Ci, których kochaliśmy, nie odchodzą na zawsze. Ci, których nienawidziliśmy – także. Czasem jednak, żeby po śmierci bliskiej osoby dojść na te pełne słońca płaskowyże, o których mówił David Kessler, musimy trochę popracować nad relacją łączącą nas… ze zmarłym.
Fragment książki „W kontakcie. Jak ułożyć relacje ze zmarłymi, by żyć lepiej” Jagny Kaczanowskiej (wyd. REBIS)
Wielu z nas musi sobie wybaczyć, aby pójść dalej i uzdrowić relację ze zmarłym bliskim.
Tak, to jest możliwe nawet po jego śmierci. Co może pomóc? Na pewno koncepcja samowspółczucia, którą stworzyła psycholożka Kristin Neff. Gdy pracowała nad doktoratem, rozwiodła się z mężem, co bardzo boleśnie przeżyła. Niedługo później u jej syna zdiagnozowano autyzm. W jednej z książek Neff opisała, jak towarzyszyła synkowi na placu zabaw i patrzyła z zazdrością na inne dzieci, biegające, huśtające się. Jej syn stał obok i klaskał w dłonie. „Dlaczego nie mogę mieć normalnego dziecka, jak wszyscy?”, pomyślała. Zaczęła się nad sobą użalać. Nie sprawiło to, że poczuła się lepiej, przeciwnie. Neff od wielu lat praktykowała medytację, interesowała się buddyzmem tybetańskim. Kluczową wartością w tym systemie filozoficznym jest współczucie. Neff zapytała: dlaczego skupiamy się na współczuciu wobec innych istot, a nie umiemy nim objąć samych siebie? W ten sposób powstała koncepcja self-compassion, samowspółczucia. Kristin Neff napisała na ten temat wiele książek, m.in. „Samowspółczucie”, „Waleczne samowspółczucie”, „Jak być dobrym dla siebie”, i została profesorką Uniwersytetu Kalifornijskiego. Mieszka z synem w Teksasie.
Kristin Neff opisuje to na przykładzie sytuacji z placu zabaw: czego właściwie zazdrościła innym matkom? Co się kryło pod pretensjami, że jej dziecko nie jest „normalne”? Przekonanie, że życie matek „normalnych dzieci” będzie łatwiejsze, bardziej udane i radosne. Ale przecież matka wesoło baraszkującego, radosnego pięciolatka za dwadzieścia lat może mieć syna narkomana. Matka uśmiechniętej dwulatki za kilkanaście lat może będzie musiała się zmagać z ciężką depresją i próbami samobójczymi córki. Nie wiemy, co komu pisane – wszystkim z nas z całą pewnością pisane są momenty trudne, beznadziejne, smutne. Neff odkryła, że gdy przestawiła swój tok myślenia na inne tory, nie tylko doświadczyła poczucia głębokiej więzi z innymi mamami z placu zabaw, ale także przestała odczuwać żal.
- Czułość i życzliwość wobec siebie, zwłaszcza w kryzysowych chwilach. Nie biczujemy się, nie wyrzucamy sobie, że byliśmy głupi, źli, egoistyczni, bezmyślni. Patrzymy na swoje błędy tak jak na błędy i porażki ukochanej osoby, która nam o nich opowiada. Nie mówimy wtedy przecież: „Jak mogłeś się tak zachowywać, jesteś wstrętny i do bani!”.
- Uważność na własne cierpienie. Nasz umysł nigdy nie uwierzy w kłamstwo, a gdy okłamujemy samych siebie, czujemy się coraz gorzej. Trzeba akceptować trudne uczucia, przyglądać się im, ale nie w obsesyjny sposób: „Gdybym wtedy podjęła inną decyzję, bardziej asertywną, mój mąż nadal by tu był. Jestem głupia i płacę za swoją głupotę. Nie chcę żyć”. Można zamiast tego powiedzieć sobie: „Tak, cierpię. To, co się stało, sprawia mi ból. Ale ból z czasem minie, bo zawsze tak jest. Teraz będę dla siebie dobra. Zaopiekuję się sobą. Zasługuję na to”.
- Poczucie wspólnoty z innymi ludźmi. Wbrew pozorom pytanie: „Dlaczego ja?” donikąd nas nie zaprowadzi, bo kolejne odpowiedzi będą coraz bardziej dołujące. Można zadać inne: „Dlaczego to nie ja miałbym zostać ojcem samotnie wychowującym dzieci po śmierci ich matki i/ zostać wdową po wypadku, w którym prowadziłam samochód?”. Dlaczego to miałby być ktoś inny? Odwrócenie tego pytania wiele zmienia. Pozwala rozejrzeć się wokół i zobaczyć, jak cierpią i walczą z przeciwnościami losu inni ludzie. Gdziekolwiek spojrzysz, ludzie przeżywają swoje życie, czasem bardzo trudne, bardzo pod górkę, co tylko z daleka wygląda jak cudowna, długa reklama pewnej firmy jubilerskiej. Mimo to są też pełne chwil piękna, momentów zachwytu nad światem i istnieniem. Życie jest cudem także wtedy, gdy cierpimy.
W badaniach – prowadzonych od 30 lat – wielokrotnie dowiedziono, że samowspółczucie działa terapeutycznie. Ludzie, którzy potrafią stosować to podejście we własnym życiu, są mniej narażeni na depresję i stany lękowe, wbrew pozorom mają znacznie wyższą motywację do osiągania celów. Wiedzą, że gdy coś im nie wyjdzie – zaopiekują się sobą, a nie będą wobec siebie bezlitośni.
- Znajdź odpowiednie wyjaśnienie. Zastanów się, czy w jakiejś życiowej sytuacji – na przykład śmierci bliskiej osoby – nie traktujesz siebie zbyt surowo. W książce „Mistrz i Małgorzata” Michaiła Bułhakowa jest opisana sytuacja, w której jeden z bohaterów mówi do drugiego, że jego życie wisi na włosku. Tamten odpowiada: ale nie ty je na nim zawiesiłeś, jak więc możesz sądzić, że będziesz zdolny ten włos przeciąć? To nie my odpowiadamy za czyjąś śmierć, nawet jeśli przydarzyła się przy nas i w pewnym sensie braliśmy w niej udział – jak Renata, która prowadziła samochód, gdy wydarzył się tragiczny w skutkach wypadek.
- Napisz do siebie list. Weź kartkę. Napisz list do wyobrażonego przyjaciela, który znalazł się w identycznej sytuacji: spowodował wypadek, nie zdążył na czas naprawić relacji z kimś. Jak wyjaśnisz, że nie powinien się wstydzić, czuć winny, samobiczować się oskarżeniami? Wykaż się kreatywnością, wyrozumiałością. Pamiętaj: piszesz do kogoś, kogo bardzo kochasz i za nic w świecie nie chcesz zranić. Gdy skończysz, przeczytaj list. To ty jesteś jego adresatem.
- Przerwa na samowspółczucie. Zaplanuj ją codziennie, kiedy masz chwilę dla siebie i odrobinę spokoju. Usiądź wygodnie na krześle czy łóżku. Powiedz, że sobie wybaczasz, że to nie twoja wina. Psycholożka Małgorzata Ohme opowiedziała mi o pięknej medytacji ho’oponopono, to stara hawajska praktyka pojednania i wybaczania. Opiera się na mantrze obejmującej cztery komunikaty: Kocham cię – Przepraszam – Wybacz mi, proszę – Dziękuję. Można mówić sobie te słowa przed snem. Można się nimi codziennie krzepić. To nie zmarli surowo nas oceniają i są pełni pretensji. To my tacy jesteśmy.
„Ludzie zwykle odkładają najważniejsze słowa na później, a ich bliscy odnajdują je w pośmiertnych listach”, napisał Markus Zusak w „Złodziejce książek”. Ważne, by takie listy w ogóle pisać. Na rozmowę w cztery oczy może być za późno, ale na list pisany w nadziei, że w jakiś sposób dotrze do adresata – nigdy.