1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura
  4. >
  5. „Armand” – zatarte granice prawdy. Recenzja filmu Halfdana Ullmanna Tøndela nagrodzonego Złotą Kamerą w Cannes

„Armand” – zatarte granice prawdy. Recenzja filmu Halfdana Ullmanna Tøndela nagrodzonego Złotą Kamerą w Cannes

\
"Armand", reżyseria Halfdan Ullmann Tondel, fot. materiały dystrybutora
Gdy reżyser i scenarzysta filmu „Armand” był na etapie przygotowań do produkcji, dowiedział się, że „zabawa w lekarza” wśród dzieci przedszkolnych nie jest niczym niespotykanym, ale już kilka miesięcy później, gdy zaczynają edukację szkolną, staje się nielegalnym incydentem. „W maju dziecko po prostu bawi się w doktora, we wrześniu może zostać posądzone o wykorzystywanie seksualne” – mówił w wywiadach Halfdana Ullmann Tøndel. Ten wątek stał się punktem wyjścia dla scenariusza, ale „Armand” nie jest filmem społecznym. Wpisuje się raczej w nurt skandynawskich dramatów psychologicznych o winie i osądzie. Ale reżyser, prywatnie wnuk Liv Ullman i Ingmara Bergmana, ma wręcz uwarunkowania genetyczne, żeby z finezją i talentem wyposażyć swoje kino o coś więcej. I choć nie lubi powoływania się na pochodzenie, to we krwi odziedziczył skłonność do symboliki i metafory, która prowadzi widza przez wiwisekcję ludzkich emocji.

Skandynawskie kino uwielbia wykorzystywać pozornie bezpieczne i niewinnie wyglądające przestrzenie do zmieniania ich w miejsca wysokiego napięcia. Świadczy o tym zarówno gatunek kryminałów domestic noir, jak i kino, w którym nawet placówki edukacyjne mogą stać się terenem emocjonalnej jatki. Tak było chociażby w „Polowaniu” Thomasa Vinterberga, gdzie kłamstwo małoletniej uczennicy zmieniło w koszmar życie jej nauczyciela.

\ "Armand", fot. materiały dystrybutora

Tym razem znów jesteśmy w szkolnej sali, w której Elisabeth, matka sześcioletniego Armanda, rodzice jego rówieśnika Jona i kadra pedagogiczna usiłują rozwikłać przemocową sytuację między chłopcami. Oto Jon został znaleziony półnagi i ranny na podłodze szkolnej toalety, w której miał go zamknąć Armand. To, co naprawdę się wydarzyło, jest niejasne – podstawą oskarżenia jest głównie relacja Jona. Widz nie ma szans dowiedzieć się więcej z pierwszej ręki, bo dzieci pozostaną na ekranie nieme i właściwie nieobecne. Rozstrzygnięcie i osąd biorą w swoje ręce dorośli. Syna broni wspomniana Elisabeth, owdowiała niedawno aktorka (doskonała Renate Reinsve: „Najgorszy człowiek świata”, „Another End”) , która staje w kontrze do rodziców pokrzywdzonego Jona. Spotkanie moderuje kadra nauczycielska, która niemal jak święta trójca stanowi coś na kształt sądu ostatecznego. Atmosfera w małym pomieszczeniu gęstnieje i dzieje się to nie tylko w dialogach, mimice twarzy bohaterów, ale także w najeżonych od emocji pauzach między scenami. Tøndel trzyma nas tam prawie dwie godziny. I przyznam szczerze – nigdy tak panicznie nie chciałam wyjść ze szkoły. Nie dlatego, że „Armand” to zły film, tylko dlatego, że rosnące ciśnienie sytuacji widz zaczyna odczuwać niemal fizycznie, a nie bardzo jest gdzie swoją uwagą uciekać.

Z czasem to, co naprawdę wydarzyło się między chłopcami, traci na znaczeniu, bo wątki relacji między dorosłymi zaczynają się rozrastać w surrealistyczną siatkę powiązań. Reżyser dawkuje nam informacje o nich samych a także o tym, co wydarzyło się w ich życiu wcześniej. Dążenie do sprawiedliwości, wrogość, którą do tej pory tamowała skandynawska polityczna poprawność, zaczynają dominować do tej pory nieobecne w fabule: pożądanie, obsesja i manipulacja. I tu Tøndel daje się ponieść swojej surrealistycznej wyobraźni, stosując grę świateł, nieoczekiwane gesty bohaterów i iluzoryczne ujęcia, które jeszcze potęgują niejednoznaczność sytuacji. I nie tylko one. Sama Elisabeth, matka Armanda jest aktorką, cierpiącą na depresję (tropy prowadzą też do choroby afektywnej dwubiegunowej). To umniejsza jej wiarygodność. Bo co jest jej grą aktorską? Co snem? Co wizją? Może to, co mówi, to manipulacja? Na uwagę zasługuje w tym kontekście chociażby scena tańca Renate Reinsve, w pewnym sensie podobna zarówno do wielu symbolicznych performance'ów wykorzystywanych w języku kina (wspomnijmy chociaż dramaturgiczny wymiar tańca Joaquina Phoenixa w „Jokerze”, czy „Emy” Pablo Larraíne') ale także ekstazy Margaret Qualley w reklamie Kenzo. Ze strefy komfortu kinowego fotela wytrąca nas też nienaturalnie długa scena niepohamowanego chichotu Elisabeth.

I choć w „Armandzie” jest coraz dziwniej, to wbrew pozorom, przekroczenie granic realizmu jest tym zabiegiem, który wpuszcza do filmu Tøndela trochę powietrza. To nie w umyśle Elisabeth, a w szkolnej sali, gdzie w myśl poprawności politycznej i regulaminów bohaterowie ważyli każde słowo, można było oszaleć. O dziwo bezpieczniejszą przestrzeń znajdujemy w szkolnej piwnicy, która jak u Junga, jest mieszkaniem dla podświadomości bohaterki. Tam można zrozumieć więcej i zobaczyć lepiej. Prawdziwą wolność poza symbolicznymi i realnymi zamkniętymi przestrzeniami przyniesie jednak dopiero symboliczne wyjście poza mury szkoły. Tam, z nieco banalną pointą, bohaterów z win obmyje rzęsisty deszcz, który obnaży kilka prawd.

„Armand” wejdzie do polskich kin w październiku tego roku. Dotychczas można go było zobaczyć między innymi na festiwalach Nowe Horyzonty i Dwa Brzegi. Na świecie zebrał różne, choć głównie dobre recenzje a sam Halfdan Ullmann Tøndel jest pierwszym norweskim reżyserem nagrodzonym za debiut w Cannes. Czy będzie ciąg dalszy tej kariery? Oby, choć sam zainteresowany bardzo długo nie chciał pójść w ślady swojej artystycznej rodziny. „Byłem przekonany, że nie mogę zajmować się kinem czy literaturą, bo niby dlaczego powinienem to robić? W mojej rodzinie są inni, którzy robili to na najlepszym poziomie, więc powinienem zająć się czymś innym” – powiedział jeszcze w lipcu 2024 roku Tomaszowi-Marcinowi Wronie w wywiadzie dla TVN24.pl.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze