Wielu z nas myśli, że wybaczenie to integralna część procesu żałoby, ale to mit. Wybaczenie to praca, nieraz bardzo ciężka. Po co w ogóle mielibyśmy się jej podejmować?
Fragment książki „W kontakcie. Jak ułożyć relacje ze zmarłymi, by żyć lepiej” Jagny Kaczanowskiej (wyd. REBIS). Skróty pochodzą od redakcji.
Joasia nie płakała po śmierci matki. Spodziewała się oczywiście, że to nastąpi. Matka miała zaawansowanego raka. Przez ostatnie tygodnie bardzo się męczyła. Joasia jeździła do hospicjum codziennie. Trochę w nadziei, że usłyszy słowa, które nigdy nie padły: Kocham cię, córeczko, jestem z ciebie dumna. Matka Joanny była osobą zgorzkniałą, wiecznie niezadowoloną. Z dzieciństwa Joanna pamiętała zamykające się cichutko drzwi pokoju ojca. Był pisarzem, twierdził, że potrzebuje ciszy i przestrzeni. Prawda była taka, że po prostu uciekał przed żoną, starał się spędzać z nią jak najmniej czasu. Na wakacje też nie jeździli razem: ojciec musiał odpocząć od domowych obowiązków, tak mówił – Joanna nie przypomina sobie jednak, by jakieś miał. No, może poza zabiciem karpia na Wigilię i wniesieniem choinki do salonu. Wszystko robiły matka, gosposia, pani Krysia, mała Joasia też miała swoje zadania. Na przykład froterowała podłogi i czyściła klamki drzwi wewnętrznych, no i utrzymywała porządek w swoim pokoju.
Do gabinetu ojca nikt nie mógł wchodzić, nawet matka. Jej zdaniem nic nigdy nie było zrobione wystarczająco dobrze. Joasia źle froterowała, zostawiała smugi na parkiecie, plamy na klamkach, a w pokoju miała śmietnik. Przyniosła ze szkoły czwórkę? Czemu nie piątkę? Bardzo się starała zadowolić matkę, ale nigdy jej się to nie udawało. Gdy na Dzień Matki dzieci w klasie dawały mamom własnoręcznie zrobione wazony na kwiaty z butelek obtoczonych w masie solnej i pomalowanych, Joasia wstydziła się swojego podarku. Widziała, że matka patrzyła na boki, na inne butelki. Potem obejrzała tę, którą dostała od córki, i powiedziała: „A czemu to jest tak niechlujnie pomalowane?”. Joasia przepłakała cały wieczór. Czuła się złą córką, niechlujną, brudną, nieutalentowaną dziewczyną. To przeświadczenie towarzyszyło jej przez cały okres dorastania.
(…) Ewa Stankowska, znakomita psychoterapeutka z Poznania, wspomina pacjentkę, której terapię prowadziła niedługo po skończeniu studiów. Pacjentka była córką alkoholika. Opowiedziała na sesji, jak ojciec codziennie odbierał ją ze szkoły, a potem szli pod sklep i ustawiali się w kolejce – w PRL-u dopiero od 13.00 można było sprzedawać alkohol. Ojciec za każdym razem kupował butelkę wódki. I taniego lizaka. Smutny obrazek: dziewczynka czekająca pod sklepem, żeby jej ojciec mógł kupić wódkę. Terapeutka wyraziła swoje współczucie. „Ależ co pani opowiada! Przecież właśnie mówię pani, jak bardzo ojciec mnie kochał. Kupował to, co musiał – wódkę. A oprócz tego tylko jeszcze jedną rzecz: lizaka dla mnie. Nigdy nie zapomniał”, odparła obruszona pacjentka. To, co zrobiła ta kobieta, nazywa się pozytywnym przeformułowaniem.
(…) Wybaczamy innym dla siebie. Po to, by poczucie krzywdy nie wiązało nas w miejscu. Kurt Ludewig, pochodzący z Chile niemiecki psychoterapeuta, jeden z twórców systemowej terapii rodzin, powiedział mi kiedyś, że nic tak nie wiąże człowieka jak poczucie skrzywdzenia przez własnych rodziców i przekonanie, że nie był wystarczająco kochany.
To jak kopanie dołu pod sobą: im bardziej dajemy się ogarnąć poczuciu krzywdy i cierpieniu, frustracji i niechęci, szukaniu zadośćuczynienia, tym głębszy staje się dół i tym mniej widzimy świata poza nim. Żyjemy zatruci krzywdą i przeświadczeniem, że nie dostaliśmy miłości, na jaką zasługiwaliśmy. Jednym z największych odkryć Ludewiga było dostrzeżenie wpływu, jaki wywiera na pacjentów przyjęcie do wiadomości, że rodzice kochali ich najmocniej jak umieli, najbardziej na świecie. Co czasami, obiektywnie patrząc, oznacza bardzo, bardzo mało: na przykład taniego lizaka kupowanego w sklepie monopolowym. Tak, nasi nieżyjący rodzice byli ludźmi nieraz bardzo niedoskonałymi, ułomnymi, ale obdarzyli nas całą miłością, na którą było ich stać. Taka zmiana sposobu myślenia o nich bywa momentem przełomowym w życiu. Umożliwia pójście naprzód. No dobrze, ale jak w ogóle zmienić ten sposób myślenia?
Czytaj także Nie bójmy się rozmawiać o śmierci i umieraniu
Wróćmy do koncepcji reframingu poznawczego, czyli przeformułowania. Życie jest jak sklep z okularami: przez wszystkie widzisz to samo – ale to ty dobierasz oprawki. To, co myślisz o swoich bliskich po ich śmierci, to właśnie takie oprawki. Da się je zmienić w kilku krokach.
