Kobiety sukcesu i grzeczne dziewczynki. Strażniczki patriarchatu, posłuszne władzy i zwierzchnictwu. Autosabotażystki, strofujące się co chwilę: „Jak ty się zachowałaś?!”. Ale też buntowniczki, Zosie Samosie czy niespełnione, zablokowane artystki. Jak twierdzi psychoanalityczka jungowska Małgorzata Kalinowska, to wszystko twarze dorosłych córek, które mają nierozwiązany kompleks ojca.
Artykuł archiwalny
Znane jest powszechnie określenie „córeczka tatusia”. Mówimy tak o dziewczynkach, które mają dobrą relację z ojcem, czasem lepszą niż z matką, które są przez ojców hołubione i rozpieszczane. Co w takim razie znaczy jungowskie określenie „córka ojca”?
Zacznijmy może od kompleksu ojca. Jung uważał bowiem, że ludzka psychika składa się z kompleksów. Są one częścią naszego istnienia, opartą na naszych osobowych doświadczeniach, ale w ich centrum jest archetypowy rdzeń – czyli wszystkie zbiorowe i kulturowe doświadczenia gromadzące się od początków ludzkiego istnienia, w tym wypadku wokół postaci ojca.
To coś więcej niż tylko własny ojciec. Pewien wzór ojca, tak?
Każdy ojciec jest jednocześnie w naszym odbiorze Wielkim Ojcem, czyli wspólnym dla nas wszystkich archetypowym obrazem.
A czy „kompleks” zawsze oznacza „problem”?
Nie, w tym znaczeniu kompleks to naturalna część naszego doświadczenia. Problemem jest identyfikacja, utożsamienie się z nim. Każda z nas ma swój kompleks ojca, związany z tym, jakie ma relacje z ojcem osobowym i w jakiej kulturze żyje. Rozwój polega na tym, że stopniowo nabieramy do niego dystansu – zaczynamy go zauważać w swojej psychice, rozróżniać go od osoby swojego ojca (bo to nie to samo!), widzieć, jak on nas wzbogaca, ale i ogranicza, oraz co w nas uruchamia. Z czasem powinnyśmy być więc bardziej w relacji do niego niż w tożsamości z nim.
„Córka ojca” jest określeniem na dorosłą kobietę, która w jakiś sposób identyfikuje się z tym, co ojciec myślał na jej temat, jak ją kształtował i traktował. Czyli utożsamia się z kompleksem ojca. Jednocześnie może nie zdawać sobie z tego w ogóle sprawy.
Maureen Murdock w swojej książce „Podróż Bohaterki” pisze o „córkach ojca”, które by realizować się zawodowo, utożsamiły się z ojcem, a odrzuciły matkę.
Murdock w tej akurat książce pisze o ojcu wyidealizowanym, co często połączone jest z idealizowaniem tych cech córki, które są przez niego akceptowane i pasują do jego potrzeb. W tym przypadku „córka ojca” byłaby tożsama z „córeczką tatusia”. Jednak w przykładach, których używa Murdock, i w książkach innych autorek, na przykład Marion Woodman, widzimy, że kompleks ojca może mieć bardzo różny charakter w psychice kobiety.
Na przykład?
Murdock w książce, którą napisała jeszcze przed „Podróżą Bohaterki”, pod tytułem „Fathers’ Daughters”, wyróżnia osiem najczęstszych typów relacji ojciec – córka. Gdy przyjrzymy się im dokładnie, zobaczymy, że niektóre z nich mogą występować jednocześnie.
Jest więc: wystarczająco dobry ojciec, ojciec nieobecny, rozpieszczający, dominujący, uzależniony, bierny, idealizujący i uwodzący.
Naturalną i najkorzystniejszą relacją byłaby relacja z wystarczająco dobrym ojcem, które to pojęcie wprowadził Donald Woods Winnicott. Taki ojciec wspiera dziecko i daje mu poczucie bezpieczeństwa. Nie jest doskonały, ale jeśli popełnia błędy, to jest ich świadomy. W związku z czym jego córka rozwija dobrą relację zarówno wobec świata wewnętrznego, jak i zewnętrznego. Córka wystarczająco dobrego ojca nie będzie się utożsamiała z kompleksem ojca w dorosłym życiu.
Kolejny typ to ojciec nieobecny.
I ta nieobecność dotyczy nie tylko fizycznego bycia lub niebycia, lecz także nieobecności emocjonalnej i psychicznej. Nieobecny ojciec nie dostrzega córki, nie słucha jej, nie potrafi lub nie chce rozpoznać jej prawdziwej wartości, indywidualności i jej możliwości. Nieobecność psychologiczna często jednak wynika z nieobecności fizycznej, a my w naszej historii mamy przecież około 200 lat stałej nieobecności ojców w rodzinach.
Ojciec może być nieobecny, ponieważ opuścił rodzinę i nie utrzymuje z nią kontaktu, ale doświadczenie nieobecności płynąć może też z jego pogrążenia się w alkoholizmie, pracoholizmie czy innego rodzaju uzależnieniu. Czasem jest fizycznie obecny, ale emocjonalnie odcięty od siebie samego.
Często mówi się o figurze nieobecnego ojca w kontekście chłopców i ich problemów w dorosłym życiu. Oni potrzebują ojca też dla identyfikacji płciowej. Czy nieobecność w kontekście córek nie bierze się właśnie z powodu różnic płci? Kiedy dziewczynka dorasta, społecznie nie jest akceptowane, by była zbyt blisko ojca.
Aspekt budzącej się seksualności dziewczynki może być jednym z powodów odsuwania się ojca. W naszej kulturze, w której nawet swobodna rozmowa o seksualności z dziećmi jest tabu, brakuje wzorców relacji do kobiecej seksualności, które byłyby naturalne w odniesieniu do jej etapów rozwoju.
Może też się zdarzyć, że ojciec nie radzi sobie z pociągiem seksualnym, który pojawia się w relacji do córki – i tu mamy kolejny typ, czyli ojca uwodzącego. Taki ojciec na przykład pojawia się z córką publicznie jak ze swoją partnerką, faworyzuje ją w domu. Drugim biegunem tej postawy jest odsuwanie się od córki, żeby ten popęd stłumić. Córka to wyczuwa, świadomie lub nieświadomie, i może tłumić swoją seksualność czy rozwijać bardziej umysł, żeby utrzymać kontakt z ojcem.
Jest jeszcze jeden ważny aspekt odsuwania się ojca od córki, wynikający z lęku przed sobą samym, przed swoimi bardziej ciepłymi, emocjonalnymi częściami. Kiedy ojciec czuje, że te części budzą się w nim właśnie w relacji do córki, może automatycznie włączać u siebie blokadę, bo przecież bycie „miękkim” nie mieści się w obrazie mężczyzny w stereotypowej roli.
Mówi Pani, że ojciec często nie wie, jak się odnieść do seksualności córki. Pomyślałam, że w Polsce główną rolą ojca wobec dorastającej dziewczyny jest bycie strażnikiem jej cnoty. I to strażnikiem bardzo surowym, także wobec jej potrzeb. On chroni ją nie tyle przed światem zewnętrznym, ile przed nią samą.
A tak naprawdę chroni siebie samego przed wyzwaniami, które stawiają przed nim relacje i własne doświadczenia. Identyfikuje się z obrazem patriarchalnego ojca (kulturowym aspektem kompleksu ojca). Traktuje seksualność, jakby była osobnym kawałkiem i nie była połączona ze wszystkimi innymi aspektami jego córki. Pamiętam takie stereotypy z czasów mojego dzieciństwa i młodości. Były też obecne później, ale to, co działo się na poziomie kultury, dawało nadzieję na wprowadzenie zmiany do tej narracji. Niestety, obecnie powróciło coś, co Zygmunt Bauman nazwał retrotopią, czyli nostalgiczna tęsknota za wyobrażoną przeszłością. Wracamy do starych patriarchalnych zasad i zaczynamy się ich kurczowo trzymać, a właściwie nie tyle ich samych – bo może w przeszłości miały one sens – ile naszego wyobrażenia na ich temat. W tym kontekście „cnota córki” jest zupełnie oderwanym od rzeczywistości pojęciem. Myślę, że wiele społecznych komentarzy po Strajkach Kobiet wynikało właśnie z tej patriarchalnej ojcowskiej figury. Zaznaczam, że kiedy używam słowa „patriarchalny”, robię to w znaczeniu używanym przez Marion Woodman – wartości i wzorców rządzonych przez pierwiastek władzy – a nie w znaczeniu męskiej kultury.
Ojciec identyfikujący się z patriarchalnymi zasadami to też ojciec nieobecny dla córki.
To teraz opowiedzmy o ojcu rozpieszczającym.
Dla mnie ojciec rozpieszczający i idealizujący to dwa typy bardzo do siebie podobne. W relacji z takimi ojcami powstaje właśnie ta znana wszystkim „córeczka tatusia”. Hołubiona przez ojca, doceniana, wyróżniana. Ale ta wyjątkowość ma swoją cenę. Pozbawia ją pełni własnego doświadczenia. Bo wszelkie zachowania, które nie spodobałyby się ojcu, są rozpatrywane jako zdrada, choć tak naprawdę córka zdradza samą siebie. W dorosłym życiu może to skutkować nadmierną koncentracją na potrzebach innych ludzi, szczególnie mężczyzn. Ale też dostosowywaniem się do ojcowskich instytucji, czyli wszelkiego rodzaju zwierzchnictwa.
Murdock wyróżnia jeszcze postać ojca biernego. Czym ten typ różni się od ojca nieobecnego?
Bierność to też w jakimś stopniu nieobecność, ale najważniejsze jest to, że taki ojciec nie daje córce oparcia w autorytecie. Często powiązane jest to z tym, że niejako zostawia córkę matce, tym samym pozbawiając ją szansy nie tylko na stworzenie relacji z nim i z męskością w samej sobie, lecz także na stworzenie relacji z autorytetem zewnętrznym. Córka może dorastać w przekonaniu, że za wszystko jest odpowiedzialna sama, do wszystkiego musi sama dojść albo też może identyfikować się z kulturowym obrazem ojca.
Taka kobieta będzie zbytnio poddawać się autorytetom zewnętrznym, typu: Kościół, szef, rząd, czy wprost przeciwnie – odrzucać je?
Jedno i drugie. Zależy od tego, jakie rozwiązanie wybierze w swoim rozwoju. Może czuć nieufność wobec jakichkolwiek autorytetów zewnętrznych bądź identyfikować się z nimi. Podobnie może żywić przekonanie, że nie jest w stanie oprzeć się na sobie samej, bo jej autorytety wewnętrzne są słabe i ją zawiodą, albo sztywno trzymać się tego, co uważa za słuszne. Jej stosunek do autorytetów nazwałabym więc ambiwalentnym.
Ojciec uwodzący – trochę już o nim powiedziałyśmy.
Taki ojciec erotyzuje otwarcie lub skrycie relacje z córką, co może wyrażać się w sferze seksualności, ale też w podkreślającym jej wyjątkowość emocjonalnym uwodzeniu. Nawet jeżeli nie ma sytuacji bezpośredniego nadużycia, to obecne są różne komentarze, uwagi czy spojrzenia, które seksualizują relację z córką.
Murdock i Woodman mówią, że ojciec uwodzący zostawia w córce trwały ślad, odbiera jej swobodną relację do wewnętrznej męskości, czyli również twórczej energii wyrażającej się w aktywnym działaniu w świecie, w twórczości czy też we wnoszeniu odrobiny nowości do codziennego życia. Istnieje w niej nieświadomy lęk, że kontakt z twórczą męską częścią powtórzy nadużycie związane z ojcem, nawet jeśli odbyło się tylko na poziomie emocjonalnym.
Kolejny typ: ojciec dominujący.
Taki ojciec może dominować swoją osobowością, którą zagarnia całą przestrzeń, ale to może być też ojciec przemocowy. Zwykle w jakiś sposób uniemożliwia swobodną ekspresję córki, która boi się jego reakcji. Ten typ może się przenikać z ojcem uzależnieniowym, czyli takim, który zmaga się z jakimś nałogiem. Wtedy uzależnienie ojca kieruje wewnętrznym i zewnętrznym światem córki. Ona czuje się tak, jak on się czuje, a on czuje się tak pod wpływem substancji czy zachowań, które stosuje. Można powiedzieć, że taka córka nie ma poczucia podmiotowości. Potrzebuje ochronić się przed ojcem, ale i przed wewnętrznym cierpieniem, w dodatku często musi jeszcze jakoś ogarnąć sytuację rodzinną. Jest więc w dużej emocjonalnej szamotaninie.
Murdock twierdzi, że każda „córka ojca” jest wychowywana w ten sposób, by nie okazywać emocji, które są dla niego trudne, a są to zwykle: smutek, lęk, gniew czy niepewność. Córka wycofuje więc te emocje, odcina się od nich, wypiera. To jest cena, którą płaci za utrzymanie dobrej relacji z ojcem.
Murdock sama siebie określa jako „córkę ojca”. Wyznaje, że matka nie była dla niej wzorem. Za to ojciec powtarzał jej, że może wszystko. Murdock mówi, że takie kobiety zamykają się na ścieżkę matki i wybierają ścieżkę ojca, czyli zdobywania, pięcia się po kolejnych szczeblach kariery. W okolicach trzydziestki lub czterdziestki jednak dopada je kryzys. Czują, że osiągnęły wszystko, co planowały, a jednak nie daje im to satysfakcji. Czy rozczarowana kobieta sukcesu to jedyna przyszłość, jaka czeka „córkę ojca”?
To tylko jeden z wariantów tej sytuacji. Murdock opisuje akurat ten aspekt, bo jest związany z transformacją kulturową w USA i tym, w jaki sposób kobiety same wychodziły z tego zepchnięcia ich do roli jedynie gospodyń domowych w latach 50. i 60. Jej zdaniem córki, które sięgały po niezależność, płaciły cenę identyfikacji z męskością. Ale, co trzeba podkreślić, robiły to dlatego, że ich matki dostosowały się do patriarchalnych zasad.
W odróżnieniu od niej ja widzę dużo większą różnorodność wśród dorosłych „córek ojca”. Na przykład kobiety, które miały kierującego się władzą patriarchalnego ojca – sztywno określającego, co ma wartość, a co jej nie ma – często w ogóle nie sięgają po sukces właśnie z powodu tej granicy, którą ojciec wyznaczał. Nie wykazują też wiary we własne możliwości. Ten dramat rozwija się więc u nich w świecie wewnętrznym, nie zewnętrznym, i przyjmuje postać nieustannego krytycznego wewnętrznego głosu mówiącego: „Jak ty się zachowałaś!”, „Jesteś głupia, jak mogłaś tak pomyśleć?!”, „Jesteś nic niewarta”. To jest czasem tak subtelne i ukryte, że nie zdają sobie z tego nawet sprawy.
Mogę powiedzieć o sobie, że również byłam „córką ojca”. Mówię „byłam”, bo jeśli zaczynamy rozpoznawać kompleks ojca i integrować go, to powoli wychodzimy z tej pozycji. Kiedy moje koleżanki żaliły się, że wolałyby być chłopcami, nie rozumiałam, o czym one mówią, bo czułam, że przede mną otwarte są wszystkie możliwości. Dopiero po trzydziestce zaczęłam sobie zdawać sprawę z tego, że rzeczy, które robię, są w dużej mierze podyktowane potrzebą poszukiwania samodefinicji w oparciu na instytucji zewnętrznej, akceptacji autorytetów czy roli. Wtedy dopiero zrozumiałam, w jaki sposób funkcjonowały do tej pory w mojej rodzinie kobiety. Zorientowałam się, że czuję, jakby moje osiągnięcia były „nie moje”, a przypisywanie ich sobie było rodzajem oszustwa. To tak zwany syndrom oszustki/oszusta (ang. impostor syndrome), który często występuje u kobiet będących „córkami ojca”. Gdy kierujemy się cudzymi wartościami i zasadami, sukces również nie wydaje się własny. Zyskuje potwierdzenie, gdy rozpozna go jakiś kulturowy ojciec, czyli instytucja.
Jak rozpoznać, że jest się „córką ojca”? Zwłaszcza jeśli nasz ojciec nie był raczej z tych rozpieszczających...
Wszelkie typologie jedynie przecierają nam ścieżkę. Jeśli chcemy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy jesteśmy „córką ojca”, musimy sobie przypomnieć, jak to było z naszym tatą, jak ta relacja wyglądała i jak my się w niej czułyśmy. Pomocne będzie pomyślenie o różnych jej momentach, o tym, jaki mam obraz własnego ojca. Czy patrząc okiem dorosłej kobiety, potrafię zobaczyć różne strony jego charakteru? Czy wracają do mnie wspomnienia różnych uczuć? Jeśli uważam, że „wszystko było dobrze”, a on był najlepszym tatą pod słońcem, powinno mnie to szczególnie zastanowić. Stereotypowe przekonania kulturowe zrównują miłość i szacunek do rodzica z mówieniem o nim dobrze. Tymczasem miłość i szacunek oznaczają tak naprawdę objęcie kogoś w całej jego istocie, ujrzenie go z różnych stron. Czyli też tej nieidealnej.
Ważną wskazówką jest to, gdy łapiemy się na poszukiwaniu męskich autorytetów i pragnieniu, by nas zauważyły. Często kobieta cała się niemal rozświetla, kiedy ten autorytet wyławia ją wzrokiem czy w jakikolwiek inny sposób wyróżnia. Wybacza mu potknięcia, których nie wybaczyłaby samej sobie czy innym kobietom. To są te wszystkie sytuacje, gdy reagujemy mocno na definicję nas samych, która przychodzi z zewnątrz. Ona nas uskrzydla, ożywia, daje energię.
Ciekawe jest wyłapywanie momentów tabu w relacji z ojcem, ale też w jego relacji wobec świata. O czym nigdy się nie mówiło? Czego się nie okazywało? Ważne jest obserwowanie, jak przekonania ojca wpływają na nasze – niektóre z nas tkwią w identyfikacji z ojcem: myślimy, że tata wiedział najlepiej, i zgadzamy się z nim całkowicie. Czasem własne uczucia i przekonania pozostają głęboko ukryte. Kiedy przeanalizuję sobie to, co uważam, że mogę, a czego nie mogę, przed czym się wzdragam i czego obsesyjnie pragnę – i zobaczę, jak to wyglądało u mojego ojca, to mogę odkryć, że jest tam wiele rzeczy bardzo podobnych. Mówię tu głównie o sytuacji idealizacji ojca, bo wtedy najtrudniej odkryć, że jesteśmy w roli „córki ojca”.
A kiedy już sobie to uświadomimy, jaki jest następny krok? Chodzi o uzdrowienie relacji z ojcem? Urealnienie jej? A może stworzenie wewnętrznego wzorca męskości?
Przede wszystkim to nie jest moment, ale proces, który może zająć wiele lat. Pierwszy krok to zdanie sobie sprawy, że moja relacja z ojcem bardzo mnie określa i ogranicza. Gdy już to wiem, obserwuję swoje różne reakcje i widzę, jak to się odbywa, choć jeszcze niewiele mogę z tym zrobić. Po jakimś czasie zaczynają się jednak pojawiać inne reakcje, które mogę podtrzymywać i wspierać. Bardzo ważne jest, by nie odwracać się od tego wzorca, kiedy już się go zauważy, tylko go badać. To proces, który obejmuje zmaganie się z trudnymi wspomnieniami, ale też ze światem zewnętrznym, bo na przykład zaczynamy podejmować inne decyzje niż do tej pory. Zaczynamy odnajdywać własny głos, a to piękny proces.
Woodman i Murdock twierdzą, że nie wszystkie kobiety są „córkami ojca” w relacji do osobowych ojców, ale większość jest „córkami ojca” w relacji do dominującej kultury patriarchalnej.
Zgadza się i czasem ma to bardzo subtelną formę, bo nawet walcząc o równość praw kobiet i mężczyzn, możemy kierować się patriarchalnymi wartościami. Dlatego „opuszczenie domu swego ojca” według Woodman jest poszukiwaniem relacji do kobiecego i męskiego wymiaru siebie, w oparciu na swoich indywidualnych doświadczeniach wartości i przekazów (w tym religijnych) kultury, w której się wychowało.
Cywilizacja zachodniochrześcijańska jest oparta na archetypie Wielkiego Ojca, a kobieta jest w niej bardzo jednowymiarowa – związana z przyjmowaniem i akceptacją męskiego głosu. Widzę to w pracy z kobietami.
Często, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, ulegamy patriarchalnemu głosowi, który mówi nam, „gdzie nasze miejsce”. W innych sytuacjach staramy się mu przeciwstawić i podążamy, jak mówi Murdock, za „iluzoryczną zdobyczą sukcesu”. W obu przypadkach bywa, że przełamujemy i nadwyrężamy siebie – ulegając kompleksowi ojca lub z nim walcząc. Gdy opieramy się na swoim doświadczeniu, wybieramy z głębi siebie, nasze ścieżki stają się bardziej różnorodne i prowadzą w nieoczekiwanych kierunkach.
W mojej ścieżce rozwojowej symbolem zaistnienia w oczach kulturowego ojca, potwierdzenia przez niego mojej wartości intelektualnej, był doktorat. Dwa razy stawałam przed tym wyborem. Raz świeżo po ukończeniu psychologii nie podjęłam studiów doktoranckich, bo wiedziałam, że potrzebuję osadzenia teorii w doświadczeniu pracy klinicznej. Za drugim razem, gdy rozpoczynałam ścieżkę szkoleniową w analizie jungowskiej, otwarła się możliwość studiów zagranicznych. Wiedziałam, że nie opłacę kosztów studiów i własnej psychoanalizy. I znów, kierowana wewnętrznym rozsądkiem, wybrałam pracę nad sobą. Dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że moje fantazje o tym, jak wygląda ścieżka naukowa, w niewielkim stopniu odnoszą się do rzeczywistości, mówiły tak naprawdę o moim pragnieniu intelektualnego rozwoju, który obejmowałby inne warstwy doświadczenia. Realizuję teraz to pragnienie, prowadząc wydawnictwo, tłumacząc i ucząc analizy jungowskiej.
Musimy pracować nad patriarchatem w sobie, próbując zmieniać go na zewnątrz. Możemy odkryć, że chociaż aktywnie zwalczamy jego zasady, w relacji do siebie i innych jesteśmy jego strażniczkami. „Córkami ojca” możemy być my wszystkie – nauczycielki, pracownice administracyjne, profesorki, sprzedawczynie, terapeutki – każda z nas, nie chodzi tu o zawód, tylko o to, jak się w nim realizujemy. Jaką mamy relację do swojego przełożonego czy instytucji. Ale też jaką mamy relację do wyznawanej religii. Jung mówił o tym, że w religii dochodzi często do przeniesienia nieopowiedzianej historii z własnym ojcem na Boga. Ale można ją też przenosić na szefa, na terapeutę czy nawet na kandydata na prezydenta.
Małgorzata Kalinowska, psychoanalityczka jungowska, tłumaczka, założycielka Instytutu Studiów Kulturowych „Raven” w Czeladzi i redaktorka naczelna prowadzonego w ramach niego wydawnictwa