1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Masz starą komórkę, nie jesteś na TikToku i wolisz czytanie książek od surfowania w sieci? Bycie offline to nowe cool!

Masz starą komórkę, nie jesteś na TikToku i wolisz czytanie książek od surfowania w sieci? Bycie offline to nowe cool!

(Fot. Westend61/Getty Images)
(Fot. Westend61/Getty Images)
To na razie niewielka fala, która zaczyna nabierać mocy. Tak to bywa z luksusem, jest dostępny nielicznym, ale budzi zaciekawienie, zdziwienie. Coraz więcej młodych osób, co widać choćby na Tik Toku czy Instagramie, rezygnuje z ciągłego bycia on-line. Bycie off-line staje się nowym luksusem!

Jeszcze kilka dekad temu to, jak teraz żyjemy, wydawało się science-fiction. Jesteśmy przecież już niemal 24 godzinę na dobę podłączeni do technologii i elektroniki. Niektórzy nie ściągają nawet „inteligentnych” zegarków, które mierzą jakość i ilość snu.

Ratunku, zmęczeni!

Powiadomienia w telefonie to norma: co sprytniejsi je wyciszyli, ale tak czy siak zwykle coś nam w tym smartfonie jednak pika, brzęczy. A jak nie brzęczy, nie pika, to… nasz mózg nie wytrzymuje. Jest ciekawy, zachowuje się czasem jak uzależniony, tak bardzo potrzebuje sprawdzić, co nowego. Czy ktoś dał przysłowiowego lajka, a może komentarz pod postem czy rolką? Ale jaki to komentarz: wspierający, neutralny, krytyczny czy może hejterski? A może po prostu potrzebujemy się „zrelaksować” (tu naprawdę musi być cudzysłów! O czym za chwilę jeszcze będzie) i sobie poscrollować kwadrans?

Tyle że po czterech kwadransach scrollowania okazuje się, że godzina zleciała w mig, a my mamy ochotę na więcej. Więcej! Nawet jeśli znamy kolejne badania, z których wynika, że scrollowanie i oglądanie tzw. krótkich filmików robi nam z mózgu „papkę”. A mówiąc wprost: ogłupia. Ale chcemy wiedzieć, co się dzieje i z jakiegoś powodu o świecie opowiadają nam głównie telefony. Wyłącznie to, co w tym telefonie znajdziemy, przeczytamy, usłyszymy. Do tego dorzućmy jeszcze płynącą szerokim strumieniem falę maili, zawodowych czy jeszcze innych (promocje, podróże, informacje od banków, towarzystw, kampanie społeczne, reklamy, ankiety). Ratunku! Zmęczeni!

Strach przed wykluczeniem

Pamiętacie, jak mniej więcej dekadę temu bardzo popularny stał się termin FOMO? Nie doczekał się polskiej nazwy, z ang. oznacza fear of missing out, czyli strach przed byciem wykluczonym czy pominiętym informacyjnie. Stąd ciągłe scrollowanie, wchodzenie na portale, aplikacje, sprawdzanie co chwilę nowych powiadomień, wydarzeń, grup, forów, co tam komu najbardziej po drodze. To jedna wielka potrzeba bycia wiecznie na bieżąco, na czasie. A zarazem wszechstronna obecność w świecie wirtualnym.

Wczoraj taksówkarz, z którym jechałam po ultra- zakorkowanej Warszawie, powiedział, że płacenie gotówką staje się coraz rzadsze. Przecież mamy aplikacje do wszystkiego: bankowe, spożywcze, medyczne, farmaceutyczne, fitnessowe, komunikacyjne, biletowe, pracowe, przejazdowe. Wszystkie.

Czytaj także: Siecioholizm, fonoholizm, FOMO – jak nie przeoczyć dziecięcych uzależnień?

Jeszcze dwadzieścia lat temu w telefonach komórkowych nie było żadnych innych funkcji poza dzwonieniem i sms-owaniem. Stopniowo dochodziły nowe udogodnienia, przede wszystkim Internet, a wraz z nim social media i aplikacje. To obecnie coś, co nas najbardziej męczy, lecz zarazem magicznie przyciąga oraz fascynuje, choć także irytuje. Jednak przyciąga jak najsilniejszy magnes.

Dlatego wreszcie, po tylu latach użytkowania pełną parą ogromu wirtualnych narzędzi, przyszedł czas globalnego zmęczenia telefonem i Internetem. I wszystkim, co za tym idzie.

