Żona i kochanka albo dwóch równie fascynujących adoratorów – czy tak naprawdę można jednocześnie kochać dwie osoby? Z punktu widzenia psychologii to stan przejściowy, związany z kryzysem rozwojowym związku lub osób go tworzących – mówi psychoterapeuta POP Michał Duda.
Wyobraźmy sobie, że spotykam się równolegle z dwoma mężczyznami i nie wiem, którego wybrać, bo obaj mnie ogromnie pociągają. Jak wyjść z takiego pata decyzyjnego?
A czy na tym etapie musisz któregoś wybierać? Tak wyglądają zwykle początki relacji, bo dobrze wiedzieć, na czym polega wybór. Ale kiedy relacje się rozwijają, ich przestrzeń zaczyna być coraz bardziej wyłączna, osobista, i wtedy kontynuowanie więcej niż jednej intymnej znajomości naraz zaczyna przypominać światy równoległe. Pytanie: kiedy ta równoległość zaczyna przeszkadzać? Jak daleko człowiek jest w stanie żyć w rozszczepionych rzeczywistościach, na ile można żyć jednym sobą i zapomnieć o innym sobie? W tych oddzielnych światach historia jest monogamiczna. Dopóki się nie przecinają, są prawdziwe w zamkniętej przestrzeni.
W pewnym momencie jednak staje się przed wyborem…
To akurat jest proste. Młoda dziewczyna u progu wejścia w fazę zakładania rodziny częściej wybierze kulturalnego i dobrze rokującego mężczyznę, ale kiedy będzie w wieku około 40 lat – romantyka na motocyklu, chociaż niekoniecznie na stałe. Życie przebiega po paraboli, która najpierw wznosi się ku górze. Po drodze zaliczamy etapy: dziecka, nastolatka, młodego dorosłego, dojrzałego dorosłego, w końcu dochodzi się do starości. Gdzieś w połowie życia osiągamy szczyt paraboli. Schodząc po niej, zaliczamy podobne etapy jak w czasie podróży w górę. Faza kryzysu wieku średniego odpowiada wiekowi nastoletniemu, dzieciństwo i starość znajdują się na tym samym poziomie, dlatego relacja między wnukami a dziadkami jest taka bliska.
Weźmy przykład z tej schodzącej fazy. Mamy dom, dzieci i nagle pojawia się ten ktoś trzeci. Zwykle bardzo różni się od partnera. Czego szukamy u kochanków i kochanek? Odmiany?
Wszystkiego tego, czego brakuje w stałym związku. Zwykle relacja jest tworzona przez jakiś aspekt nas samych, inne realizują się w niej mniej albo wcale, i to właśnie jest poszukiwane na zewnątrz. Gdyby to wnieść z powrotem do związku, stałby się bogatszy. Bywa i tak, że czegoś – na przykład bardziej szalonego lub ambitnego – brakuje nie na stałe, ale tymczasowo. Jeżeli to zostanie zrealizowane, romans przestaje być potrzebny. Czasem też kochanek pełni określoną funkcję, np. ma wzbudzić zazdrość, bo nawet jeśli relacja faktycznie zostanie utrzymana w tajemnicy, to i tak jest to jakiś komunikat dla osoby zdradzanej.
Zauważam, że relacje pozamałżeńskie bardziej rozgrywają się w wyobraźni niż w rzeczywistości. Oczywiście są i fakty, ale ich interpretacja przebiega w głowie. Według statystyk większość romansów kończy się jednak powrotem do domu.
Bo przychodzi moment wyboru?
Bo trzeba sobie uświadomić, z kim jest się w jakiej relacji. I wtedy wybór pada częściej na współmałżonka. Ale romans uruchamia wielką energię, do której nie ma się dostępu w związku. I nawet kiedy romans się skończy, ta energia pozostaje w danej osobie. I jeśli wniesie ją do związku, może mieć ona moc transformującą. To jest nieświadome poszukiwanie tej jakości, która jest nam potrzebna. Zwykle jak ktoś zaczyna romansować, zmienia się – staje się weselszy, bardziej rozluźniony, bardziej interesujący. Ta faza bycia zakochanym przenosi się też na stałą relację. Potem oczywiście następuje katastrofa, ale na samym początku to może korzystnie wpływać na stały związek. Nielicznym udaje się ten aspekt siebie, który odnaleźli w relacji z kochankiem czy kochanką albo choćby w niewinnym flircie – zachować na dłużej lub na stałe.
Ludzie idą za tym, co z nimi flirtuje. Ale kiedy się z tego budzą, zwykle wydaje im się, że to był tylko sen, a nie faktyczna zmiana życiowa czy zmiana partnera. Poza tym relacja, która ma status romansu, rządzi się inną dynamiką niż stały związek i przynależne mu role. Ktoś, kto jest atrakcyjny jako kochanek, niekoniecznie musi być atrakcyjny jako partner.
A co jeśli po jednym romansie rozpocznie się następny?
Może to oznaczać dwie rzeczy. Pierwsze wytłumaczenie: ten następny kochanek jest po to, żeby związek jednak się jakoś zmienił, bo poprzednio to się nie wydarzyło, albo pojawiła się następna, inna jakość do zintegrowania. Drugie wytłumaczenie: ten związek ma się skończyć. Tak się może stać, jeśli ktoś zostaje w relacji i nie wynika to z tego, że chce z tą osobą być, tylko boi się zaryzykować albo zostaje, bo tak jest mu wygodniej, bezpieczniej, prościej.
A co kieruje kimś, kto w innym mieście przez lata ma drugą rodzinę?
Powiedziałbym, że ten ktoś utknął w pacie decyzyjnym. Każdy z tych dwóch światów ma dla niego jakąś wartość. Jest na tyle wewnętrznie rozszczepiony, że jedna rzeczywistość nie wypełnia tego, kim jest. To oznacza, że kiedy jest w jednym z tych domów, czegoś mu przez cały czas brakuje. Obie relacje odpowiadają innej jego potrzebie, a każda z tych potrzeb jest tak duża, że praktycznie zmienia go w inną osobę. I tak naprawdę to te inne wewnętrzne figury mają te dwie relacje.
Oczywiście jest to bardziej złożone zjawisko i potencjalnie bardziej bolesne dla wszystkich osób w nie zaangażowanych. Powstaje szereg pytań: Czy rodziny wiedzą o sobie nawzajem i co by było, gdyby wiedziały? Do jakiego stopnia osoba ma prawo samolubnie i jednoosobowo decydować o życiu innych i podejmować za nich decyzje? I czy tego typu traktowanie innych możemy nazywać miłością do drugiej osoby czy działaniem wyłącznie pod wpływem własnych wewnętrznych stanów?
Miłość jest jednak monogamiczna?
Powiem tak: nie spotkałem się z sytuacją, w której jedna osoba, odpowiadająca jednej wewnętrznej figurze, kochałaby dwie różne osoby jednocześnie. Można kochać mamę i tatę, dzieci, kota i psa albo różne osoby w innym czasie, ale nie można mieć równocześnie dwóch miłosnych związków. Ktoś, kto z wypiekami na twarzy wraca z najbardziej romantycznej randki w życiu, nie myśli o tym, że kocha też kogoś innego, raczej przypomina sobie, że ma żonę czy męża. Wolałby być jednak nadal z tamtą osobą, bo ona w danej chwili zaspokaja daną potrzebę.
Jest też głębszy wymiar tego zagadnienia. Miłość można porównać do zwierciadła, w którym zamiast swojego odbicia widzimy osobę, którą kochamy – i nie jest to mama ani tata. Jeśli pojawi się w naszym życiu jakiś kryzys tożsamościowy – coś w nas pęknie i utracimy spójność – to i zwierciadło pęknie. Wtedy po drugiej stronie w kawałkach lustra widzimy różne osoby, a nie jak w hologramie – w każdym kawałku nadal tę samą. Kiedy patrzymy w jeden fragment, trochę czujemy to „właściwe uczucie”, ale ciągle brakuje nam pozostałych fragmentów. Jeśli ktoś uzna stan rozbitego zwierciadła za normalny, to możemy powiedzieć, że miłość do wielu osób istnieje, bo takie jest jego doświadczenie. Być może w ten sposób próbuje odzyskać utraconą spójność? Ma jednak w sobie pamięć bycia całością i z tej perspektywy wie, że nie jest to do końca prawda.
Gdybyśmy mieli założyć, że prawdziwa miłość do kilku osób jednocześnie jest możliwa, to oznaczałoby to, że taka osoba nawet w nierozbitym zwierciadle widzi dwie osoby, które kocha. Nie chcę powiedzieć, że to wykluczone, ale pracując jako terapeuta, z taką sytuacją się nie spotkałem. Za to często obserwuję u moich pacjentów stan pękniętego zwierciadła.
Czyli stan „kocham dwóch” jest przejściowy?
To są równoległe różne stany, emocje i doznania różnych figur. Przez chwilę można tak czuć, ale na dłużej – moim zdaniem – taka sytuacja się nie utrzyma. Każda relacja potrzebuje się rozwijać, a do tego konieczna jest obecność i zaangażowanie. Jeśli ich brakuje, między partnerami pewne rzeczy się nie wydarzą.
Większość takich podwójnych lub wielokrotnych relacji wiąże się z kryzysami rozwojowymi związków lub osób je tworzących, kiedy próbujemy zintegrować trudne dla nas albo nowe jakości – czyli np. jedno z partnerów dojrzało do ważnej zmiany, a dla drugiego jest ona zbyt gwałtowna. Próbowanie stworzenia równoległej miłosnej relacji w pewnym sensie przypomina działanie osoby uzależnionej – w związku albo w życiu czegoś jej brakuje, więc próbuje to od kogoś wziąć lub przy nim znaleźć to w sobie – prawda jest bowiem taka, że niektóre ważne wewnętrzne procesy mogą wydarzyć się jedynie w spotkaniu z drugą osobą. I jeśli stały związek taki proces blokuje, to idziemy w stronę innej relacji, która nam go umożliwi.
Ludzie latami trwają w związkach, które nazywają miłością swojego życia, ale w rzeczywistości wcale tej miłości nie czują. Jednocześnie bardzo jej pragną i dlatego poszukują jej w równoległych relacjach. Niestety, bezskutecznie. Bo takie próby co najwyżej zaspokajają potrzebę poszukiwania autentycznego uczucia, ale jego samego nie dają. Przyznasz, że jest jednak coś pięknego w tym, że ludzie chcą szczerze przeżywać miłość.