1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Jamie Lee Curtis: „Jestem dopiero po sześćdziesiątce, mam wiele energii i poczucie, że się rozkręcam”

Jamie Lee Curtis: „Jestem dopiero po sześćdziesiątce, mam wiele energii i poczucie, że się rozkręcam”

Jamie Lee Curtis (Fot. Xavier Collin/Image Press Agency/The Mega Agency/Forum)
Jamie Lee Curtis (Fot. Xavier Collin/Image Press Agency/The Mega Agency/Forum)
Ostatnie lata były dla Jamie Lee Curtis pasmem sukcesów. W marcu 2023 roku otrzymała Oscara za rolę drugoplanową w filmie „Wszystko, wszędzie, naraz” a w 2021 roku na Festiwalu Filmowym w Wenecji wręczono jej nagrodę Złotego Lwa, za całokształt twórczości. Z okazji urodzin aktorki przypominamy wywiad, którego udzieliła nam jeszcze przed zamieszaniem, które wywołała wokół niej najbardziej prestiżowa nagroda filmowa. Rozmawiałyśmy o bliskich jej sercu sprawach i ludziach…

Wywiad po raz pierwszy ukazał się w miesięczniku „Zwierciadło” w maju 2023 roku.

Pamiętasz jeszcze, co poczułaś podczas festiwalu w Wenecji, kiedy uhonorowano Cię Złotym Lwem? Jak to przyjęłaś?
Prawdę mówiąc, najpierw długo nie mogłam uwierzyć, że film „Halloween zabija” został zaproszony na Lido, a ja otrzymam tam statuetkę. Wydawało mi się to kompletnie surrealistyczne i nieprawdopodobne. Owszem, miałam wcześniej na koncie kilka nominacji i nagród, które bardzo sobie cenię, ale te najbardziej spektakularne były, jak dotąd, poza moim zasięgiem.

Czułaś niedosyt?
Jakoś nie spędzało mi to snu z powiek. (śmiech) Jestem aktorką, która stara się zachować wewnętrzną integralność, uczciwość wobec tego, kim jestem, i uczciwość w tym, co robię. Lubię po całym dniu spojrzeć przed snem w lustro i powiedzieć sobie: jest okej. I to jest ważniejsze niż wszystkie nagrody. Poza tym jestem dopiero po sześćdziesiątce, mam wiele energii i poczucie, że się rozkręcam, a nagroda za całokształt kojarzy się z zamknięciem, zwieńczeniem kariery. Miałam więc trochę mieszane uczucia, choć oczywiście Złoty Lew to wielki zaszczyt. Czuję dumę i radość, także dlatego, że pokazany przy okazji na festiwalu „Halloween zabija” to kolejny film z serii, która zapoczątkowała moją karierę w 1978 roku, przez lata cieszyła się ogromnym powodzeniem na całym świecie i pozwoliła mi na kontynuację losów mojej bohaterki Laurie Strode. Myślę zresztą, że to nie przypadek, że uhonorowano mnie w Wenecji. Włosi zawsze mieli sentyment do horrorów i nie uważali, że to gatunek klasy B.

Dedykowałaś swoją nagrodę ludziom, którzy doświadczyli przemocy.
Chciałam, żeby Laurie stała się symbolem wszystkich dzielnych kobiet, którym życie rzuca kłody pod nogi, stawia wobec problemów, wydawałoby się, nie do rozwiązania. A one mimo to nie poddają się. Kobiet, które są przeciw nienawiści, dyskryminacji i za wolnością wyrażania swoich przekonań.

Kiedy po raz pierwszy zagrałam Laurie Strode, moim jedynym zadaniem było uciekać i krzyczeć na widok psychopatycznego mordercy. Po 40 latach od tamtego spotkania widzę, że zmieniłyśmy się obie. Wznowienie serii zbiegło się z falą ruchu #MeToo i to miało w tym przypadku ogromne znaczenie.

Jak to możliwe, że nazywają Cię królową krzyku – w domyśle specjalistką od horrorów – a jednocześnie Ty sama twierdzisz, że w kinie nie znosisz się bać?
(śmiech) Ale to prawda! Nie cierpię tego, zresztą w ogóle nie oglądam swoich filmów. Poza tym można mnie dość szybko przestraszyć. Jestem odważna, jeśli chodzi o życiowe decyzje, ale boję się scen krwawej przemocy, mordowania, psychicznego znęcania się, tortur, zjawisk paranormalnych. Rodzice pokazali mi „Egzorcystę”, jak miałam 15 lat. Byłam śmiertelnie przerażona. Do tego stopnia, że następnego dnia moi przyjaciele, którzy razem ze mną ten film oglądali, zaczęli się ze mnie naśmiewać. Kiedy niedawno mój mąż włączył telewizor, żeby obejrzeć kolejny odcinek „Czarownic z East Endu” i rozlegała się przerażająca muzyka – momentalnie schowałam głowę pod kołdrę. Tak już mam. Jednocześnie myślę sobie, że strach jest częścią życia, która trzyma je w ryzach, oznaką wyobraźni i wrażliwości. Poza tym, mimo mojej niechęci, to ten gatunek sprawił, że zaistniałam w branży filmowej,

