Przyszła wiosna, a z nią świeże powietrze i pokusa, by przeprowadzić domowy detoks. Naczelnym nowotworem w moim mieszkaniu okazał się telewizor. Dlatego zostaje amputowany i zdetonowany, a jego promieniowanie nie będzie już nas dłużej otumaniać. Po eksperymentalnym roku posiadania okienka na świat stwierdzam, że dość mam już świata, jaki tam widzę.
Pośród wielu drażniących psychikę obrazów oraz dźwięków najgorsze i definitywnie przemawiające za moją decyzją o wyrzucie TV z domu okazały się programy poszukujące talentów wokalnych. Tych widowisk namnożyło się ostatnio. I nie dlatego, że robi się miejsce w polskich mediach dla polskiej muzyki.
Jeszcze przed zaistnieniem Sistars miałam nieprzyjemność udziału w pierwszym „Idolu”. Rodzice zasugerowali nam, żebyśmy to zrobiły, by zdobyć jakąś popularność. Choć przeszłam wstępne przesłuchanie, postanowiłam zrezygnować. Pani, do której zadzwoniłam, by się wypisać, była w szoku: „Może jednak pani jeszcze spróbuje – dopytywała. – To się nam nie zdarzyło, żeby ktoś rezygnował”. Ja musiałam. Moje serce krzyczało: „zrezygnuj!”. Moje doświadczenia z udziału w tym piekiełku były koszmarne. Zaśpiewałam na przesłuchaniu „Song for My Father” Horace’a Silvera. Nikt tego nie zrozumiał, nie rozpoznał. Pan Kuba powiedział: „Z tobą to jest tak jak ze współczesną młodzieżą; pytasz ich o słynnego filozofa z Grecji, a oni odpowiadają: Domestos”. I dodał: „Jesteś połączeniem nie wiadomo czego z nie wiadomo czym”. A potem, nie wiadomo dlaczego, wydał werdykt: „JESTEM NA TAK”. Nie wiedziałam, o co mu chodziło. To nie było chyba nawet adresowane do mnie, tylko do kamery. Nie wiem do tej pory, dlaczego więc był na tak. Nie ucieszyłam się z tego powodu, że przeszłam, i pani Ela dziwiła się, że nie skakałam z radości, gdy wychodziłam z pokoju zwierzeń. Mojej siostrze powiedziano: „jesteś lepsza od siostry, JESTEŚMY NA NIE”.
Zupełnie zbite z tropu uciekłyśmy do łazienki, żeby otrzeć łzy. Zaczęli się tam dobijać ludzie z kamerami. Nie byłyśmy wtedy znane, ale jedna z nas płakała, więc trzeba było tym nakarmić ekrany głodne ludzkiego smutku. Wtedy stwierdziłam, że to jedna wielka bzdura. Tłum ludzi spłoszonych, ponumerowanych, zmarzniętych – w kolejkach, na walizkach… Skojarzenia, jakie przychodzą mi na myśl, są zbyt brutalne, więc ich nie przytoczę. Ujmę to tak: to jest przemysł, a nie cokolwiek związanego ze sztuką. Wszędzie kamery, zero prywatności.
Wampiryzm emocjonalny i energetyczny. A co najgorsze, bazujący na niskiej samoocenie uczestników i ogromnym ego jury.
Po pierwsze, nie ma uzdolnionych i tych, którym słoń nadepnął na ucho. Nie tylko dlatego, że nie mamy w Polsce wielu słoni. Według metody nauczania muzyki Suzuki nie ma dzieci uzdolnionych, są tylko te mające kontakt z muzyką i rozwijające się oraz te pozbawione muzyki w dzieciństwie. Jeśli zaś w TV będzie się wciąż pokazywać przesłuchania ofiar braku kontaktu z kulturą, zamiast koncertów i teledysków, to zapomnijmy o rozwoju muzycznym następnych pokoleń.
Po drugie, śpiew jest naturalną funkcją życiową człowieka (i ptaków, i delfinów, i wilków. I Bóg wie czyją jeszcze). Modlimy się, śpiewając, intonując, mantrując. Kto śpiewa, modli się podwójnie. Podobno świat powstał z wibracji dźwięku Om, bo na początku było słowo i dopiero ono ciałem się stało. Każdy zatem może śpiewać i powinien robić to, kiedy chce i jak chce. Chciałam zatem ZARZĄDZIĆ DOWOLNOŚĆ ŚPIEWU, a ci, co nie śpiewają, bo są smutni i nie wierzą w siebie, niechże przynajmniej nie oceniają tych odważnych.
Po trzecie, ile pieniędzy wydaje się na te programy konkursy – współczesne igrzyska. Pozornie ich celem jest znalezienie jednej osoby, na której wygraną wydane zostaną małe (jak na budżet odcinka) pieniądze. W istocie to „krwawe widowiska”, w trakcie których składane są z uczestników ofiary na świecącym ołtarzu telewizji i jury. Bo oceniający rozdzierają debiutantów na strzępy za duże pieniądze.
A ja wciąż wierzę, że ludzie chcą słuchać muzyki, a nie upokarzania i deptania resztek godności tych, którzy odważyli się zaśpiewać. Zamiast więc włączać telewizor, z miłości do muzyki warto pójść na koncert albo odkurzyć stare płyty winylowe.