Księżna Diana, królowa ludzkich serc – ikona za życia i legenda po śmierci – nie przestaje fascynować.
Fragment pochodzi z książki Andrew Mortona „Diana. Jej historia”, Wydawnictwo Marginesy.
Z apartamentu zajmowanego przez księcia i księżną Walii w Sandringham House wyraźnie dobiegały podniesione w gniewie głosy i histeryczne szlochy. Miało to miejsce krótko po Bożym Narodzeniu. Między królewską parą nie pozostało zbyt wielu świątecznych uczuć. Diana była w trzecim miesiącu ciąży z księciem Williamem i czuła się strasznie nieszczęśliwa. Jej związek z Karolem szybko się rozpadał. Książę zdawał się nie rozumieć albo nie chcieć zrozumieć zawirowań w życiu żony. Strasznie cierpiała z powodu porannych mdłości, czuła się prześladowana przez Camillę Parker Bowles i desperacko próbowała dostosować się do nowej pozycji i nowej rodziny.
Później opowiadała przyjaciółkom: „W jednej chwili byłam nikim, a w następnej stałam się księżną Walii, matką, medialną zabawką, członkiem tej rodziny, wszystkim, i to było zbyt wiele jak na jedną mnie”. Błagała, przypochlebiała się mężowi i wszczynała gwałtowne awantury, próbując uzyskać wsparcie. Na próżno. W tamten styczniowy dzień 1982 roku, w pierwszy Nowy Rok w rodzinie królewskiej, zagroziła, że odbierze sobie życie. Karol oskarżył ją o wyolbrzymianie problemów i zaczął się szykować do konnej przejażdżki po posiadłości. Diana dotrzymała słowa. Stanęła na szczycie drewnianych schodów i rzuciła się w dół.
Jedną z pierwszych osób, które przybyły na miejsce, była królowa. Przeraziła się, dosłownie zaczęła się trząść, kiedy to zobaczyła. Wezwano miejscowego lekarza, a także George’a Pinkera, ginekologa Diany. Przyjechał do pacjentki z Londynu. Karol zwyczajnie to zlekceważył. Nadal szykował się do przejażdżki. Na szczęście Diana nie odniosła w wyniku upadku poważnych obrażeń, choć doznała poważnego stłuczenia w okolicach brzucha. Dokładne badanie wykazało, że dziecku nic się nie stało.
Incydent ten był jednym z wielu rodzinnych kryzysów, z którymi królewska para musiała sobie poradzić w tych pierwszych dniach. Każdy z nich pogłębiał dystans między nimi. James Gilbey powiedział o próbach samobójczych Diany: „Były to wysyłane w świat wiadomości o tym, że jest w kompletnej rozpaczy. Proszę, proszę, pomóżcie mi”. W pierwszych latach pożycia małżeńskiego Diana kilkakrotnie próbowała popełnić samobójstwo i wielokrotnie groziła, że się zabije. Należy podkreślić, że nie były to poważne próby odebrania sobie życia, lecz wołanie o pomoc.
(Fot. PA Wire/PA/East News/materiały prasowe)
Któregoś dnia rzuciła się na szklaną gablotę w pałacu Kensington, kiedy indziej pocięła sobie żyletką nadgarstki. Innym razem skaleczyła się ząbkowaną krawędzią obieraczki do warzyw. Kiedyś podczas ostrej kłótni z księciem Karolem wzięła leżący na jego toaletce scyzoryk i pocięła sobie nim klatkę piersiową i uda. Chociaż zaczęła mocno krwawić, mąż to zlekceważył. Jak zwykle powiedział, że wymyśla sobie problemy. Jane, z którą Diana spotkała się krótko potem, zobaczyła ślady po scyzoryku. Gdy poznała prawdę, przeraziła się.
Księżna opowiadała później przyjaciółkom: „To było rozpaczliwe wołanie o pomoc. Po prostu potrzebowałam czasu, aby się przystosować do nowej pozycji”. Jedna z przyjaciółek, która obserwowała rozpad ich związku, wskazuje na brak zainteresowania ze strony księcia Karola i całkowity brak szacunku dla Diany, kiedy bardzo potrzebowała pomocy. „Jego obojętność doprowadziła ją na skraj rozpaczy, a przecież mógł rozkochać ją w sobie do szaleństwa. Razem mogliby zawojować świat. Nie zrobił tego świadomie. Z powodu niewiedzy, wychowania i braku głębokich relacji z kimkolwiek w życiu zaszczepił w niej tę nienawiść do samej siebie”.