Pokolenie Z czy Alfa już nawet nie pamięta czasów sprzed Internetu. Pojawia się ciekawość, jak to było. Jak się umawialiście na spotkania? Normalnie, przez stacjonarny telefon albo na żywo. I potem każdy przychodził na czas, w ustalone miejsca, nie było zmiłuj. A jak informowaliście innych o tym, gdzie jesteście, co robicie, co słychać, gdzie pracujecie, gdzie odpoczywacie w wakacje? Normalnie, w rozmowie. Bez postowania, bo nie było social mediów. Ale było więcej czasu i więcej relaksu. Było MNIEJ BODŹCÓW.

Teraz JOMO

To na razie niewielka fala, która jednak powoli zaczyna nabierać mocy. Tak jak to bywa z luksusem, jest on dostępny nielicznym, ale budzi powszechne zaciekawienie, zdziwienie. Bo jak to?

Modne robią się stare modele telefonów, bez Internetu. Można je kupić na aukcjach internetowych. Na Allegro pewna tak zwana stara Nokia model 3310, używana, z funkcją wyłącznie dzwonienia i sms-owania, w dobrym stanie, kosztuje 119 zł. Znam co najmniej kilka osób, które mają takie modele. Noszą z dumą. Nic im nie pika! I nie są to wcale osoby mocno starsze, nie są to seniorzy (pozdrawiam moją Mamę, która wszystkie transakcje i wiele zakupów robi w Internecie, ogląda też czasami rolki).

Coraz więcej młodych osób, co widać choćby w trendach już na całym świecie, w tym na Tik Toku czy Instagramie, z dumą rezygnuje z ciągłego bycia on-line.

Bycie off-line staje się nowym luksusem. Historia zatacza koło.

Nowy trend „bycia off-line” oczywiście musiał otrzymać własną nazwę, w kontrze do opisanego tutaj FOMO. Teraz bowiem nadszedł czas JOMO. Jest to świadome, uważne odłączenie się od technologii, świata wirtualnego oraz mediów społecznościowych. A teraz najlepsze, bo rozszyfrujemy sobie skrót: JOMO, czyli Joy of Missing Out. Oznacza to radość z tego stanu, w którym nie jesteśmy już on-line. Przegapiamy setki powiadomień czy niepotrzebnych nam w sumie powiadomień oraz informacji, rolek, postów, memów.

Dzięki temu możemy więc wreszcie skupić się na tym, co naturalne, autentyczne (to teraz także modne słowo). A autentyczne są choćby prawdziwe relacje: nawet jeśli nie zawiązane, to na pewno podtrzymywane w realu. Nie w sieci. To także radość z natury, z celebracji codziennych czynności: kawa bez scrollowania, wypita w spokoju. Poza tym: niech żyje czytanie papierowych książek, nie e-booków. Zamiast w poczekalni do stomatologa czy w kolejce na pocztę brać automatycznie do ręki telefon, można przecież po prostu sobie rozmyślać, posłuchać muzyki. Byle nie wchodzić do świta on-line.

Uspokajający stan

Bo bycie off-line staje się pożądanym, inspirującym, wewnętrznie uspokajającym stanem. Luksusem, na który wciąż niewiele osób może sobie pozwolić. Ale można próbować. Małymi krokami.

Oto naszedł czas powrotu do analogowych, realnych, prawdziwych relacji, aktywności, obecności. To wiąże się oczywiście z cyfrowym detoksem, za który podziękuje nam najbardziej zmęczony mózg, nasze ciało, nasze oczy, nasze palce, wiecznie klikające i przesuwające obrazki na ekranie. Nasz system nerwowy naprawdę ma dość ciągłego bycia on-line.

Jasne, że nie da się żyć już dziś bez telefonu, no chyba że jest się pustelnikiem czy mnichem. Ale przecież można (można!) ograniczać swoją aktywność w social mediach. Zrobić unfollow wielu profilom, wyciszyć powiadomienia. A czasem włączyć tryb „cichy” albo po prostu (ostatnio mój ulubiony, chociaż na parę godzin) tryb „samolotowy”. Szczególnie wieczorem, kiedy tak nas ciągnie do smartfonów, i w nocy, i o świcie (aby nie zaczynać dnia od scrollowania).

Dzięki regularnemu byciu off-line mamy szansę być mniej zmęczeni. Już nie tak przebodźcowani. Nie tak nerwowi, nie tak rozedrgani emocjonalnie, nie tak roztargnieni. To nic innego jak self-care, samopomoc, zadbanie wreszcie o siebie. Siłownia, masaże, biegi, mezoterapie nie wystarczą, jeśli jesteśmy wiecznie on-line. Jak to mówią słowa reklamy, postawmy na jakość. Jeśli on-line, to niedługo, a tyle, ile trzeba (praca, obowiązki). I potem off-line. Czuły off-line.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE