Pewnego dnia, a jak na złość był to Dzień Świętego Walentego, ujrzałem żonę z kochankiem w łóżku. Kochanek był przyssany do piersi, co chwila odrywał głowę, patrzył jej głęboko w oczy, uśmiechał się i przysysał na powrót. Było w tym jakieś wyrachowanie, nawet ośmielę się powiedzieć – wyuzdanie.
Wtedy nagle zrozumiałem, czemu ostatnio w pewnej sferze jest mi jakby zimniej. Pocieszam się, a nawet ocieplam, sprawcą „nieszczęścia” – synkiem Antonim. Kładę go sobie czasami na sercu, lubi tak zasypiać. Wtedy czuję, jak rozpuszczają się drobinki lodu w moim sercu, a mam ich tam trochę, dotrwały z dzieciństwa. Wbrew pozorom serce to znakomita zamrażarka.
Im więcej dowiaduję się o swym dzieciństwie, choćby ze starych rodzinnych listów czy tego, co mimowolnie czasami powie moja mama, tym bardziej żal mi siebie z tamtego czasu. Ale przecież moja biedna mama sama miała trudne dzieciństwo... Tak tworzą się reakcje łańcuchowe. Na szczęście taki łańcuch też czasami rdzewieje i pęka.
Patrząc na dziecko, nieustannie uczymy się człowieka. Wiele napisano o kuchni i erotyce, o zdobywaniu serca przez żołądek, ale dopiero widok namiętności niemowlaka do piersi i butelki otwiera oczy na ten żywioł. Siła instynktu ujawnia się w chwili narodzin w odruchu ssania, zdumiewa, jak dojmujące i głośne są syreny alarmowe płaczu – wtedy nawet ściany mają ochotę dać mleko.
Trudno o lepsze usprawiedliwienie dla tych, co nieustannie przegrywają swoją walkę z nadwagą. Przeciw grubasom staje wielka pierwotna siła natury. Jedzenie to podstawowy instynkt życia, błogostan, pocieszanie się, uspokajanie. Lodówka jawi się jako wielka, pełna pierś. Dlatego miliony ludzi za dnia, a nawet w środku nocy, pchane nieprzepartą mocą przemykają ku lodówce. Najgorzej jest pod wieczór, prawda? Ja świetnie się trzymam do wieczora. Najdzielniejszy zaś jestem rano, gdy biorę kąpiel. I wtedy w tej wannie zapadają ostateczne, twarde postanowienia: dosyć tego! I tak to się powtarza codziennie rano.
Jedna z teorii tłumaczy miłosny pocałunek odruchem ssania. Nawet palenie papierosów, żucie gumy, pojadanie krakersów, obgryzanie paznokci są zapewne wspomnieniem ssania piersi. Jeżeli robi się to natrętnie, to znak, że tego mleka było za mało albo po prostu za mało było w dzieciństwie ciepła i uczuć. Nic tak szybko nie uspokoi dziecka jak pierś.
Już dawno odkryłem, że bardzo źle znoszę, gdy ktoś spóźnia się na spotkanie ze mną, jestem zły i zaniepokojony ponad miarę. A smak tego niepokoju zlokalizowałem w dzieciństwie. Tak samo gorzko smakowało mi kiedyś czekanie na rodziców. Myślę, że jakąś formę odtrącenia przeżyliśmy wszyscy w czasach swych pierwotnych.
I w końcu temat wstydliwy, a tak bulwersujący, że właściwie zupełnie nieporuszany – związek między instynktem ssania i seksem oralnym. Nie będę się tu jednak rozwodził – i tak mam już fatalną opinię w oczach tych, którzy zaliczają się do tak zwanego środowiska literackiego.
Jak widać, jesteśmy ulepieni z doświadczeń dzieciństwa, ale nosimy tyle przebrań, że trudno ujrzeć, co było pierwotne. Noworodek ma bezgraniczną potrzebę bliskości, ale przecież musi potem nauczyć się żyć samodzielnie. Tu powstaje dramat wychowawczy, który narasta z latami. Jak dać dziecku bliskość i miłość, lecz nie zabrać mu samodzielności, zaspokajać jego zachcianki, a nie stworzyć egotycznego potwora. Wszystko ma być w sam raz. Miłość powinna być bezwarunkowa, ale nie przerażająca, nie natrętna, zachłanna, toksyczna, rozchwiana i niekonsekwentna. A tu na dodatek każde dziecko jest inne. Dlatego znani psychologowie, pedagodzy i terapeuci często źle wychowują dzieci. A czasami udaje to się tak zwanym prostym ludziom, którzy z konieczności zdają się na instynkt – wiedza bywa bezradna i zawodna wobec takich komplikacji.
To wszystko teoretycznie rozumiem, a jednak siedzę teraz w fotelu naburmuszony i słucham, jak on wzdycha i lubieżnie pojękuje z rozkoszy. Na pociechę zaczynam oglądać w telewizji walkę bokserską. Wejdę potem z podbitym okiem do łóżka, połknę proszek nasenny, skulę się w kłębek i może zasnę.