Spieszmy się oglądać dokumenty o skompromitowanych raperach, tak szybko znikają z serwisów streamingowych. Czy serial „Sean Combs: Rozliczenie”, punktujący wszystkie grzechy Diddy’ego, może zostać usunięty z Netfliksa?
Już w dniu premiery serialu dokumentalnego „Sean Combs: Rozliczenie” prawnicy rapera i biznesmena wystosowali odpowiednie dokumenty, żądając wycofania kontrowersyjnego tytułu z emisji. Bo podobno jest nierzetelny, kłamliwy, a do tego zmontowany z nielegalnie pozyskanych materiałów wideo. Twórcy serialu, czyli reżyserka Alexandria Stapleton oraz producent wykonawczy Curtis Jackson, lepiej znany pod swoim raperskim pseudo 50 Cent, zarzekają się, że działali zgodnie z prawem i w imię prawdy. Ktoś to musiał wreszcie opowiedzieć?
Sean Combs – bardziej wyrachowany przedsiębiorca niż utalentowany muzyk, który raz był Puffem Daddym, innym razem P. Diddym, a dziś mówią o nim po prostu Diddy – właśnie odsiaduje wyrok w więzieniu federalnym o niskim rygorze, gdzieś pod Filadelfią. Do takich instytucji trafiają skazani z krótkim wyrokiem, bez długiej kartoteki, ukarani za przestępstwa, które nie wiązały się ze stosowaniem brutalnej przemocy. To wbrew pozorom ważne informacje. Diddy’ego oskarżono o działalność przestępczą, handel ludźmi i organizowanie prostytucji. Z postawionych zarzutów, w procesie z udziałem przysięgłych, uznano go winnym tylko organizowania transportu w celu umożliwiania pracy seksualnej. A konkretnie? W sprawie zeznawały dwie ofiary, była partnerka rapera Cassie Ventura i anonimowa Jane, które na zlecenie Combsa były przewożone do wcześniej ustalonych miejsc i odurzane narkotykami, by poźniej uczestniczyć w niekonsensualnych aktach seksualnych.
Czytaj także: Robbie Williams – stworzony, by zabawiać ludzi
Za działalność przestępczą groziło mu nawet dożywocie. Za dwa udowodnione przypadki umożliwienia przestępstw seksualnych dostał trochę ponad cztery lata. Mógłby wyjść z więzienia, nagrać uduchowioną płytę o wewnętrznej przemianie, rozkręcić fasadową działalność charytatywną – słowem sprytnie wkupić się na nowo w łaski publiczności. Mógłby, gdyby nie serial wyprodukowany przez 50 Centa, który uznał, że „sądy sądami, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie”. Już pojawiły się głosy, że dokument „Sean Combs: Rozliczenie” pogrzebie Diddy’ego na dobre, bo definitywnie rozwiewa wątpliwości, które powstrzymały ławę przysięgłych przed wydaniem jednogłośnych wyroków. Czy to jest jego dożywocie?
Od nieprzewitych wiadomości do zabójstwa Tupaca
W połowie maja 2025 roku do internetu wyciekło nagranie rejestrujące napaść Combsa na Cassie Venturę, z którą przez wiele lat pozostawał w związku. 2016 rok, para spędzała noc w hotelu. Pijany Combs uderzył Venturę w twarz, a gdy zasnął, kobieta próbowała wymknąć się z hotelu. Na nagraniu widać, jak Combs goni ją po korytarzu, rzuca w nią wazonem, przewraca, kopie, wciąga siłą z powrotem do pokoju. Nie da się tego oglądać ze spokojem. Limitowany serial dokumentalny „Sean Combs: Rozliczenie” to multiplikowane nagranie z hotelu. Natężenie potworności, których dopuszczał się Diddy, sprawia, że trudno przyjąć całość od razu, to serial do ostrożnego oglądania na raty.
