Od dziecka wychowują nas tak, żebyśmy byli jacyś, szczególnie tak wychowuje się dziewczynki. No i to się, niestety, udaje.
Wychów przynosi zamierzone efekty – dziewczynki, wychowywane do usługiwania innym, jako kobiety usługują całemu światu.
Mało tego, nie tylko starają się usługiwać, ale też wierzą w to, że jak nie będą robiły tego wszystkiego, co robią, to nie będą nikomu potrzebne. W związku z tym zasuwają, karmią, opierają, opiekują się domownikami. Mają poczucie, że są w porządku, ale nie dostają wdzięczności. Bo ani mężowie, ani dzieci, ani starzy rodzice nie dziękują za coś, co, jak uważają, im się należy. To smutne.
Zauważyłam bardzo wyraźnie, że kobiety, które zgłaszają się do mnie na warsztaty, około czterdziestu paru, pięćdziesięciu lat, zaczynają się orientować, że wyszły na tym jak Zabłocki na mydle. Że, owszem, spełniły oczekiwania mamusi i tatusia, odchowały dzieci, pomogły mężowi w karierze. I nawet jeśli się mamusi nie wszystko podobało, a mąż też nie zawsze był zadowolony, to mają poczucie, że przez całe życie myślały o innych, były zapracowane, zajęte, zmęczone. Mają tego dosyć. Czują, że coś się powinno zdarzyć, zmienić. I zaczynają szukać. Szukają w książkach, podcastach, na forach internetowych. I co słyszą?
Zacznij podróżować, chodzić na tańce, robić coś, na co nie miałaś nigdy czasu, a o czym zawsze marzyłaś. To oczywiście dobre rady. Ale one kierują nas na to, co na zewnątrz, a najlepszą drogą jest najpierw zacząć szukać w sobie. Dlaczego? Ponieważ, owszem, książki, podróże, robienie tego, co kochasz, wszystko fajnie, natomiast nic dobrego z tego nie wyjdzie, jeśli nie umiesz być ze sobą.
Najpierw więc trzeba zacząć od tego, żeby nie tylko być sobą, ale i ze sobą. To nie zawsze jest proste, nie jest też dla ludzi jakoś jasne i wyraźne.
Bo raczej wszyscy mamy poczucie, że relacja to jest coś, co łączy nas z innymi ludźmi. Tymczasem najważniejsza relacja to ta ze sobą. Trzeba więc pogadać ze sobą (są i tacy, którzy gadają ze sobą od zawsze, ale oni są w mniejszości) i zapytać siebie o wiele rzeczy. Można powiedzieć, że pytamy swoje wewnętrzne dziecko, ale nie musimy tego tak koniecznie nazywać.
Co to znaczy być ze sobą? No na przykład to, że wiem, że nie mam chęci na coś, co zawsze robiłam.
Albo że chcę to zrobić inaczej. Albo mam ochotę powiedzieć: „Nie interesuje mnie, czy będziecie zadowoleni z tego, co ugotowałam. W ogóle nie chcę gotować. Nie będę dbała o wasze sprawy, już się nadbałam”. Można powiedzieć też coś innego: „Teraz mam ochotę szczególnie zadbać o ogródek, naukę języka, bo to mnie zawsze ciekawiło”. Chodzi o coś takiego, co robiłybyśmy dla siebie, ale niekoniecznie musi to być jakaś działalność. Można siedzieć i myśleć albo marzyć, czytać, oglądać.
Pójść na terapię. A może nauczyć się oddychać. Poczytać, w jaki sposób rozluźnić siebie. Pochodzić na spotkania z kobietami. Zobaczyć, co mi robi dobrze, kiedy moje ciało się rozluźnia, kiedy dobrze śpię, kiedy się budzę zadowolona i na co wtedy mam ochotę. Może nie chcę wstać z łóżka? Ale nie chcieć wstać z łóżka można ze smutku, a można z przyjemności leżenia. I wtedy mogę powiedzieć sobie: wolno mi. Ja przez parę miesięcy w moim pierwszym mieszkaniu wyłączałam głos mojej matki: „No wstań już!”. Obiecałam sobie, że będę leżeć tak długo, jak będę miała ochotę, i bardzo to sobie chwalę, ponieważ umiem zostawić wszystko, relaksować się, a to jest strasznie ważna rzecz.
Mogę sobie też pozwolić na fantazje, na obejrzenie tego, co znam, i ludzi, których znam, inaczej niż dotąd. Mogę wtedy dojść do wniosku, że z tymi warto, a z tymi nie.
Mam myśleć o sobie. W ogóle mam zacząć być egoistką.
Katarzyna Miller terapeutka. Pisze książki, wiersze, śpiewa