Jaki wpływ na Twoją karierę mieli sławni rodzice?
Dopiero po latach dowiedziałam się, że to matce zawdzięczam rolę w pierwszym „Halloween” z 1978 roku. Tę rolę, od której wszystko się zaczęło. Byłam do wyboru ja i jeszcze inna młoda aktorka. Ostatecznie zaangażowano mnie, kalkulując, że jeśli obsadzą córkę Janet Leigh, film przyciągnie więcej dziennikarzy i będzie miał, jak to się dziś mówi, lepszy PR. Wcale tego nie ukrywam i nie udaję, że bycie córką sławnej matki nie ułatwiło mi startu. Byłam dzieckiem gwiazdorskiej pary, ale rodzice nie zachęcali mnie do pójścia w ich ślady. Dlatego, w przeciwieństwie do innych kolegów i koleżanek z rodzin aktorskich, nigdy nie zostałam dziecięcą gwiazdą. Mimo to wokół dzieci takich jak ja narosło wiele fałszywych stereotypów. Pewnie, łatwiej było nam wejść w świat kina, za to o wiele trudniej wypracować w nim niezależną pozycję. Bolą mnie opinie, że wszystkie nepo babies to beztalencia. Moim zdaniem więcej w tym złośliwości niż prawdy. Nigdy nie miałam ambicji, by w ogóle próbować dorównać matce czy ojcu, ale to nie znaczy, że nie wnosiłam w swoją pracę profesjonalizmu i miłości do aktorstwa. Rodzice byli legendami złotej ery Hollywood, ich sława była gigantyczna, ale zapłacili za bycie na świeczniku. W mamie udział w „Psychozie” pozostawił wiele traum. Ojciec z kolei uzależnił się od alkoholu i narkotyków. Chcieli mi tego zaoszczędzić.

A jednak nie do końca im się to udało…
Nie tylko to im się nie udało. Moja sytuacja była i jest zupełnie inna, nieporównywalna. Przede wszystkim nie jestem gwiazdą, celebrytką, tylko aktorką, czuję się częścią ekipy pracującej nad filmem. Obcy jest mi splendor. Kocham mój zawód, mam wielu przyjaciół w ekipach, z którymi pracuję, mam też szczęśliwą rodzinę. Moim rodzicom nie było to dane.

Dla mnie jako małej dziewczynki najgorsze było nie to, że tata nas opuścił, ale że kompletnie o nas zapomniał. Pochłonięty własną karierą, kolejnymi związkami – zupełnie nie potrafił się odnaleźć w roli ojca. Na szczęście mama potrafiła dobrze zarządzać swoją karierą i pracą. Znajdowała dla nas czas. Nauczyła nas wdzięczności za to, co mamy, a także odwagi w poszukiwaniu własnych dróg.

To być może najcenniejsze dziedzictwo. Jesteś osobą, która nie boi się przełamywać stereotypów. I nie masz oporów, żeby o tym mówić. Czy możemy porozmawiać o Twojej córce?
Ruby urodziła się jako chłopiec, Thomas. Jej przemiana była dla mnie, mojego męża oraz dla Annie, jej siostry, sporym zaskoczeniem, ale zrozumieliśmy, że najważniejsze jest szczęście Ruby. Naszą rolą jest wspieranie jej, okazywanie miłości i zrozumienia. W końcu to jest jej własna droga do akceptacji siebie. Dzięki Ruby pozbyliśmy się swoich uprzedzeń. Przestaliśmy postrzegać płeć jako coś, co jest dane raz na zawsze. Ruby wie, że zawsze może na nas liczyć, a nasz dom i nasza rodzina są dla niej wsparciem.

A jak wyglądała Twoja droga do samoakceptacji?
Dość długo do niej dojrzewałam. Dziś czuję się o wiele silniejsza i mądrzejsza niż wtedy, gdy miałam 20 lat. Uprawiam jogę, gram w tenisa trzy razy w tygodniu, chodzę na długie spacery. Podobają mi się moje naturalne siwe włosy. Czasu nie da się oszukać. Nie mam już idealnej figury, młodego ciała, jednak znalazłam na to sposób. Po prostu, kiedy wychodzę z kabiny prysznicowej, nie oglądam się cała w lustrze. (śmiech) Tak, to naprawdę pomaga. Lustro jest mi potrzebne tylko wtedy, kiedy się maluję, czeszę czy myję zęby.

Chciałabym, abyśmy nauczyły się akceptować swój wiek i cieszyły się innymi jego walorami, żebyśmy zaprzestały poprawiania urody za wszelką cenę. Piszę o tym felietony do internetowego dziennika The Huffington Post. Dzielę się tam także swoimi doświadczeniami i błędami, które w młodości sama popełniałam. Poddałam się kilku zabiegom medycyny estetycznej i niestety skończyło się to dla mnie uzależnieniem od środków przeciwbólowych. Wpadłam w pułapkę na własne życzenie. Zażywałam ogromne ilości pigułek i miałam naprawdę wielkie szczęście, że z tego wyszłam. A jednak dzięki temu doświadczeniu lepiej doceniam to, co mam.

Rozpiera Cię energia, działasz także poza branżą filmową. Na przykład piszesz.
Wszystko zaczęło się w 1993 roku, a inspiracją była refleksja mojej wówczas czteroletniej córeczki Annie. Kiedyś weszła do mojego pokoju i powiedziała, że teraz używa nocniczka, a kiedyś, kiedy była młodsza, to zakładałam jej pieluchy. Dotarło do mnie, że moja czterolatka ma już pamięć, wspomnienia, przeszłość. Zapisałam sobie jej słowa i to wszystko, czego nie mogła robić wcześniej. I tak moja pierwsza książeczka dla dzieci napisała się sama. Teraz jest ich już kilkanaście. Poza tym współpracuję z organizacjami charytatywnymi, które pomagają dzieciom. Trzy lata temu założyłam stronę internetową sprzedającą luksusowe gadżety, z której dochód w całości zasila szpital pediatryczny w Los Angeles.

Zajmujesz się też produkcją filmów. Rzadziej pojawiasz się na ekranie, ale za to częściej jesteś nagradzana.
I ta zmiana zdecydowanie mi się podoba. (śmiech) Naprawdę im jestem starsza, tym lepiej się ze sobą czuję.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze