Uprzedzenia wobec mniejszości etnicznych i seksualnych znikają, gdy naprawdę poznajemy ich członków. Kiedy zamiast kategorią stają się żywymi ludźmi. Odpowiedzialność za wzrost niechęci do odmienności ponoszą media, politycy i Internet – mówi psycholog społeczny dr hab. Michał Bilewicz.
Polacy są zamknięci na odmienność?
Tak, ale na pewno nie tylko Polacy. To procesy w Europie, Stanach Zjednoczonych i w innych miejscach. W krajach, w których triumfuje populizm, najłatwiej jest kierować społeczeństwem poprzez zarządzanie strachem, poprzez konfrontowanie grup etnicznych, większości i mniejszości… Lęk stał się paliwem napędowym współczesnej polityki i mediów.
Handel strachem, jak określał to zjawisko Zygmunt Bauman.
Tak. Treści „lękowe” sprzedają się dobrze.
W Polsce jest więcej nabywców niż gdzie indziej?
To odsetek stosunkowo większy niż w Europie Zachodniej i mniej więcej taki sam jak w innych krajach Europy Wschodniej. Kiedy popatrzymy na wyniki Europejskiego Sondażu Społecznego w Gruzji czy Mołdawii, nawet w krajach bałtyckich, poziom uprzedzeń okazuje się taki jak w Polsce albo wyższy.
Z czego to wynika?
To, co wspólne dla tych państw, to homogeniczność etniczna. Dużo łatwiej żywić uprzedzenia wobec jakiejś grupy, jeżeli nie ma się z nią na co dzień do czynienia. To wyróżnia Polskę na tle państw Unii Europejskiej: jesteśmy jednym z niewielu krajów Unii, w którym ponad 90 procent mieszkańców stanowi jedna grupa. Czyli Polacy, katolicy, biali, mówiący po polsku.
Ale rozmawiamy ogólnie o uprzedzeniach, nie tylko tych narodowościowych czy etnicznych. I na przykład homoseksualistów jest pewnie we wszystkich krajach mniej więcej tyle samo.
No tak, mniej więcej dziesięć procent populacji.
I nie są dziś w Polsce zupełnie egzotycznym zjawiskiem.
Niechęć wobec osób homoseksualnych występuje w wielu krajach i jest częścią szerszego światopoglądu politycznego. Ale mechanizm jest podobny: im więcej mam kontaktu z osobami homoseksualnymi – kiedy na przykład nauczyciel mojego dziecka będzie osobą w związku jednopłciowym albo ślusarz naprawiający drzwi przyjdzie ze swoim chłopakiem – tym mniej będę podatny na uprzedzenia. Proste i udowodnione: więcej kontaktu, mniej uprzedzeń. Bazowe uprzedzenia, które nazywamy tradycyjną homonegatywnością – kiedy ktoś nie chce, by osoby homoseksualne przebywały w jego otoczeniu, chęć dyskryminowania ich itd. – są dużo mniejsze u osób, które miały do czynienia z homoseksualistami. Dlatego to ważne, żeby osoby homoseksualne w otwarty sposób mówiły o swojej tożsamości. Ważne nie tylko dla nich, ale także dla ludzi heteroseksualnych, bo buduje wśród nich akceptację.
A w przypadku uchodźców?
Działa tu ten sam mechanizm: kiedy poznaję człowieka, który nie jest tylko „kategorią” – Arabem, uchodźcą, gejem, ale także sąsiadem, lekarzem, nauczycielem – wówczas trudno go tak jednoznacznie zaszufladkować.
Każdy antysemita ma swojego Żyda. Słyszał pan przecież.
To jest coś innego. Czasami mówimy o praktyce tokenizmu – mamy grupę dyskryminowaną, bierzemy sobie jedną osobę z tej grupy i ona jest naszym dowodem tolerancji, listkiem figowym, alibi. Jeżeli to jest jeden człowiek – to kontakt nie działa. Jeżeli kontakty są szersze i nieideologiczne – czyli właśnie nie po to, żeby mieć listek – uprzedzenia się zmniejszają. Dlaczego w dawnych landach wschodnich Niemiec jest zdecydowanie większy opór przeciw przyjmowaniu imigrantów i płoną ośrodki? Właśnie dlatego, że tam imigrantów prawie nie ma i nie było. Na zachodzie Niemiec jest inaczej, bo tam mniejszości muzułmańskie, zwłaszcza turecka, żyły od dawna i nie budzą niepokoju.
A sympatia? Jak to bywa z sympatią wobec innych? Z badań wynika, że na początku skali narodów, które Polacy lubią, są Słowacy, Czesi, ale bardzo wysoko, bodaj na podium, są także Norwegowie. Zna pan kogoś, kto zna kilkoro Norwegów? Nie mówimy o Heyerdahlu czy Ibsenie.
Myślę, że ta sympatia to właściwie brak antypatii. Ankietowani to nie byli ludzie zaangażowani w promowanie kultury norweskiej. Tak jak filosemityzm nie jest prostym przeciwieństwem antysemityzmu. Zwykle grupy, do których odnosimy się z sympatią, są grupami emocjonalnie neutralnymi. Inaczej dzieje się w przypadku Żydów. Prof. Ireneusz Krzemiński mówi na przykład o antyantysemityzmie, o ludziach, którzy są zaangażowani w walkę z antysemityzmem. Ich liczba w Polsce stale przyrasta. Następuje polaryzacja: z obojętności trzeba przechodzić w postawę pro lub odwrotnie – w niechęć.
W Polsce grupa ludzi wyrażających niechęć wobec wszelkich innych rośnie.
Tak. Od lat 2012–2013 zauważamy widoczny przyrost uprzedzeń wobec różnych grup: muzułmanów, Żydów, a także Ukraińców. Ten wzrost można jakoś wiązać z kryzysem migracyjnym i sposobem, w jaki go nagłaśniano, i sposobem, w jaki mówiono o zamachach terrorystycznych. Odpowiedzialność w pewnym stopniu ponoszą media i w pewnym stopniu politycy – media dostrzegły w strachu potencjał i politycy także.
A może sprzeciw wobec uchodźców to jakaś emanacja zbiorowej mądrości, taki odruch obronny? Poczucie bezpieczeństwa jest wartością.
Pytanie, czy poczucie bezpieczeństwa jest wartością, czy bezpieczeństwo jest wartością. Obiektywnie bezpieczeństwo nie zyskuje na tym, że nie ma u nas znaczącej liczby uchodźców. Skala zagrożenia, jakim są ataki terrorystyczne, w porównaniu do innych zagrożeń związanych z życiem codziennym, takich jak wypadki samochodowe, przestępczość osób z zaburzeniami psychicznymi, jest minimalna. Można, oczywiście, powiedzieć, że to dobrze, iż Polacy nie dodają sobie kolejnego źródła niebezpieczeństw. Oczywiście. Ale ile na tym tracą?
Ile?
Bardzo dużo. Zespoły wielokulturowe pracują wydajniej niż jednorodne etnicznie. Najlepsze uczelnie świata, najszybciej rozwijające się firmy to miejsca, gdzie pracują obok siebie Polak, Chińczyk, Irakijczyk i Izraelczyk. Wystarczy popatrzeć na amerykańską MIT albo na firmy w Dolinie Krzemowej. Nie wiemy, czy dzieci tych ludzi, którzy dziś ubiegają się w Polsce o status uchodźcy, nie będą świetnymi lekarzami czy wybitnymi naukowcami. Ale staramy się o tym nie myśleć. To element psychiki – zagrożenia mają „większą siłę” niż potencjalne zyski. Złotówka stracona i złotówka zyskana mają inną wartość, prawda? Była za to Nagroda Nobla z ekonomii, jedna z dwóch w historii przyznanych psychologowi. Daniel Kahneman odkrył, że 20 dolarów straconych znaczy dla nas dużo więcej niż 20 dolarów zyskanych.
Dlaczego?
Człowiek unika strat – to stary ewolucyjny mechanizm, ostrożność. Lęk przed mniejszościami i tym, że coś się ze względu na ich obecność straci, jest silniejszy niż racjonalna świadomość, że ich członkowie mogą wnieść coś pozytywnego.
Uprzedzeniom sprzyja Internet. Jest współczesną agorą, przestrzenią dyskusji. Tylko że można występować na niej w masce, anonimowo.
Jest jeszcze gorzej, bywa, że maski opadają, bo rośnie przyzwolenie na otwarty hejt! Duża część nienawistnych wypowiedzi i komentarzy ma miejsce w portalach społecznościowych, które są Internetem twarzy, a nie jak kiedyś, tylko anonimowych nicków.
Wzrost wiąże się z przyzwoleniem na internetowy hejt?
Internet nie podlega żadnej kontroli. Dostawcy usług, oczywiście, twierdzą, że treści są moderowane itd. Ale to złudne, w skali problemu moderatorzy to drobiazg. Kula śniegowa się toczy.
Skąd skłonność do przylepiania się do niej?
Nawet na Facebooku czy Twitterze, gdzie często widzimy twarz, imię i nazwisko, wiemy, kim jest dana osoba – anonimowość działa w drugą stronę. Człowiek, który udostępnia czyjś post, przekazuje dalej tweet, nie widzi emocji osoby, którą obraża, którą nienawiść dotyka. Łatwiej jest mówić okropne rzeczy o innych, jeśli nie widzimy ich twarzy i reakcji na te słowa. Badania Julii Barlińskiej dotyczące przemocy rówieśniczej w sieci dowiodły, że wystarczy pokazać twarz osoby, przeciwko której kierowany jest hejt, pokazać jej smutek, zażenowanie, żeby zmniejszyć i spowolnić taką falę. Tak działa człowiek jako istota: kiedy krzywdzi kogoś innego i widzi to, rejony mózgu odpowiedzialne za empatię się aktywizują.
Czyli wciąż kontakt jako najskuteczniejsza metoda przeciwdziałania uprzedzeniom. Nienawidzisz gejów – otocz się gejami. Chyba nie będzie wielu homo- i ksenofobów chętnych na taką terapię.
Można podkreślać nawet historyczną obecność mniejszości. Wystarczy uświadamianie, że w danej miejscowości mieszkali na przykład Żydzi albo że najlepsza oranżada przy rynku była w żydowskim sklepiku, albo że świetny nauczyciel miał partnera, a nie żonę. Badaliśmy program Szkoły Dialogu motywujący Polaków z mniejszych miast do odkrywania historii obecności Żydów przed wojną. I okazało się, że świadomość pochodzenia z miasta, które było kiedyś wieloetniczne, jakaś duma z tego przekłada się na zdecydowanie większą otwartość i jednocześnie buduje silniejszą tożsamość z danym miejscem. To nawet trochę paradoksalne, ale okazało się, że tak właśnie jest. Drugą receptą – mówię teraz o uchodźcach i imigrantach – jest to, by zawsze pokazywać, że radykałowie stanowią mniejszość – na przykład w społeczności muzułmańskiej. To zmienia podejście do tematu i może przeciwdziałać uogólnieniom, które najczęściej stoją u podstaw uprzedzeń.
Artykuł po raz pierwszy ukazał się w miesięczniku „Zwierciadło” w 2020 roku.