Każdego ranka pakują swoje torby z narzędziami, zakładają wygodny strój roboczy i udają się na budowę. Kładą gładzie, płytki i panele, tapetują, zajmują się hydrauliką. Fachowo, za godziwe pieniądze i na własnych zasadach. Jak znalazły się w tym szarym od pyłu świecie? Czy dla dziewczyny to może być zajęcie na stałe?
Nie ma w Polsce bardziej zmaskulinizowanej branży niż budownictwo. Pod tym względem ustępują jej nawet górnictwo i transport (co potwierdzają dane GUS-u). Od kilku lat ten męski bastion zdobywany jest jednak przez coraz większą liczbę kobiet. Spotkać je można nie tylko wśród ubranego w białe kaski nadzoru, ale także przy tak zwanej brudnej robocie – z wiertarką, pacą, młotem udarowym czy pędzlem w ręku.
Justyna pracami wykończeniowymi – nakładaniem gładzi, malowaniem, układaniem płytek i paneli, wyburzaniem i stawianiem ścianek działowych czy podwieszaniem sufitów – zajmuje się od ośmiu lat. Jest też wokalistką i gitarzystką w grającym alternatywny rock zespole SIS. Amatorsko uprawia wspinaczkę skałkową, jazdę na deskorolce i snowboardzie. W tym roku założyła własną działalność i pracuje pod szyldem At Home. Jej droga do pasjonującej – jak mówi – budowlanki wiodła jednak dość krętymi ścieżkami. – Od dzieciństwa interesowało mnie stwarzanie czegoś z niczego, budowałam domki na drzewie ze starych desek, rozkręcałam deskorolki i tworzyłam z nich nowe pojazdy. Wspierali mnie w tym zwłaszcza dziadkowie – babcia dodawała mi wiary w siebie, a dziadek pokazywał, jak używać narzędzi. Gdy przyszedł moment wyboru szkoły średniej, oboje namawiali mnie na technikum budowlane. Kto jednak niemal 20 lat temu szedł do „budowlanki”? I to dziewczyna?! Stanęło na liceum ogólnokształcącym, a potem na filologii angielskiej. Już na drugim roku zrozumiałam, że to nie dla mnie. Skończyłam licencjat i postanowiłam zmienić branżę. Babcia skwitowała to krótko: „No, w końcu” – opowiada. W wieku 22 lat zapisała się do technikum budowlanego. Potem długo poszukiwała firmy, która przyjmie ją na praktyki i do pracy. – Trudno było znaleźć kogoś, kto chciałby przyuczyć mnie do zawodu. Jedna, druga, dziesiąta aplikacja bez odpowiedzi. Ci, którzy się odezwali, mówili wprost, że nie mogliby patrzeć, jak kobieta tak ciężko pracuje… Z pomocą przyszła moja mama, która poprosiła o przysługę znajomego – właściciela firmy budowlanej. Tam nauczyłam się fachu. Do dziś pamiętam, jak wielkie emocje towarzyszyły mi przy pierwszym szpachlowaniu i wyburzaniu ścianek działowych – wspomina.
Justyna Puchałka, Bielsko-Biała: Trudno było znaleźć kogoś, kto chciałby przyuczyć mnie do zawodu. Jedna, druga, dziesiąta aplikacja bez odpowiedzi. Ci, którzy się odezwali, mówili wprost, że nie mogliby patrzeć, jak kobieta tak ciężko pracuje. (Fot. Radosław Kaźmierczak)
Był jednak czas, że porzuciła budowy i remonty na rzecz czegoś bardziej stabilnego – obsługi klientów hurtowni materiałów budowlanych. – Miałam dość pracy od zlecenia do zlecenia bez stałego zatrudnienia. Potrzebowałam stabilizacji. Nie wytrzymałam jednak długo na ciepłej posadce. Męczyła mnie stagnacja, codzienne powtarzanie tych samych czynności w tym samym miejscu. Miałam nawet stany depresyjne, bo zrezygnowałam z tego, co naprawdę kocham. Na budowie, mimo że niby cały czas robię to samo, to stale jest to… coś innego. Różni klienci, różnorodne pomysły na wykończenie wnętrz, zmieniające się przestrzenie. Oczywiście zdarzają się pytania, czy fizycznie nie jest to dla mnie za ciężkie. Wtedy odpowiadam, że sama sobie taką pracę wybrałam. Nie bez powodu mam na ręce tatuaż z napisem „Girl Power” [śmiech]. Nikt jednak nie odesłał mnie dotąd „do garów”, co więcej, często pracuję w duecie z mężczyznami. Reakcje są zawsze pozytywne, tym bardziej gdy widoczne są już efekty mojej pracy – wyjaśnia. – Jest jednak wiele racji w twierdzeniu, że kobiety w budowlance raczej nie dotrwają do emerytury. Przy trudnych fizycznie zadaniach, czyli dźwiganiu, wyburzaniu czy pracy na klęczkach od rana do nocy, skutki odczuwam przez kilka dni. Już teraz, na wypadek kontuzji czy ograniczeń zdrowotnych, myślę o poszerzeniu zakresu moich umiejętności. Chciałabym zrobić kurs spawania i stolarstwa, zająć się tworzeniem mebli z metalu i drewna. Albo projektowaniem łazienek. Kto wie, może uda mi się kiedyś utrzymywać tylko z muzyki? Na pewno nie martwię się, że pewnego dnia zostanę bez pracy.
Magdalena to przykład kobiety, która doskonale wie, co robi. Co więcej, robi to, co sobie postanowi. Do kolejnych zleceń chętnie polecają ją nie tylko sprzedawcy czy przedstawiciele producentów tapet, lecz także budowlańcy. Czy fakt, że jest kobietą, ma jakiekolwiek znaczenie w jej branży? – Fachowiec to fachowiec, a partacz to partacz – niezależnie od płci. Nie przypominam sobie nieprzyjemnych komentarzy na mój temat na budowie, prędzej dostrzegam pewną dozę zaskoczenia i niepewności. Szybko jest ona jednak rozwiewana – wystarczy inspekcja z nosem przy ścianie w poszukiwaniu połączenia pasów czy nierówności na kładzionych przeze mnie tapetach – śmieje się. Jej znakiem rozpoznawczym są ściany perfekcyjnie wyklejone tapetami z wielkoformatowymi, barwnymi wzorami. – Życie jest zbyt smutne, aby nie okrasić go kolorem. Tapetowanie to sztuka iluzji optycznych, która pozwala szybko uzyskać wspaniały efekt. Gustowna tapeta ozdabia wnętrze, poprawia jego akustykę i sprawia, że jest bardziej przytulne. Nieraz zdarzało się, że klienci prosili o przyklejenie tapet wyłącznie ze względów funkcjonalnych, żeby nie brudziła się ściana, ale gdy zobaczyli finalny efekt, umawiali się na tapetowanie kolejnego pomieszczenia – opowiada. Skąd pomysł, aby zawodowo zająć się właśnie tym? – To chyba kwestia genów i wychowania. Mój tata w domu robił wszystko samodzielnie i oprócz tego wykonywał wiele prac na zlecenie. Często zabierał mnie ze sobą, abym uczyła się i pomagała. Już wtedy wolałam robić w domu za majstra niż kucharkę. Jedną z moich pierwszych poważnych prac była obsługa klientów w sklepie z tapetami. Tam postanowiłam sprawdzić się przy wyklejaniu ekspozycji. Tak mi się spodobało, że od 18 lat nie rozstaję się z nożykiem, pędzlem i poziomicami – wyjaśnia.
Magdalena Rzepka, Czeladź: Nieraz zdarzało się, że klienci prosili o przyklejenie tapet wyłącznie ze względów funkcjonalnych, żeby nie brudziła się ściana. ale gdy zobaczyli finalny efekt, umawiali się na tapetowanie kolejnego pomieszczenia. (Fot. Radosław Kaźmierczak)
Trzy lata temu założyła własną firmę o nazwie Pani Tapetka. Początkowo wszystko robiła samodzielnie. Od roku w organizacji pracy i logistyce pomaga jej Agnieszka, koleżanka z dawnej pracy. – Dzięki temu mogę się skupić na pracy stricte artystycznej, a więc ozdabianiu ścian. Działamy intuicyjnie – zanim zdążę o coś poprosić, Agnieszka już trzyma to w ręku – dodaje. Praca przy tapetowaniu wydaje się zajęciem lżejszym od kładzenia płytek czy hydrauliki. Magdalena podkreśla, że często to tylko pozory: – To prawda, że praca ta wymaga przede wszystkim zdolności manualnych i precyzji, ale zdarza się, że jest naprawdę wymagająca. Wiele zależy od typu tapety i miejsca, w którym ma być ułożona. Tapety obiektowe, a więc o większej odporności i grubości, ważą prawie kilogram na metr kwadratowy, a szerokość jednego pasa to 1,2–1,5 metra! Mimo chwil słabości nigdy nie myślałam, aby zrezygnować. Dziś zdarza mi się odmówić wykonania zlecenia, któremu mogę fizycznie nie podołać. Są to jednak niezwykle rzadkie sytuacje. Jestem dumna, że udało mi się osiągnąć cel, który postawiłam sobie przed laty. Nie stało się tak jednak samo z siebie, ale dzięki nakładowi mnóstwa pracy i czasu, a także zbieraniu doświadczeń i bezustannej nauce. Żeby móc tapetować ściany pryszniców, wybrałam się na kurs WET system do Włoch. Teraz chcę wprowadzić do oferty oklejanie folią architektoniczną mebli, ścian, drzwi, a nawet elewacji budynków. To trochę lżejsza praca, ale wymagająca jeszcze większej precyzji, stąd kolejne szkolenie – wyjaśnia. Co dalej? – Zamierzam w wieku 55 lat przejść na wcześniejszą emeryturę i przenieść się z mężem na ukochaną Warmię. Do tego czasu nie ma zmiłuj – nadal będę ludzi skutecznie zarażać miłością do tapet.
Praca przy tapetowaniu wydaje się zajęciem lżejszym od kładzenia płytek czy hydrauliki. Magdalena podkreśla, że często to tylko pozory. (Fot. Radosław Kaźmierczak)
Katarzyna, ze swoją drobną posturą i zamiłowaniem do różu, szydełkowania oraz hodowli kur ozdobnych, na budowie wydaje się egzotycznym kwiatem. To jednak tylko wrażenie, bo z wprawą nie tylko wykonuje mniejsze prace hydrauliczne, jak biały montaż, ale też robi przewierty w ziemi, łączy rury w wykopach czy sprawnie układa kolejne pętle ogrzewania podłogowego. Sama o sobie mówi, że jest twardą i upartą kobietą, która – gdy raz podejmie wyzwanie – nie spocznie, dopóki go nie zrealizuje. Od ponad roku pracuje u boku swojego partnera jako monterka instalacji grzewczych i wodno-kanalizacyjnych. Skąd ten pomysł? – W liceum chciałam studiować psychologię lub resocjalizację. W klasie maturalnej okazało się, że jestem w ciąży, zostałam samotną mamą i musiałam szybko zrewidować swoje plany. Zostałam opiekunką medyczną i pracowałam z pacjentami psychiatrycznymi oraz ze stwardnieniem rozsianym. To bardzo ciężka praca – na zmiany, nocami i w czasie świąt. Nie dawałam rady fizycznie ani psychicznie, ponadto praca była bardzo słabo płatna. Postanowiłam to zmienić – opowiada. Trochę jej zajęło przekonanie partnera, specjalisty w branży sanitarnej, aby ją przyuczył do nowego zawodu. – Obawiał się, że nie będzie nam jako parze służyć przebywanie ze sobą 24 godziny na dobę. A jednak okazało się, że skutecznie udaje nam się oddzielać kwestie prywatne od zawodowych, a ja dodatkowo jestem uczennicą szybko przyswajającą wiedzę i chętną do poszerzania branżowych horyzontów – mówi. – Naprawdę lubię tę pracę, daje mi wielką satysfakcję zarówno z dobrze wykonanego zadania, jak i finansową. Nie zawsze jest jednak lekko – montując ogrzewanie w domu, pracujemy w chłodzie, a robiąc instalacje wodno-kanalizacyjne, nieraz brodzimy w błocie, w dodatku pozbawieni dostępu do toalety. Rekompensatą za te niedogodności są relacje z ludźmi, naszymi klientami, i możliwość poznania ich historii – wyjaśnia. Mimo krótkiego stażu czuje się coraz pewniejsza swoich umiejętności zawodowych. – Cały czas słucham, pytam, obserwuję, doszkalam się i czytam na temat nowości technologicznych. Mam dobrego nauczyciela, dużo praktykuję, a do tego nie boję się wyzwań. Marzę o zrobieniu kursu spawania – różnie się w życiu może potoczyć i dobrze mieć w ręku dodatkowy fach oraz umiejętności, aby móc pracować samodzielnie – dopowiada.
Katarzyna Dziedzic, Niepołomice: Kobieta na budowie, nie w roli projektantki czy kierowniczki, ale pracownicy fizycznej, jest novum. Dziwi mnie to, bo tradycja ciężkiej pracy fizycznej wśród kobiet – zwłaszcza na wsi – sięga wielu pokoleń wstecz. (Fot. Radosław Kaźmierczak)
Kiedy pytam, czy spotyka się na budowie z uprzedzeniami, odpowiada bez chwili zawahania: – Kobieta na budowie, nie w roli projektantki czy kierowniczki, ale pracownicy fizycznej, jest pewnego rodzaju novum. Dziwi mnie to, bo tradycja ciężkiej pracy fizycznej wśród kobiet – zwłaszcza na wsi – sięga wielu pokoleń wstecz. Nie spotykam się jednak z nieprzyjemnymi komentarzami czy protekcjonalnym traktowaniem innych budowlańców. Tylko raz na budowie poproszono mnie o zrobienie kawy. Wystarczyło jednak, że pracowałam, nie ustępując tempem i jakością pozostałym mężczyznom, a ktoś inny podsunął mi pod nos ciepły kubek – śmieje się. Nieco inne jest podejście klientów czy osób niezwiązanych z branżą. – Podczas oględzin inwestycji spotykamy się z inwestorami i w takiej sytuacji często zdarza się, że jestem traktowana jako osoba towarzysząca fachowcowi i odsyłana do rozmów z kobietami – żonami czy partnerkami, niezainteresowanymi sprawami technicznymi. Wtedy grzecznie lub nie, zależnie od sytuacji, wyjaśniam, że jestem tu w pracy i wchodzę na przykład do kotłowni uzgadniać szczegóły zlecenia – mówi.
Katarzyna Dziedzic, Niepołomice:Tylko raz na budowie poproszono mnie o zrobienie kawy. Wystarczyło jednak, że pracowałam, nie ustępując tempem i jakością pozostałym mężczyznom, a ktoś inny podsunął mi pod nos ciepły kubek. (Fot. Radosław Kaźmierczak)
Gdy rezygnowała z pracy opiekuna medycznego i dzieliła się z koleżankami swoimi planami pracy na budowie, usłyszała pytanie, czy idzie tam sprzątać. – Nie przyszło im do głowy, że mogę zostać specjalistką! Brakuje w naszej świadomości powszechności obrazu kobiety na budowie. Staram się to zmienić, pokazując swoje zawodowe życie w mediach społecznościowych jako Młoda Walkiria. Mam już namacalne dowody na to, że ma to sens – dostaję sygnały od kobiet, które mnie obserwują, że zachęcone moją historią, same postanowiły ruszyć na budowy.
Co więcej, w gronie obserwatorów jest wielu mężczyzn, w tym z branży. Oni z kolei mogą się przekonać, że praca w duetach damsko-męskich to żadna fanaberia, ale świetne rozwiązanie. I to jest dopiero budujące!