Padająca gdzieś na początku refleksja, że Combs był młodym chłopakiem głodnym sukcesu, piekielnie zdeterminowanym, by zdobyć wszystko, o czym marzył, szybko okazuje się ironicznym wprowadzeniem w opowieść o zwykłym gangsterze, który wymuszał, szantażował, przekupywał i gwałcił, by zdobyć wszystko, o czym marzył – pieniądze, sławę, pozycję. Joi Dickerson-Neal, która lata temu zagrała epizod w teledysku rapera, opowiada, że Diddy podał jej narkotyki, uprawiał z nią seks, który nagrał, a potem to nagranie – rzecz jasna, bez zgody i wiedzy kobiety – puszczał na imprezach. Aubrey O’Day, która śpiewała w skrzykniętym i wydawanym przez Combsa girlbandzie Danity Kane, czyta wiadomości, które dostawała od rapera.
Czytaj także: 7 seriali Netflixa, które pochłonęły widzów bez reszty. To najbardziej uzależniające produkcje platformy
„Nie chcę cię tylko bzyknąć. Chcę cię uzależnić od seksu” – to cytowany w serialu fragment jednego z e-maili do młodszej o 15 lat podopiecznej. Gdy Combs zwrócił uwagę na O’Day w produkowanym przez siebie reality show, ta miała zaledwie 20 lat. „Obejrzę do końca porno i skończę się masturbować. Będę o tobie myślał” – to kolejny fragment e-maila. Dokument przytacza nie tylko przypadki nadużyć seksualnych i przemocy fizycznej wobec kobiet z bliskiego otoczenia Combsa, ale i napaści na pracowników, strzelaniny, z której podobno próbował wyłgać się łapówką, interesownej relacji z Notoriousem B.I.G, jednym z najważniejszych raperów lat 90., wreszcie udziału w morderstwie Tupaca, drugiego giganta, który zdefiniował hip-hop tamtej dekady. Wiele z postawionych w serialu tez nie znajduje potwierdzenia w twardych faktach, ale opowieści ofiar, byłych współpracowników, archiwalne materiały wideo z udziałem samego Diddy’ego układają się w obraz niebezpiecznego oprycha, który żerował na cudzym talencie.
Hop-hop znika z list przebojów. To przez Diddy’ego?
„Gdybym nie zabrał głosu, można by myśleć, że całe środowisko hiphopowe jest OK z tego typu zachowaniem” – tak 50 Cent tłumaczył decyzję, by wyprodukować dokument o Diddym w porannym programie „Good Morning America”. Tak, w Stanach Zjednoczonych to temat tak duży, że zajmuje się nim nawet telewizja śniadaniowa. „Cała reszta siedzi cicho. Patrzysz na nich i myślisz sobie: w porządku, może niech każdy zajmie się swoimi sprawami…” – opowiada dalej Jackson.
Czytaj także: Wciągające seriale na Netflix – 10 najbardziej emocjonujących produkcji
Oczywiście, że pojawiły się głosy krytyczne wobec serialu. Przeciwnicy dokumentu czytają go jako przejaw małostkowej zemsty na wieloletnim rywalu, w końcu Diddy i 50 Cent konkurowali o wpływy w branży muzycznej i miejsca na listach przebojów. Inni widzą w Jacksonie szlachetnego wojownika o honor całej sceny. Bo rzeczywiście fakt, że większość megagwiazd amerykańskiego rapu nie potępiło Diddy’ego publicznie, nadwyręża zaufanie widowni do hip-hopu, osób, które go tworzą, i ludzi, którzy go wydają.
W październiku 2025 roku redakcja magazynu „Billboard”, który nieustająco mierzy popularność płyt i piosenek, donosiła, że pierwszy raz od 35 lat w pierwszej czterdziestce notowania najchętniej słuchanych singli nie ma utworu hiphopowego. Niewykluczone, że to pośrednia konsekwencja sprawy Diddy’ego, która zresztą skłania do jeszcze jednego wniosku. Przemysł muzyczny, podobnie jak branża filmowa, też potrzebuje radykalnego oczyszczenia z seksualnych drapieżców. Ruchu na miarę MeToo. To początek?