- Nie uciekaj od trudnych uczuć. Może nęka cię myśl o zmarłej osobie. Czasem czujemy się skrępowani normami społecznymi, zgodnie z którymi nie można źle mówić o zmarłych. Bo „matkę ma się jedną i trzeba ją kochać”. Jest taki piękny film animowany z wytwórni Pixar Studios W głowie się nie mieści. Pociągiem myśli jadą emocje. Jedna z nich, Radość, niechcący potrąca skrzynię, po podłodze rozsypują się klocki z dwóch pudełek – jedno podpisane jest „Fakty”, a drugie „Opinie”. Radość ogląda klocki i zszokowana krzyczy: „Ale te fakty i opinie w ogóle się nie różnią!”. „Ciągle się mieszają”, słyszy w odpowiedzi. Skrzywiona mina mamy Joasi na widok niezbyt udanego wazonika to był fakt. Ale Joasia nie znała przyczyn pojawienia się grymasu na twarzy matki – jego interpretacja była więc jej opinią. Początkowo sądziła, że matka skrytykowała pracę, bo uznała ją za brzydką, a córkę za beztalencie. Już jako dorosła kobieta Joasia „zmieniła oprawki” i w zachowaniu matki zobaczyła gest miłości: perfekcjonistka chciała wychować swoją córkę na perfekcjonistkę, bo uważała, że takie nastawienie ułatwia życie.
- Czy to, co myślisz, pomaga ci czy przeszkadza? Jesteśmy zafiksowani na punkcie prawdy. „Prawda was wyzwoli”, „Czy to prawda?”, „Powiedz prawdę” – słyszysz zewsząd. Prawda jako wartość nadrzędna to aksjomat. Może w systemie sprawiedliwości to się sprawdza, ale w życiu niekoniecznie. Nie z każdą prawdą dobrze się żyje. Czy pacjentce Ewy Stankowskiej, dziewczynce od lizaka, byłoby w dorosłości łatwiej żyć z myślą, że jej ojciec był pijakiem, dla którego wódka była ważniejsza od córki? Każdy z nas chce być kochany i czuć się owocem miłości. Przeprowadzono badania nad tym, jak ludzie postrzegają swoich ojców i siebie w tym kontekście – chodziło o sprawdzenie, czy zapłodnienie in vitro wpływa na samoocenę. Okazało się, że nie wpływa – poza jednym przypadkiem. Najtrudniej było zaakceptować prawdę o swoim pochodzeniu osobom, które dowiedziały się, że ich biologiczni ojcowie byli dawcami nasienia i robili to dla pieniędzy. O wiele łatwiej radzili sobie ci, których rodziców połączył jednorazowy seks gdzieś po zabawie czy w krzakach. Zdaniem naukowców to dlatego, że mogli sobie powiedzieć: moi rodzice oszaleli na swoim punkcie, to była wielka namiętność, która nie przetrwała próby czasu. Jeśli to, co myślisz o swoim zmarłym bliskim, ci nie pomaga, po prostu to zmień.
- Nie oszukuj siebie. Nie opowiadaj sobie bajeczki o wielkiej miłości zmarłego rodzica, który całe życie się tobą nie interesował, bo w nią nie uwierzysz. Postaw na realizm. Terapeuci behawioralni często proszą klientów, by wymyślili trzy scenariusze jakiejś sytuacji: superoptymistyczny, pesymistyczny i pośredni. Gdy klienci zaczynają się nad nimi zastanawiać, sami odkrywają, że rzeczywistość często oscyluje gdzieś w okolicach środka. Joasia nie wmawia sobie, że jej matka była idealna, najlepsza na świecie – nie, ma świadomość, że matka ją zawiodła, że prawdopodobnie była egoistką, która nie potrafiła powstrzymać się przed odreagowywaniem swojej frustracji na dziecku. Ale nie była też potworem. Droga środka pomaga nam zobaczyć w zmarłym bliskim… człowieka. Poczuć dla niego współczucie.
- Znajdź swój sprawiedliwy świat. Przeżywamy różne dramaty, nieraz tragedie. Czasem zastanawiamy się, czy damy radę się podnieść. Na szczęście mimo całej złożoności sytuacji większość ludzi potrafi znaleźć drogę do udanego życia. Potrafi uporządkować je tak, aby powstała przestrzeń na radość, zadowolenie, poczucie szczęścia i spełnienia, dowodzi w książce Syndrom Atlasa* profesor Irena Pospiszyl, pedagog i patolog społeczny. Ty też szukaj tej przestrzeni.
- Zastanów się, co dobrego możesz wynieść z życia – i ze śmierci – bliskiej osoby. W psychologii funkcjonuje pojęcie „korzyści ze straty”. Prawie każde, nawet najbardziej negatywne wydarzenie ma swoje pozytywy. Wstrząsająca jest próba szukania drogi wyjścia z kryzysu po śmierci ukochanego syna przez dwoje bohaterów książki Małe życie Hanyi Yanagihary. Opuszczeni przez dziecko rodzice mówią, że w chwili śmierci syna poczuli coś w rodzaju ulgi pośród oceanu smutku. Oto stało się to, czego każda matka i każdy ojciec boi się najbardziej na świecie. Więc już nie trzeba się bać. Każdy rodzic ma z tyłu głowy pytanie, czy – gdy przyjdzie czas jego śmierci – jego dziecko, nawet w wieku mocno dojrzałym, sobie poradzi. Czy nie będzie kiedyś potrzebowało wsparcia, pomocy. Rodzice z powieści Yanagihary nie musieli się już tym martwić i uważali to za swego rodzaju dobrodziejstwo. Przeprowadzili swoje dziecko od początku do końca jego życia i na tym świecie nigdy nic złego go nie spotka.