Zygmunt Freud zauważył, że mamy naturalną zdolność rozumienia więcej niż to, co jest głośno mówione lub świadomie odczuwane – wyjaśnia psychoanalityk Robert Sadowski. To odkrycie stało się podstawą zmitologizowanej i rozbudzającej wyobraźnię ścieżki psychoanalitycznej w terapii. Na czym ona polega i w jaki sposób może pomóc współczesnemu człowiekowi?
Czy można powiedzieć, że głównym założeniem psychoanalizy jest istnienie nieświadomości?
Tak. Założeniem tym jest odkrycie, że istnieje zarówno świadoma, jak i nieświadoma część umysłu. I że nasza wiedza – o sobie, o innych, o świecie – ma też charakter nieświadomy. To, że nie jesteśmy w stanie wiedzieć o sobie wszystkiego, jest istotnym składnikiem ludzkiej natury.
To odkrycie Zygmunta Freuda, twórcy psychoanalizy.
Freud zauważył, że mamy naturalną zdolność rozumienia czegoś więcej niż to, co jest głośno mówione lub świadomie odczuwane. Możemy sobie wyobrazić, że obok nas siedzą dwie osoby, które sympatycznie ze sobą rozmawiają. Ale przyglądając się im, moglibyśmy zauważyć, że jedna patrzy na drugą pożądliwie bądź pogardliwie i żadna z nich nie jest tego świadoma.
Na głębszym poziomie jednak to przeczuwamy?
Tak, bo mamy naturalną zdolność poznawania nieświadomych myśli – swoich i innych ludzi. Warto dodać, że dzięki tej zdolności możliwa jest znacząca emocjonalnie komunikacja między rodzicem a niemowlęciem. Bez tej zdolności byłoby to niemożliwe. Ale drugą stroną medalu – i to jest kolejne odkrycie psychoanalizy – jest fakt, że mamy ogromne obiekcje do tego, żeby poznawać siebie. Chodzi o ten słynny opór.
Skąd on się bierze?
Badanie złożonej rzeczywistości jest nie tylko trudniejsze poznawczo, ale po prostu emocjonalnie bolesne. Poznając własne nieświadome myśli i uczucia, otwieramy się na nie – nie tylko na możliwości czy szlachetne pobudki, ale także na takie niewygodne fakty, jak ograniczenia czy zależności. Ból bierze się też z tego, że chcemy rozumieć siebie i innych, ale i nie chcemy zarazem. Nasza natura jest pełna paradoksów.
Z jednej strony od urodzenia zmierzamy ku dojrzałości, osiągając coraz lepszy kontakt ze złożoną rzeczywistością wewnętrzną i zewnętrzną. W konsekwencji stopniowo akceptujemy fakt, że budujemy autonomię, ale jednocześnie jesteśmy zależni; dysponujemy możliwościami i borykamy się z ograniczeniami, włącznie z tym, że skończą się nasze możliwości i skończy się nasze życie. Z drugiej – od dziecka chronimy się przed tymi bolesnymi faktami, bo jako dzieci nie bylibyśmy w stanie się z nimi zmierzyć. Byłoby to przerażające i uszkadzające. Blokowanie wiedzy o sobie zarówno nas chroni i zapewnia rozwój, jak i ów rozwój ogranicza. Ograniczenie staje się problematyczne, gdy z rozmaitych powodów umysł usztywnia się i jesteśmy zablokowani na to, by emocjonalnie wychodzić naprzeciw temu, co przynosi życie we wszystkich jego przejawach.
Psychoanaliza pozwala odbudowywać humanistyczny potencjał. Chodzi o to, by być zdolnym w otwarty sposób doświadczać myśli, które się w nas pojawiają, i wychodzić naprzeciw uczuciom, które się w nas budzą. Możliwie bez zniekształceń oraz ze świadomością… nieuchronnych zniekształceń.
Jak psychoanaliza może pomóc człowiekowi?
Wyobraźmy sobie osobę, która w umiarkowany sposób cierpi z powodu tego, jak wygląda jej życie. Właśnie doszła do wniosku, że chce się pozbyć czegoś ze swojego zachowania albo nabyć coś w swojej postawie, żeby lepiej funkcjonować. Na przykład: nie dystansować się emocjonalnie od innych, być bardziej pracowita, kończyć projekty, prowadzić ciekawsze życie, wreszcie mieć związek albo wyjść z patologicznego. Udaje się do specjalisty, ponieważ zdała sobie sprawę, że pomimo starań, które podejmuje, zmiany w jej życiu nie zachodzą. Oznacza to, że wykonała psychiczną pracę, by zmierzyć się z odkryciem, że nie może wystarczająco zrozumieć własnych działań, motywów, myśli i uczuć, skoro to, co świadome, przemyślane, pożądane i wdrażane, nie przynosi rezultatu. Czuje potrzebę wyjścia poza potoczne rozumienie siebie, ale nie wie, jak to zrobić.
Każdy z nas boryka się z poznawaniem siebie – jest to doniosłe, choć niedoceniane odkrycie psychoanalizy. Nie chodzi jednak o wiedzę o sobie rozumianą w kategoriach faktów, lecz tę odkrywaną w procesie badania siebie, który wymaga wysiłku emocjonalnego, w tym przeżycia bólu.
Co tak nas boli?
Podczas procesu psychoanalizy dochodzi do zrozumienia, że poznanie siebie wymaga rezygnacji z nieświadomego przekonania o łatwym dostępie do siebie i ze zniekształconych wyobrażeń o sobie. Najpierw tracimy „gotowca”, którego mamy w sobie. Pacjent nieuchronnie zauważa, że grunt, na którym stoi, jest niepewny. Z przeżyciem utraty wiąże się uświadomienie sobie, że nie jesteśmy samowystarczalni i potrzebujemy pomocy, żeby się zmienić. To jest cios! Żeby wyjść poza to, co jest dostępne dla naszych oczu i uszu, i żeby to, czego się dowiadujemy, było prawdziwe, potrzebujemy szczególnych warunków. Dlaczego? Ponieważ mamy nie tylko zdolność do poznawania siebie, ale też zdolność do gubienia wiedzy o sobie. Stwierdzenie, że moja wiedza o sobie jest niewystarczająca, bym mógł kierować swoim życiem na miarę moich możliwości i ograniczeń, jest właśnie tym bólem, którego chcemy uniknąć.
Jakimi narzędziami psychoanaliza pomaga zmierzyć się z bólem?
Walorem psychoanalizy jako metody terapeutycznej jest setting psychoanalityczny i postawa analityczna, czyli jej główne narzędzia badawcze. Można go określić jako warunki, w których możliwy jest proces terapeutyczny nazywany psychoanalizą lub psychoanalityczną psychoterapią. Dzięki settingowi powstaje potencjalny dostęp do emocjonalnego obserwowania i rozumienia złożonego ludzkiego doświadczenia. Jego celem jest stworzenie specyficznych warunków do rozmowy w dedykowanej przestrzeni i czasie.
Sesje psychoanalityczne odbywają się cztery, pięć razy w tygodniu, trwają 45–50 minut. Pacjent leży na kozetce, a psychoanalityk siedzi za nim (chodzi o to, żeby był poza zasięgiem wzroku). Oferuje mu proste ramy rozmowy: nie narzuca tematów, nie prowokuje ich, stwarzając jednocześnie warunki do otwartości i swobody wyrażania. To sprzyja poczuciu bezpieczeństwa. Zarazem psychoanalityk pozostaje z żywym umysłem, zaangażowany emocjonalnie i poznawczo, czyli receptywny. Stara się swobodnie obserwować przejawy psychologicznego funkcjonowania pacjenta i z czasem zyskuje o nim znaczącą i cenną wiedzę.
W psychoanalizie mówimy o pacjencie, a nie kliencie.
Tak, ponieważ to, co przywodzi ludzi do terapii, to cierpienie. Z mojego punktu widzenia określenie klient kładzie nacisk na transakcyjność i podobieństwo do zwykłych niespecyficznych usług.
Jaka jest rola psychoanalityka?
Zwiększanie rozumienia siebie jest zarówno nieprzyjemne, jak i przyjemne. Przyjemność związana jest z dążeniem do badania rzeczywistości wewnętrznej i zewnętrznej, czyli zaspokajaniem ciekawości. To wzmacnia psychicznie, jeżeli intuicyjnie wyczuwamy, że poznanie jest prawdziwe, czyli w niewielkim stopniu zabarwione na przykład zniekształcającymi oczekiwaniami czy obawami. Gdy nasza percepcja i rozumienie siebie mają solidne korzenie – osadzone są w rzeczywistości – zyskujemy siłę i oparcie w sobie.
Psychoanalityk tworzy warunki, w których pacjent będzie mógł wypowiadać się swobodnie. Zapewnia intymność, dyskrecję, uwagę. To sprzyja otwartości w przeżywaniu i złożonemu komunikowaniu świadomych i nieświadomych myśli oraz uczuć. Umysł psychoanalityka obserwuje szeroko rozumianą postawę pacjenta. Szuka nieświadomych myśli, fantazji, uczuć w jego słowach, przejęzyczeniach, snach, sposobie mówienia, w kontekście, w jakim się wypowiada, bądź milczy. Chodzi o to, żeby był emocjonalnie otwarty na każdy przejaw funkcjonowania pacjenta i żeby starał się w niewymuszony sposób obserwować i poddawać refleksji zarówno złożoną komunikację pacjenta, jak i przejawy własnych uczuć i myśli, które nieuchronnie rodzą się w nim, gdy jest z pacjentem.
