliśmy antybiotyki. Nie zdajemy sobie jednak sprawy z tego, że codziennie atakują nas jakieś patogeny, a my jesteśmy zdrowi tylko dlatego, że w naszej obronie stają dobre bakterie. To armia mikrobów. Jeżeli nadmierną higieną pozbawimy się sprzymierzeńców, to zostajemy zupełnie nadzy.
Rozmawiałam niedawno z doktorem Wojciechem Feleszko, alergologiem z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego o tym, że dzieci powinno się myć rzadko. Koncepcja, według której zdrowe dziecko powinno być codziennie wykąpane, wyczyszczone i wysmarowane różnego rodzaju specyfikami zaczyna się dezaktualizować. Wracamy do natury.
Tyle że większość z nas żyje w miastach, które generują zanieczyszczenia dalekie naturze. Sama natura jest tu zupełnie inna niż ta, z którą kiedyś żyliśmy.
Oczywiście. Myślę, że dbanie o higienę to kwestia umiaru. To prawda, że żyjemy w coraz bardziej oderwanym od natury środowisku, ale w dużej mierze sami się na nie skazujemy. Nie korzystamy z tej przyrody, która ostała się wokół nas. Przecież mamy parki, skwery, zieleń. Profesor Graham Rook, immunolog z University Collage London głosi teorię „starych przyjaciół”, według której nie tylko zanieczyszczenie środowiska czy nadmierna higiena powodują narastanie alergii i innych chorób cywilizacyjnych, ale głównym winowajcą jest brak kontaktu z bakteriami środowiskowymi. Rook uważa, że dawniej człowiek nabywał dobre bakterie, kopiąc glebę, dotykając liści czy grzebiąc w spróchniałym drewnie. Łapaliśmy je też zwierząt gospodarskich, z futer i odchodów dzikich zwierząt np. jeleni. Czasy, gdy człowiek zbierał drewno i runo leśne, mieszkał bliżej zwierząt – służyły nam bardziej niż koszule z chemicznej pralni i świeczka o zapachu sosny. Wśród bakterii, które nas zasiedlają, powinna być jak największa różnorodność. Im więcej ich mamy, tym więcej mogą w naszym ciele naprawić. Spadek bioróżnorodności jest dla ans wielkim zagrożeniem.
Uważa się że podstawowy skład naszego mikrobiomu kształtuje się do trzeciego roku życia.
To są bardzo ważne trzy lata, bo wtedy następuje tzw. programowanie całego organizmu na przyszłość. Po ukończeniu trzech lat nasz mikrobiom jest ukształtowany. W dorosłym życiu możemy go nieco modyfikować, ale już damy rady go zupełnie zmienić. Możemy ją sobie jednak bardzo popsuć. Jeżeli będziemy się źle odżywiać, nie będziemy aktywni fizycznie, nie będziemy się wysypiać, będziemy oderwani od przyrody siedząc przed komputerem, nie nauczymy się rozładowywać stresu i przy każdej infekcji będziemy sięgać po antybiotyk – to systematycznie wyniszczymy przyjazne nam bakterie.
Styl życia aż tak wpływa na naszą mikrobiotę?
Zdrowy styl życia daje nam gwarancję, że mikrobiota będzie bogatsza, odżywiona i zadbana. Wiadomo, że osoby aktywne fizycznie, szczególnie te, które trenują regularnie, mają lepszy profil bakterii jelitowych. Produkują one związki, które odżywiają komórki nabłonka jelit. Są więc bezpośrednimi żywicielami naszych jelit. Z kolei włączenie do diety większej ilości roślin i ograniczenie produktów zwierzęcych „smakuje” naszym bakteriom.
Jeśli ktoś chce zadbać o swój mikrobiom, powinien przede wszystkim dbać o siebie. Oprócz diety i aktywności fizycznej podstawą jest umiejętność rozładowywania stresu i jak najczęstsze przebywanie na zewnątrz, a nie w pomieszczeniu. Ważne jest także pilnowanie rytmu dobowego. Nie zarywajmy nocy w tygodniu, żeby odsypiać w weekendy do dwunastej. Starajmy się wstawać w miarę o tej samej porze i kłaść się spać także o tej samej godzinie. W weekendy możemy pospać godzinę dłużej.
A czy powinno się profilaktycznie suplementować probiotyki?
Profilaktycznie powinno się włączyć zdrowy rozsądek. Jeżeli czuję, że nie mam czasu dla siebie, że świat pędzi a ja nie daję sobie rady, to w pierwszej kolejności powinnam się zatrzymać i przez chwilę zastanowić się nad przyczyną tego pędu, a nie iść do apteki i kupować probiotyki, wierząc że to one wybawią mnie z tego, w jaki sposób podchodzę do życia.
Profilaktycznie trzeba brać w Polsce witaminę D, bo mamy jej za mało jako populacja. Coraz częściej lekarze zalecają też magnez, bo stres uszczupla jego zasoby w ciele. Natomiast po inne suplementy powinniśmy sięgać tylko wtedy, kiedy mamy stwierdzone niedobory określonych witamin czy minerałów.
Probiotyki są jeszcze czymś innym. Nazwa „probiotyk” jest zarezerwowana dla konkretnych szczepów bakterii, które mają udowodnione korzystne działanie dla człowieka. Są przeznaczone dla osób mających określone przypadłości. Stosuje się je np. przy biegunce, w trakcie i po antybiotykoterapii. Są probiotyki, które mogą pomóc pacjentom chorym na zespół jelita drażliwego, dla osób intensywnie trenujących, do zwalczania bakterii próchnicowych, czy nawracających infekcji gardła. Jednak łykanie probiotyków na oślep nie pomoże nam na wszystkie dolegliwości świata. To tak nie działa! Najlepiej sięgać po nie po konsultacji z lekarzem.
Jeśli nic nam specjalnie nie dolega, a chcemy wesprzeć się probiotykami, to najlepiej jeść produkty fermentowane. Nazywamy je naturalnymi probiotykami. Kefir, maślanka, tempeh czy kiszonki są pełne bakterii dla nas korzystnych. Nasza dieta powinna być urozmaicona ze wskazaniem w stronę warzyw, nasion, olejów roślinnych, z ograniczeniem spożycia mięsa.
Pojawiły się też psychobiotyki czyli bakterie probiotyczne, które mogą wspomagać leczenie zaburzeń lękowych czy depresyjnych.
Uważa się że zaburzenia depresyjne i lękowe wiążą się z zaburzeniem mikrobioty jelit. Część osób jest genetycznie bardziej predysponowana do występowania depresji i lęków. Ale najczęściej takie geny to jedynie naładowany pistolet, który może wystrzelić albo nie. Wpływ na to ma środowisko. Inaczej mówiąc jeśli mam genetyczną skłonność do depresji, to sposobem, w jaki żyję, wpływam na to, czy ta skłonność się ujawni pod postacią choroby czy nie. Idąc tym tropem uczeni stworzyli tzw. psychobiotyki, czyli specjalne szczepy bakterii, które jak się uważa, mogą wspomóc terapię depresji.
Mówi się, że stan naszej flory jelitowej może wręcz dyktować nam nasze zachowanie...
Nie posunęłabym się do takiego stwierdzenia, ale rzeczywiście niezbicie udowodniono powiązanie pomiędzy jelitami a mózgiem. Mózg po prostu gada z naszymi jelitami, a jelita gadają z mózgiem. Z jednej strony tej konwersacji są nasze mikroby jelitowe, z drugiej neurony. Jedną z dróg tej komunikacji jest nerw błędny. Informacje docierają do mózgu, ten je odczytuje, analizuje, rozpatruje i wysyła informacje zwrotne. To taka pogadanka chemiczna, która ma poinformować mózg o stanie nie tylko naszych jelit, ale i reszty ciała. Bakterie to wiedzą, bo uczestniczą w wielu procesach fizjologicznych. Skala tego porozumienia pomiędzy jelitami a mózgiem jest zdumiewająca. Niepodważalne jest już to, że skład bakterii jelitowych może wpływać na rozwój depresji. Produkują one np. tryptofan, znany prekursor serotoniny zwanej hormonem szczęścia. Jej niedobory są jedną z przyczyn rozwoju tej choroby. Udowodniono też, że mikrobiom jelitowy wpływa na aktywność różnych rejonów mózgu np. ciała migdałowatego, które jest kluczowe w kontekście regulacji emocji i nastroju.
Wydaje się że wiedza o mikrobiomie jest dowodem na holistyczne podejście do zdrowia.
Wiedzy o mikrobiomie udowadnia nam, że nie jesteśmy sami. Nie byłoby nas bez tych mikrobów, a sadzimy się na panów świata. Współczesny styl życia w ekspresowym tempie oderwał nas od natury. Nasze ciała i umysły nie są na to przygotowane. To, jak żyjemy teraz, jest bardzo odmienne od tego, jak żyliśmy chociażby 50 lat temu. Do tego dochodzi zanieczyszczenie środowiska plastikiem, pyłami zawieszonymi, nadmierną ilością sztucznych związków chemicznych.
Chciałabym, żebyśmy uświadomili sobie, że mamy na sobie pasażerów, bynajmniej nie na gapę, o których też musimy dbać. Jeśli rozpieszczamy swoją mikrobiotę, jesteśmy zdrowsi, szczęśliwsi, lepiej radzimy sobie z trudami codzienności. Ciało wie, co jest dla nas dobre. Wystarczy go słuchać. I to także podpowiadają mu dobre bakterie!
Orina Krajewska, aktorka, instruktorka teatralna, współzałożycielka i prezes Fundacji Małgosi Braunek „Bądź”, autorka książki „Holistyczne ścieżki zdrowia”
Margit Kossobudzka, mikrobiolog środowiskowy, dziennikarka działów nauka i zdrowie w „Wyborczej”, autorka książki „Człowiek na ba(k)terie”