1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Powiedz mi, o czym marzysz, a powiem ci, kim jesteś. Jakie prawdy o tobie kryją twoje fantazje?

Powiedz mi, o czym marzysz, a powiem ci, kim jesteś. Jakie prawdy o tobie kryją twoje fantazje?

(Fot. Getty Images)
(Fot. Getty Images)
Gdyby nie marzenia, nie mielibyśmy planów. Z drugiej strony nie każde z nich staje się życiowym celem, czasami marzymy tylko po to, żeby... marzyć. Zatem jaki w tym sens? Odpowiada psycholog dr Michał Czakon.

Artykuł ukazał się w magazynie „Sens” 07/2025.

Wydaje się, że marzenia nie są niezbędne do życia, to przecież nie tlen czy woda. Czemu zatem służą?

Funkcję marzeń w perspektywie ewolucyjnej ciekawie wyjaśnia Daniel Nettle, brytyjski behawiorysta, biolog i socjolog, choć nie odnosi się wprost do tego zjawiska. Pisze, że ludzie mają ewolucyjnie wykształcony niedobór zadowolenia z życia – są przekonani, że w przyszłości mogą być bardziej szczęśliwi niż teraz, i wierzą, że tacy będą. Jednak kiedy już owa przyszłość nastaje, okazuje się, że wcale nie jesteśmy szczęśliwsi niż wcześniej, ale sam mechanizm rozjaśnia powód, dla którego nasze marzenia mają ewolucyjny sens.

Wyobraźmy sobie pierwotne plemię, które żyje po jednej stronie gór i żywi przekonanie, że trawa właśnie po tej stronie jest najbardziej zielona. Takie przekona nie oznaczałoby, że nie ma sensu podejmować żadnej aktywności, by przedostać się za góry, bo właściwie po co? A jednak ta trawa może za chwilę wyschnąć, mogą zjeść ją zwierzęta i właśnie na wypadek podobnych zdarzeń dobrze wyobrażać sobie, że to nie będzie koniec wszystkiego, że gdzieś w oddali jest coś lepszego, co warto odkrywać, do czego warto dążyć. Gdyby nie marzenia w znaczeniu wyobrażeń o czymś lepszym niż to, co mamy do dyspozycji, bylibyśmy bierni, a wobec wciąż zmieniającego się świata nie jest to postawa adaptacyjna, nie służy przetrwaniu.

Z drugiej strony w swoich artykułach przywołuje pan badania, które mówią, że choć człowiek ma codziennie około 4 tys. myśli, tylko nieco ponad 12 proc. z nich dotyczy przyszłości. Można więc oddawać się fantazjom dotyczącym na przykład przeszłości, ale to do żadnego działania nie prowadzi, bo przecież nie można mieć planów na przeszłość. Jaki w tym sens?

By ten sens uchwycić, trzeba najpierw zdefiniować samo pojęcie „marzenia”. Definicji jest kilka. Jedna z nich mówi, że marzenia odnoszą nas do procesów wyobrażeniowych spójnych z treściami, które mamy w głowie, dotyczących zarówno przyszłości, jak i przeszłości oraz teraźniejszości, a nawet zdarzeń czy obrazów fikcyjnych, choćby przeczytanych książek czy obejrzanych filmów. Inna definicja prowadzi nas bardziej w kierunku strumienia świadomości. William James, jeden z prekursorów współczesnej psychologii, rozumiał go jako ciągły, nieprzerwany przepływ myśli, uczuć i wrażeń w ludzkim umyśle, trochę jak film. W tej koncepcji marzenie jest wszystkim tym, co wewnątrz nas, w odróżnieniu od tego, co na zewnątrz, co postrzegamy zmysłami.

Najczęściej jednak odnoszę się do innego rozumienia marzeń – jako czynności umysłowych, które są nieintencjonalne, bezwysiłkowe i pojawiające się spontanicznie. Badanie, które pani przywołała, właśnie tego dotyczy, a wykorzystano w nim tak zwane próbkowanie myśli. Marzenie jest tym, co nie wymaga od nas umysłowego zaangażowania, dzieje się jakby samo. Gdy siedzimy na nudnym spotkaniu w pracy czy mało wciągającym wykładzie, ale także gdy wykonujemy jakąś czynność zautomatyzowaną, nasz umysł odpływa. Myślimy wtedy o rzeczach, które są dla nas generalnie ważne, mają dla nas tak zwaną walencję, a często są emocjonalnie angażujące, jak wtedy, gdy wracamy w pamięci do wczorajszej kłótni z partnerem albo zaplanowanej na kolejny dzień kolacji ze znajomymi. Nasze myśli mogą odpływać nie tylko w przyszłość, mogą pojawić się także mimowolne wspomnienia. Tak rozumiane marzenia rzeczywiście nie zawsze służą podejmowaniu działania, ale nie można powiedzieć, że ten mechanizm jest zbędny. On służy podtrzymywaniu w naszej świadomości tych rzeczy, które są dla nas ważne, po to, byśmy o nich nie zapomnieli, zatem w pewnym sensie służy naszej skuteczności. Generalnie sens jest taki, byśmy dzięki temu mechanizmowi pamiętali, co jest dla nas istotne – to taka „przypominajka”.

Nie każde marzenie da się spełnić. Mogę marzyć, że mieszkam sobie na Goa, choć szanse na to są nikłe, albo fantazjować, że jeżdżę na jednorożcu, co już jest zupełnie nierealne. Co konkretnie odróżnia marzenie od celu?

Odróżnia je podjęcie decyzji o realizacji i chyba nic innego. Można w tym momencie zapytać: skąd zatem bierze się podjęcie decyzji? W latach 80. ubiegłego wieku naukowcy Heinz Heckhausen i Julius Kuhl zastanawiali się, skąd u ludzi biorą się zamiary, na których określenie dziś użylibyśmy raczej słowa „cele”. Doszli do wniosku, że jako pierwsze pojawia się życzenie. Musi istnieć jakiś obiekt, sytuacja czy stan, który jest dla nas wartościowy, bo gdyby taki nie był, w ogóle nie pojawiłby się w naszej świadomości. Drugim etapem jest pragnienie – chcemy to coś mieć czy osiągnąć. Trzecim etapem, który sprawia, że marzenie może przekształcić się w cel, jest choćby cień szansy na realizację. Przeprowadzka na Goa teoretycznie jest do zrobienia, a z tym jednorożcem to też wcale nie jest taka oczywista sprawa, bo proszę pamiętać, że kiedyś ludzie marzyli o lataniu, które było całkiem nierealne, a dziś przemieszczanie się samolotami jest codziennością.

Oczywiście ta szansa na realizację jednak wiąże się z realnością. Trudno mówić o tym, by dla kogoś jazda na jednorożcu mogła stać się możliwa, ale już przeprowadzka na jakąś wyspę dla jednego będzie bardziej, a dla drugiego mniej realna. W tym modelu jednak jeśli mam najpierw życzenie, potem pojawi się pragnienie i jest choćby nikła, ale jednak szansa na realizację, to mogę podjąć decyzję, że chcę do niej dążyć, a wtedy marzenie staje się celem. W potocznym języku używamy tych pojęć zamiennie, mówimy na przykład: „Marzę o wakacjach w górach”. Tymczasem jeśli moim celem jest wyjazd w góry, to znaczy, że coś robię w tym kierunku, gromadzę potrzebny sprzęt, organizuję transport czy rezerwuję kwatery, a nie tylko siedzę w fotelu i wyobrażam sobie, jak zdobywam szczyty.

Marzenia służą temu, by motywować nas do działania?

Z całą pewnością pełnią taką funkcję, ale to nie jest ich jedyna rola. Marzenia są także ważną informacją o naszych potrzebach. Jeśli marzy pani o życiu na Goa, to może pani wejść głębiej w to marzenie i zadać sobie pytanie, co kryje się pod nim. O jakiej ważnej potrzebie ono panią informuje? To oczywiście może być tęsknota za przyrodą i pięknymi krajobrazami, ale też potrzeba odpoczynku, ucieczki od rzeczywistości, w jakiej w tej chwili pani funkcjonuje. Innymi słowy, może być tak, że to wcale nie chodzi o Goa czy inny Zanzibar albo o te odmieniane przez wszystkie przypadki Bieszczady, w które się rusza, gdy rzuci się wszystko, ale o jakąś ważną niezaspokojoną potrzebę, która próbuje zwrócić na siebie uwagę właśnie poprzez taką wizję, w niej się ukonkretnia. To nie marzenia, ale potrzeby są naszymi głównymi motywatorami.

Jeśli się w tym zagłębić, to może się okazać, że wcale nie trzeba wywracać życia do góry nogami i przeprowadzać się na drugi koniec świata, lecz wystarczy trochę przeorganizować swoją rzeczywistość. Być może zadbać o więcej kontaktu z przyrodą, uwolnić się od nadmiaru obowiązków czy obciążeń emocjonalnych, spróbować dzięki takiemu marzeniu dowiedzieć się o sobie czegoś więcej, a dzięki temu także samo marzenie nieco urealnić. Bo może faktycznie wyprowadzka na rajską wyspę w danym momencie nie jest realna, ale potrzebę, która się za takim marzeniem kryje, można przynajmniej częściowo zaspokoić czymś wykonalnym tu i teraz, choćby wypadem za miasto, weekendem z dala od wszystkiego.

A to nie będzie podcinanie sobie skrzydeł? Poprzez stawanie na małym, zawężanie horyzontów?

W urealnianiu marzeń nie chodzi o to, by przestać stawiać sobie ambitne cele. Na początku rozmowy przywołałem teorię Daniela Nattle’a, zgodnie z którą ludzie są przekonani, że mogą być bardziej szczęśliwi niż w chwili obecnej, i wierzą, że tacy będą w przyszłości, ale zaznaczyłem, że to nie do końca prawda, bo okazuje się, że w przyszłości wcale nie są szczęśliwsi. Uciekając w marzenia, wyobrażamy sobie jakieś fikcyjne światy. Na tym etapie nie sposób sprawdzić, czy realizacja danego marzenia rzeczywiście nas uszczęśliwi.

Weźmy kogoś, kto marzy o karierze korporacyjnej, o wysokim stanowisku. Dąży do tego, wkłada w swój rozwój mnóstwo wysiłku, a na koniec, gdy już dostaje awans, może się okazać, że wcale taki szczęśliwy nie jest, że nie do końca o to mu chodziło. Być może już na starcie nietrafnie zdefiniował swoje potrzeby? Często gdy rozmawiam z młodymi ludźmi w trakcie studiów, słyszę, że mają takie marzenie: „Ja to bym chciał mieć dużo pieniędzy i nie musieć nic robić”. Wtedy dopytuję, co taka osoba robiłaby w zwyczajny poranek poniedziałkowy, gdy już się wyśpi, odpocznie za wszystkie czasy, nasyci tym nicnierobieniem. Zwykle wtedy przychodzi refleksja, że jednak nie byłoby to wcale aż takie fajne.

Małe, ale realne cele są lepsze niż wielkie, ale trudne do realizacji. Czasem warto zacząć właśnie od tych drobnych, trochę po to, by sprawdzić, czy to w ogóle dobry kierunek. Poza tym, żeby zrealizować duże marzenie, często trzeba najpierw zrealizować to małe albo nawet bardzo małe. Dobrze to potraktować jako pewien etap – zaczynam od czegoś prostszego, robię małe kroki, co zresztą zaleca japońska metoda kaizen. Małe kroki zwykle mało kosztują, więc jeśli się nie powiedzie, pomysł okaże się nietrafiony, straty także są niewielkie. I nie mówię wyłącznie o finansach, ale także o kosztach emocjonalnych, które zawsze ponosimy, wprowadzając w życiu zmiany, a które zapominamy wziąć pod uwagę w kalkulacjach.

Gdy efekt realizacji małego celu nas rozczaruje, zawsze możemy się wycofać, zrobić bilans zysków i strat, które jeszcze nie są dotkliwe, i zmienić zdanie, ale nie na zasadzie rezygnacji czy poddania się bez walki, a w wyniku obserwacji, że jednak nie tędy droga. Ktoś, kto sobie wymarzył własną agroturystykę gdzieś daleko od miasta, zamiast inwestować wszystko i rzucać się na głęboką wodę, może zaplanować, że przez jakiś czas popracuje w takim miejscu, poczuje na własnej skórze, czy faktycznie się w tym odnajduje. Nie ma niczego złego w tym, że w proces urealniania własnych marzeń wprowadzimy element ostrożności i zachowawczości, bo dzięki temu nie tylko zmniejszamy ryzyko porażki, ale i weryfikujemy swoje potrzeby i możliwości.

Mówi się nawet: powiedz mi, o czym marzysz, a powiem ci, kim jesteś.

To wcale nie jest pusty slogan, wiele w tym prawdy. Często definiujemy ludzi przez pryzmat cech osobowości. W badaniach naukowych, w opisie osobowości człowieka, najczęściej pojawiają się odniesienia do cech Wielkiej Piątki. Przyjmujemy więc, że dana cecha osobowości pozwala w pewnym stopniu przewidzieć, jak ktoś zachowa się w jakiejś konkretnej sytuacji, jak na przykład postąpi w danych okolicznościach introwertyk, a jak ekstrawertyk. Część badaczy, między innymi Brian Little, który do literatury wprowadził pojęcie osobistego projektu, twierdzi jednak, że więcej o czyimś zachowaniu w przyszłości możemy powiedzieć, przyglądając się nie tyle nasileniu konkretnych cech w jego osobowości, ile jego dążeniom, celom, jakie sobie postawił.

Jeśli ktoś bardzo nieśmiały i introwertyczny postawi sobie za cel zorganizowanie wielkiej akcji charytatywnej w ważnej dla niego sprawie, to może się okazać, że wobec tego marzenia jego nieśmiałość zejdzie na drugi plan, a on, chcąc zrealizować swój cel, będzie w stanie przemawiać publicznie do ludzi, organizować ich, robić rzeczy, o które nikt by go nawet nie podejrzewał! Dzięki marzeniom, a precyzyjniej – celom, naprawdę można w pewnym sensie przekraczać samych siebie, bo koncentrując się na ich realizacji, nawet niepostrzeżenie przełamujemy bariery, także te osobowościowe.

A co z marzeniami, które celami się nie stają? Przecież tak naprawdę to moja i tylko moja sprawa, o czym sobie marzę i czy te fantazje dają się przekuć w cele. Marzenia mogą mi nie służyć?

Istnieje zjawisko, które po angielsku nazywa się „maladaptive daydreaming”, co na polski tłumaczymy jako nieadaptacyjne marzenia na jawie. Tutaj dość ważna uwaga językowa: „daydreaming” to nazwa wykonywanej czynności, po polsku to rzeczownik odczasownikowy, podczas gdy „dream”, również tłumaczone jako „marzenie”, to już nazwa, której używamy w odniesieniu do obiektu, konkretnej rzeczy, sytuacji czy okoliczności, której pragniemy. To niby drobiazg, jednak w języku polskim nie ma na poziomie językowym tego rozróżnienia, a ono jest istotne.

Nieadaptacyjne marzenia na jawie to zjawisko, w którym słowa „marzenia” używamy dla nazwania czynności, która polega na tym, że spędzamy zbyt wiele czasu na tworzeniu złożonych i angażujących historii w głowie. Choć samo w sobie takie fantazjowanie nie jest niczym złym, często daje rodzaj wytchnienia, to jak każdy mechanizm psychologiczny w nadmiarze przestaje nam służyć. Podobnie jest z emocjami – warto je sobie uświadamiać, umieć je nazwać, dawać sobie prawo do ich pełnego przeżywania, ale jeśli zaczniemy każdą emocję drobiazgowo analizować, nadmiarowo przeżywać i wyrażać w oderwaniu od kontekstu, to ona przestanie spełniać funkcję, do której została stworzona, i zacznie działać na naszą niekorzyść.

W nadmiernym oddawaniu się marzeniom tkwi kilka pułapek. Przede wszystkim czynność ta odrywa nas od rzeczywistości, jest rodzajem ucieczki od tego, co tu i teraz, a więc także od osiągania realnych życiowych celów. W latach 90. ubiegłego wieku na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles przeprowadzono ciekawe badanie – studentów przed sesją egzaminacyjną podzielono na dwie grupy. Pierwsza miała wyobrażać sobie, że już zdała egzamin z sukcesem, druga zaś – wyobrażać sobie sam proces uczenia się do egzaminu, czytanie notatek, powtarzanie. Okazało się, że egzamin dużo lepiej poszedł tym, którzy w swoich wyobrażeniach skupiali się na procesie przygotowania, a nie na szczęśliwym finale, bo gdy wyobrażamy sobie sam sukces, spada nasza motywacja. Skoro cel w mojej głowie już został poniekąd osiągnięty, czuję się tak, jakbym go osiągnął, to po co mam się starać? Nasz mózg nie odróżnia zbyt precyzyjnie sfery marzeń od realnych okoliczności – między innymi dlatego wyobrażenie sobie przerażającej sytuacji może uruchomić ten sam mechanizm walki lub ucieczki co podobna sytuacja w rzeczywistości.

Świeże badania z 2024 roku przeprowadzone przez doktor Annę Pyszkowską i magistra Ariego Nowackiego z Katedry Nauk Społecznych i Instytutu Psychologii Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach pokazały, że osoby, które mają skłonność do nadmiernego marzenia na jawie, często postrzegają swoje wyobrażenia jako jedyne dostępne źródło szczęścia i ukojenie w trudnych chwilach. Z czasem może to doprowadzić do zaniedbania innych sfer życia i stać się sposobem na unikanie nieprzyjemnych emocji. Takie osoby miały mniejszą tolerancję na dyskomfort i stres w życiu codziennym.

Nie dziwią mnie takie wyniki, bo „maladaptive daydreaming” jest mechanizmem unikania, oczywiście nieświadomego. Zdrowo funkcjonujący człowiek, gdy pojawia się w jego życiu problem, o którym informuje go emocja, przechodzi do działania, próbuje zrobić coś, by problem rozwiązać. W nieadaptacyjnym mechanizmie odpowiedzią zaś jest bierność, ucieczka w fantazję, która realnie nie zmienia niczego, a często wręcz pogłębia istniejący problem. Oczywiście mamy różną zdolność do kontrolowania toku swoich myśli. Nie którzy potrzebują więcej uważności, by spontaniczny proces ucieczki w fantazje jakoś okiełznać. Warto się tego uczyć, korzystać z treningów uważności właśnie po to, by tego mechanizmu ucieczkowego nie utrwalać. Pierwszym ważnym krokiem byłoby już uświadomienie sobie takiej tendencji, zauważenie, że mamy skłonność do nadmiernego uciekania w fantazje.

To ważne także dlatego, że owe fantazje mogą przy brać postać ruminacji, czyli uporczywie powracających przykrych myśli, dotyczących najczęściej przeszłości, wałkowania w głowie w kółko trudnych doświadczeń, na które i tak już nie mamy wpływu. Samo ich pojawianie się jest jednak ważną informacją o tym, że coś w naszym życiu nie zostało przepracowane, domknięte i trzeba się tym zająć, często w kontakcie ze specjalistą. W niewielkich dawkach podobne myśli mogą być adaptacyjne, pomagać nam, bo pozwalają zauważyć popełnione błędy, wyciągnąć wnioski, przeanalizować swoje decyzje i nie powtarzać tego, co nam nie służy. W nadmiarze jednak zawsze nam szkodzą, bo nie tylko obniżają nasz nastrój, ale przede wszystkim zatrzymują nas w miejscu.

Michał Czakon, psycholog, dr nauk społecznych, dydaktyk, wykładowca. Twórca autorskich projektów edukacyjnych, m.in.: pierwszego matematycznego escape roomu w Polsce (Pracownia Pomysłów). Autor bloga: JakDzialacSkutecznie.pl.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE