W dawnej Grecji i w Rzymie narodziny miały swoich niebiańskich opiekunów, ale były też kobiety specjalistki, które pomagały rodzącym. Od tamtej pory aż do początku wieku XX to niemal wyłącznie kobiety asystowały przy porodzie, mężczyźni, nawet lekarze, byli trzymani z daleka od tego wydarzenia, tak jakby ujawnienie im fizjologii narodzin mogło zaburzyć męsko damskie stosunki.
Grobowiec Scrioboni Attice, położnej słynnej w drugim wieku, jest świadectwem, jak ceniono wtedy akuszerki. W różnych epokach starożytnego Rzymu około 20 proc. dzieci rodziło się martwych lub było ronionych. W późniejszym okresie imperium rodzina kurczyła się, państwo potrzebowało coraz więcej żołnierzy, związki były nietrwałe, postępy robiła antykoncepcja. Rzym, podobnie jak współczesne europejskie miasta, musiał zacząć przyjmować imigrantów.
W I w. n.e. słynnym ginekologiem był Soranus, księgi medyczne pisał pięknym literackim językiem, a z jego rad korzystano jeszcze w XVII wieku. Opisuje m.in. położniczy stołek powszechnie wtedy używany, są instrukcje, jak z niego korzystać.
W starożytności higiena stała wyżej niż w średniowieczu, kiedy to śmiertelność dzieci i kobiet była zatrważająca. To też powód, dla którego w średniowieczu mężczyźni żyli dłużej od kobiet.
Pętanie i mamki
Wiele flamandzkich obrazów ukazuje niemowlę w kołysce wyglądające jak mumia. Dzieci owijano kawałkami materiału z nogami razem i rączkami przy bokach, by rosły im proste kończyny. Przewijano je jednak regularnie i wypuszczano z pęt, by mogły raczkować. Najprawdopodobniej owijanie zarzucano, gdy dziecko mogło już samodzielnie siedzieć. W domach bogatych mieszczan i szlachty maluchom przydzielano mamkę, która je karmiła, jak też nianię do opieki. Rodzice często mieli więc nikły kontakt z dzieckiem. Ale wiemy, że opiekunki dobierano starannie.
Śmiertelność dzieci była ogromna, najwyższy wskaźnik śmiertelności, z którym się spotykamy, to 50 proc., normą było 30 proc. Zwykle dzieci umierały przy porodzie lub w niemowlęctwie. Nie dziwi więc, że rodzice starali się nie przywiązywać emo-cjonalnie do dzieci, jak to jest teraz. Nie wszystkim jednak to się udawało, o czym przypominają choćby treny Jana Kochanowskiego pisane po śmierci córeczki. Odnaleziono też zapiski księży, którzy doradzali matkom załamanym po stracie dziecka.
Do dzisiaj nie ma pewności, czy „cesarskie cięcie” pochodzi od imienia Cezara, który miał przyjść na świat po otwarciu brzucha jego matki. Stosowano cięcie w sytuacjach, gdy już tylko ratowano dziecko – przy ówczesnym stanie medycyny kobieta i tak nie miała szans, a ze źródeł historycznych wiemy, że matka Cezara dowiedziała się o jego inwazji na Brytanię. Ale to od czasów Cezara istnieje prawo „cesarea” dopuszczające wydobywanie dzieci z brzucha przez chirurgiczne cięcie. Jeszcze w średniowieczu takie cięcie kończyło się tragicznie, w wieku XVII, gdy już rodziła się chirurgia, szansa była 50 na 50.
Początki nowych narodzin
Pierwsza szkoła położnych powstała w 1670 r. w Paryżu. W Polsce taką szkołę założono we Lwowie sto lat później. Pierwsza katedra i klinika położnictwa powstała w Krakowie w 1780 roku. Przełomem było wynalezienie tak prostego przyrządu jak kleszcze, które zaczęto stosować na początku XVI wieku. Wcześniej kłopoty z przejściem dziecka przez kanał rodny były głównym powodem śmierci kobiet. Pamiętajmy, że to nadal są ciemne czasy, że toczą się jeszcze procesy o czary i to często położne płoną na stosie.
W latach 40. XIX wieku w dużych szpitalach Europy gorączka połogowa staje się powszechna. Jeszcze nie wiedziano, że przy ówczesnym braku higieny to właśnie szpitale są wylęgarnią infekcji. W wiedeńskich szpitalach w latach 1841–46 zmarło podczas porodu niemal 10 proc. wszystkich młodych matek, były miesiące, gdy umierało ich do 30 proc.
Doktor Semmelweis odgadł, że przyczyną gorączki połogowej jest zakażenie. Lekarze już wtedy myli ręce, ale zwykle robili to niedokładnie, czasami szli do porodu od razu po sekcji zwłok. Semmelweis zalecił mycie rąk wapnem chlorowanym, a to okazało się przełomem w medycynie.
Jeszcze na początku XX wieku akuszerki i domowe porody mają przewagę wobec porodów w szpitalu. Te domowe są na razie bezpieczniejsze, gdyż szpitale nadal są wylęgarnią infekcji. W Stanach aż do roku 1940 porody szpitalne będą bardziej ryzykowne niż domowe. A dzisiaj, np. w Holandii, porody znowu wracają do domu, ale już bezpiecznie i w komfortowych warunkach.
Walka z bólem
W wieku XIX nowością staje się opium, a potem jako środek znieczulający wkracza chloroform. Okazuje się jednak, że te formy znieczulenia przedłużają poród, co może być niebezpieczne. I toczy się zaciekły spór, powstają dwa obozy. W jednym są księża i konserwatywni lekarze, którzy potępiają stosowanie znieczuleń przy porodzie. Ból jest naturalną karą zesłaną na kobietę za skuszenie Adama, dlatego człowiek nie ma prawa interweniować. Inni uważali takie argumenty za nonsens, ale na początku to nie liberałowie mieli przewagę.
Przełomem był poród angielskiej królowej Wiktorii, która w roku 1853 znieczulana chloroformem urodziła swoje siódme dziecko. I bardzo to sobie chwaliła.
***
Jeśli zamkniemy na chwilę oczy, może uda nam się docenić współczesne położnictwo. Przypomnijmy sobie, jak straszliwie męczyły się kobiety do XX wieku, jak wielką grozą był poród i jakim ryzykiem. A teraz otwórzmy oczy i pomyślmy, jakim cudem jest niemal stuprocentowe bezpieczeństwo matki i dziecka, te pieluszki jednorazowego użytku, pralki, higiena, środki znieczulające. A nawet asysta męża. Narodziny nowych porodów to jedna z większych zdobyczy XX i XXI wieku.