Jest to ocena stronnicza. W pierwszych dniach małżeństwa książę Karol przez pewien czas próbował wprowadzić żonę w królewskie obowiązki. Jej pierwszym poważnym sprawdzianem była trzydniowa wizyta w Walii w październiku 1981 roku. Tłumy boleśnie uświadomiły mu, kto jest nową gwiazdą – księżna Walii. Przepraszał, że nie ma dostatecznie wielu żon, by wystarczyło dla wszystkich. W czasie takiego spotkania on wybierał jedną stronę ulicy, Diana drugą. Po jego stronie rozlegał się chóralny jęk tłumu: ludzie przyszli zobaczyć jego żonę. „Wydaje się, że nie robię teraz nic innego, jak tylko zbieram kwiaty – powiedział. – Znam swoje miejsce”. Za uśmiechami kryły się wymrukiwane pod nosem obawy. Ci, którzy zobaczyli Dianę na zalanym deszczem nabrzeżu Walii, byli w szoku. Opinia publiczna zobaczyła Dianę po raz pierwszy od podróży poślubnej i wszyscy mieli wrażenie, że patrzą na inną kobietę. Ona nie była po prostu szczupła, była przeraźliwie chuda.
Schudła przed ślubem. Można się było tego spodziewać – ale dziewczyna przechadzająca się wśród tłumu, ściskająca dłonie i przyjmująca kwiaty wyglądała dosłownie na przezroczystą. Była wtedy w drugim miesiącu ciąży – i czuła się jeszcze gorzej, niż wyglądała. Wybrała nieodpowiednie ubrania na towarzyszącą każdemu wyjazdowi ulewę, zmagała się z silnymi porannymi mdłościami i czuła się strasznie przytłoczona tłumami, które przybyły, by ją zobaczyć.
Przyznała, że w trakcie tego chrztu bojowego trudno było się z nią porozumieć. Podczas podróży do różnych miejsc często zalewała się łzami i mówiła mężowi, że po prostu nie da rady stawić czoła tylu ludziom. Brakowało jej energii i sił, by poradzić sobie z perspektywą spotkania z tak wieloma osobami. Czasami – bardzo często – tęskniła za powrotem do bezpiecznego mieszkania z wesołymi, zwyczajnymi przyjaciółkami.
Książę Karol współczuł wprawdzie zapłakanej żonie, ale upierał się, że królewskie objazdowe przedstawienie musi trwać. Zrozumiałe było jego przerażenie, kiedy w Cardiff City Hall Diana wygłosiła pierwszą przemowę, częściowo w języku walijskim, i otrzymała honorowe obywatelstwo miasta. Z łatwością zdała ten egzamin, odkryła jednak kolejny truizm królewskiego życia. Niezależnie od tego, jak dobrze sobie radziła i jak bardzo się starała, nigdy nie zasłużyła na słowo pochwały od męża, rodziny królewskiej czy dworzan. A przy jej wrażliwości, przy samotności, z powodu której tak cierpiała, niewielka pochwała mogłaby zdziałać cuda. „Pamiętam, jak mówiła, że tak cholernie się starała i że jedynym, czego potrzebowała, było poklepanie po plecach – wspominała jedna z jej przyjaciółek. – Ale nic takiego nie nastąpiło”. Codziennie walczyła z mdłościami, aby wypełnić publiczne zobowiązania. Tak strasznie bała się zawieść męża i „firmę” – rodzinę królewską – że wykonywała swoje obowiązki nawet wtedy, gdy wyraźnie źle się czuła. Dwukrotnie musiała odwołać spotkania, na innych wyglądała blado i słabo, zdawała sobie sprawę z tego, że wcale nie pomaga mężowi. Po oficjalnym ogłoszeniu ciąży, 5 listopada 1981 roku, mogła przynajmniej publicznie mówić o swoim stanie. Wyraźnie zmęczona wyznała: „W niektóre dni czułam się okropnie. Nikt mi nie powiedział, że będę się tak czuć”. Przyznała się do zamiłowania do kanapek z bekonem i pomidorem i zaczęła wydzwaniać do przyjaciółki, Sary Ferguson, córki majora Ronalda Fergusona, który organizował dla Karola mecze polo. Nieposkromiona rudowłosa dziewczyna regularnie opuszczała miejsce pracy w londyńskim salonie sztuki i jeździła do pałacu Buckingham, aby rozweselić przyszłą królewską matkę.
W życiu prywatnym wcale nie było lepiej. Diana stanowczo odmawiała przyjmowania jakichkolwiek leków, po raz kolejny twierdząc, że nie weźmie na siebie odpowiedzialności za to, że dziecko może się urodzić chore – być może miała na myśli swojego brata, który zmarł wkrótce po narodzinach. Jednocześnie przyznała, że jest uważana „przez resztę rodziny królewskiej za problem”. Podczas uroczystych kolacji w Sandringham czy na zamku w Windsorze często musiała odchodzić od stołu, aby pójść zwymiotować. Zamiast po prostu się położyć, upierała się, że wróci: uważała, że musi chociaż spróbować wypełnić swoje zobowiązania.
Jeśli codzienne życie było trudne, to obowiązki publiczne przerodziły się w prawdziwy koszmar. Wizyta w Walii okazała się triumfem, ale ona czuła się przytłoczona popularnością, liczebnością tłumów i bliskością mediów. Znalazła się w bardzo niekomfortowej i ryzykownej sytuacji i nie miała dokąd uciec. Przez kilka pierwszych miesięcy drżała na myśl o samodzielnym pełnieniu oficjalnych obowiązków. Tam, gdzie było to możliwe, dołączała do Karola i trwała u jego boku, milcząca, uważna, ale wciąż przerażona. Kiedy przystąpiła do wypełniania pierwszego publicznego zobowiązania – włączania bożonarodzeniowego oświetlenia na Regent Street w londyńskim West Endzie – ze strachu była jak sparaliżowana. Gdy szybko i monotonnie wygłaszała przemówienie, zrobiło jej się niedobrze. Po zakończeniu oficjalnej części z radością wróciła do domu, do pałacu Buckingham.
Z czasem wcale nie robiło się łatwiej. Dziewczynka, która w szkolnych przedstawieniach pojawiała się tylko wtedy, gdy mogła nie wygłaszać tekstu, znalazła się w centrum uwagi. Przyznała, że zanim poczuła się komfortowo, występując w głównej roli, minęło sześć lat. Na szczęście dla niej aparat pokochał nową królewską dziewczynę z okładki. Bez względu na to, jak bardzo się denerwowała, jej ciepły uśmiech i naturalny sposób bycia zachwycały fotografów. Aparat kłamał w innej kwestii, nie piękności, jaką się stawała. Kamuflował wrażliwą osobowość kryjącą się za wrodzoną umiejętnością olśniewania innych.
Diana wierzyła, że dzięki odziedziczonym po matce cechom może się uśmiechać mimo bólu. Kiedy przyjaciele pytali, jak jej się udaje prezentować publiczności tak radosne oblicze, odpowiadała: „Mam to po mamie. Niezależnie od tego, jak źle się czuję, potrafię udawać niezmiernie szczęśliwą. Moja mama jest w tym ekspertką, a ja to podchwyciłam. Dzięki temu udawało mi się przetrwać”.
„Diana. Jej historia” to przełomowa biografia nazwana „najdłuższym pozwem rozwodowym w historii”, która została napisana we współpracy z samą księżną i przy wsparciu jej przyjaciół. Nigdy wcześniej żaden członek rodziny królewskiej nie mówił w tak surowy, nieupiększony sposób o swoim nieszczęśliwym małżeństwie, relacji z królową, wyjątkowym życiu w domu Windsorów, nadziejach, obawach i marzeniach. Po dwudziestu pięciu latach od pierwszego wydania Morton powraca do tajnych taśm, które nagrał z księżną, i ujawnia nowe, zaskakujące fakty o jej życiu i osobowości. W tym nowym, rozszerzonym wydaniu biograf analizuje dziedzictwo Diany – kobiety, która odmieniła rodzinę królewską, nadając jej bardziej emocjonalną, ludzką twarz, a tym samym pomagając jej wejść w XXI wiek. Morton bada także także wpływ, jaki poprzednia edycja książki wywarła na opinię publiczną. „Diana. Jej historia” jest książką najbliższą autobiografii księżnej, jaka kiedykolwiek powstanie.
Andrew Morton „Diana. Jej historia”, Wydawnictwo Marginesy (Fot. materiały prasowe)