Uczucia, które budzą się w analityku, są klinicznym instrumentem. Wiedza o drugiej osobie, podobnie zresztą jak i o świecie w ogóle, tylko wtedy jest istotna i wiarygodna, jeśli zawiera choćby intuicyjne rozpoznanie uczuć i myśli, które wzbudza. Jeśli nie mamy z nimi kontaktu, nasze poznanie będzie czysto operacyjne i faktograficzne. Dlatego psychoanalityk, który też jest człowiekiem i intensywnie przeżywa relację z pacjentem, musi wykonywać nieustanną pracę psychiczną, by przetrawiać i zrozumieć emocje, które się w nim budzą. I wykorzystywać je do rozumienia stanu umysłu pacjenta. Jednak celem nie jest to, aby się tymi uczuciami swobodnie dzielić, a wiedzieć, co się przeżywa, dlaczego i jak to się ma do tego konkretnego pacjenta. To pozwala dawać pacjentowi głębsze rozumienie jego samego.
Do czego to prowadzi?
Pacjent może mieć obiektywne powody, by bardzo cierpieć, a w psychoanalityku będzie to na przykład budzić zaskakujące zniechęcenie, nudę, pogardę czy dziwne podekscytowanie. To, co wydobywa się w relacji terapeutycznej, jest bardzo podobne do tych aspektów relacji, które pacjent nieświadomie buduje ze światem poza gabinetem. Jeżeli analityk pozwoli na to, żeby być „uderzonym” przez wpływ pacjenta, przez jego miłość, jak i nienawiść, zachowując jednocześnie szerszą perspektywę, życzliwe i rzetelne nastawienie, udaje się wychwycić coś istotnego. Coś, czego w codziennym życiu nie można byłoby dostrzec.
Na przykład?
Może się okazać, że człowiek, którego kariera jest pełna osiągnięć, a życie niezwykle aktywne, choć bez satysfakcji, w głębi siebie nosi ogromną pasywność i samotność. Jest ona jego bazowym doświadczeniem życiowym, które cały czas zakłamuje i z powodu którego jest nieszczęśliwy. Widząc tego gościa w garniturze, nikt tego nie zauważa i on sam też tego nie widzi. Być może nieraz pomyślał o sobie, że jest pasywny bądź smutny, ale szybko porzucił tę myśl, bo nie uzmysłowił jej sobie w odpowiednich warunkach, by mógł być odpowiednio wnikliwy i uważny. Była ona myślą intelektualną, a nie emocjonalnym doświadczeniem. Żeby to się wydarzyło, analityk musi być zaangażowany, ale nie w sposób, który gwarantuje natychmiastową gratyfikację. Dobrze, jeżeli dysponuje gotowością, by przez jakiś czas nie wiedzieć, mieć w sobie zamęt do czasu, aż mu się ta pasywność pacjenta „wyświetli”.
Czy psychoanaliza jest stworzona przede wszystkim dla osób introspektywnych?
Nie mamy definicji pacjenta psychoanalizy. Na pewno jest to osoba, która subiektywnie cierpi i poszukuje leczenia, a zarazem choć trochę chce się emocjonalnie rozwijać.
Co z osobami, które cierpią, ale nie chcą się w sobie zagłębiać, ponieważ taki jest ich wybór?
Początkowy proces konsultowania pozwala rozeznać się w sytuacji i sam w sobie ma liczne walory. Nawet osoby zablokowane czy mniej introspektywne mogą zyskać, gdy znajdą się w relacji z receptywną, cierpliwą profesjonalną osobą. Wnikliwy i rozumiejący umysł drugiej osoby pobudza do rozumienia siebie i inspiruje ciekawość. Oczywiście, nie każdy jest na tyle silny psychicznie, żeby zgłębiać siebie. Pozostawanie na powierzchni nie jest tylko zwykłym wyborem, jest pewną koniecznością. Umysł ludzki w sposób naturalny chce sięgać głębiej, lecz jak wiemy, czasem, by ratować lub zabezpieczyć siebie, ogranicza tę naturalną ciekawość. Nie ma w tym nic złego, sam w postawie unikania widzę sporo ukrytej kruchości.
Psychoanaliza pokazuje, że nie zawsze opłaca się droga na skróty. W obecnych czasach, w których często liczy się szybki efekt i łatwy sposób jego osiągnięcia, może nie być to mile widziane.
Za to mile widziana jest wewnętrzna wolność i psychiczna siła. Brzmi kontrkulturowo. Dzięki analizie zmniejsza się potrzeba bezkrytycznego konsumowania rozmaitych treści, za to zwiększa się zdolność do autentyzmu.
Ile lat średnio trwa psychoanaliza?
Nie znam badań. Moja trwała dziewięć lat, pięć razy w tygodniu. To jedna z lepszych rzeczy, jakie mi się przytrafiły.
Robert Sadowski, psycholog, psychoanalityk, superwizor. Członek stowarzyszeń psychoanalitycznych; PTPA, PTPP, ISPHS. Pracuje z dorosłymi, młodzieżą i dziećmi w Warszawie. Pomysłodawca i współzałożyciel ośrodków psychoterapii STANUMYSLU.PL i bloga branżowego poczuciewiny.pl.