1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. REKLAMA

Wokół Marca ‘68: spektakl "Dawid jedzie do Izraela"

Zobacz galerię 16 Zdjęć
Śmiech uważam za formę ratowania Żydów, wszelkich ofiar i pamięci o nich. Pozwala się do nich zbliżyć – mówi reżyser Jędrzej Piaskowski, którego spektakl zwyciężył w konkursie zorganizowanym przez Muzeum Polin i TR Warszawa. O swoim pomyśle na upamiętnienie Marca ’68 rozmawia z Moniką Stachurą.

„Juden (R)aus Arras” w pańskiej reżyserii, wygrał konkurs zorganizowany przez Muzeum POLIN i teatr TR Warszawa w ramach programu towarzyszącego wystawie „Obcy w domu. Wokół Marca '68”. Jak znalazł się pan w tym projekcie?

Do udziału w projekcie zostałem zaproszony poniekąd z sympatii, jaką żywimy do siebie wzajemnie z TR Warszawa, ale chyba także dlatego, że przylgnęła do mnie opinia „reżysera od Holokaustu”. Rok temu wspólnie z Magdą Fertacz zrobiliśmy w TR Warszawa spektakl „Puppenhaus. Kuracja” o pamięci II wojny światowej, gdzie ten wątek był obecny. Spektakl odniósł pewien sukces i zacząłem dostawać propozycje reżyserowania rzeczy bliskich temu tematowi. Dziwi mnie, że przylgnęła do mnie taka łatka, bo Holokaust bardziej wiąże się moimi osobistymi zainteresowaniami i historią rodziny niż byciem naukowcem, który będzie przerabiał ten temat w teatrze. Moja babcia była niemym świadkiem Holokaustu. Dowiedzieliśmy się o tym w domu zaledwie trzy lata temu. W Praszce, w której przed wojną urodziła się i mieszkała, w czasie okupacji Niemcy utworzyli getto. Zamknięci zostali tam praszkańscy Żydzi. W 1942 roku getto zlikwidowano. Niemożliwe, żeby babcia która miała wtedy 11 lat, tego nie widziała lub przynajmniej o tym nie słyszała. Po wojnie ani ona, ani nikt w rodzinie nie mówił nawet o fakcie istnienia owego getta, do tego stopnia, że nie wiedziały o tym jej córki. Nie wiemy, co babcia wówczas przeżyła i co dokładnie widziała, udało mi się jednak dotrzeć do szczegółowych, przerażających relacji z tego, co działo się wówczas w Praszce z Żydami. Na początku przeraziła mnie ta świadomość, ale zaraz dotarło do mnie,  że to przecież nie jest historia o mnie dziś, która musi mnie pożreć. Mogę wykonać wobec tej sytuacji z przeszłości jakiś gest i tak znalazło się to już w trzech moich spektaklach.

Zaproszenie do konkursu od razu pana zainteresowało?

Szczerze mówiąc, na początku nie. Potraktowałem je jako możliwość zbadania, co jest do odkrycia i jako wyzwanie do zmierzenia się z pewną niemocą. To, jak Marzec ’68 został zapamiętany czy niezapamiętany w naszej kulturze, odróżnia go bardzo od tego, jak pamiętamy Holokaust i II wojnę światową. W nich jest konkret, wiele obrazów, wydarzeń, które można zacytować ad hoc, a z Marcem ’68 problem polega na braku efektownych, medialnych wydarzeń. Były oczywiście strajki studenckie, wyjazdy z Dworca Gdańskiego, ale to zupełnie inna skala spektakularności. Nieprzypadkowo nazywa się go „suchym pogromem” i to odróżnia go od „mokrych”, krwawych pogromów. Wraz z dramaturgiem Hubertem Sulimą zauważyliśmy, że na poziomie zbiorowej pamięci tego tematu nie ma za co chwycić, do czego się odwołać. Zmierzenie się z nim wymagało zbudowania własnej świadomości na temat tego, czym właściwie był Marzec ’68 i co on niesie na tle wszystkich tematów polsko-żydowskich. Celowo używam tego uproszczenia, choć go nie lubię, bo jest fałszywe – uważam, że są tylko tematy wspólne, bo kultura żydowska jest częścią kultury polskiej, i na odwrót.

Czy przed rozpoczęciem projektu wiedział pan dużo o Marcu´68?

Teraz wiem o wiele więcej, wcześniej kojarzyłem go przede wszystkim z antysemicką nagonką, ze strajkami studentów. To był poziom wiedzy, jaki powinno się wynieść z liceum. Od początku byliśmy z Hubertem mniej więcej świadomi, co robimy i czym się zajmujemy.  O konkretach i strukturze wydarzeń, czyli np. jak wyglądała codzienność ludzi, którzy zostali zmuszeni do wyjazdu, z czym musieli się zmierzyć, jaką drogę wewnętrzną przeszli etc., dowiedziałem się w ciągu ostatniego roku, więc już samo uczestnictwo w programie było rozwojowe. Sprzyjała temu wieloetapowość procesu. Widzę różnicę między tym, jak myśleliśmy na początku, a tym, dokąd dotarliśmy przez te dziewięć miesięcy. Ale nie ukrywam, że do dziś nie czuję się komfortowo z tym tematem. Ani nawet z tym spektaklem. Pomimo że pojawiło się wiele głosów pozytywnych i przyjaznych, że wkraczamy w konstruktywne rejony, wciąż mam wrażenie, że nie udało nam się do końca uciec z dyżurnej narracji, a to było dla mnie istotne.

Dlaczego?

Postawiliśmy sobie z Hubertem zadanie dość karkołomne, żeby nie robić laurki na zamówienie teatru czy muzeum ani nie wypełniać jakichś ogólnospołecznych oczekiwań, a zbudować tę historię po swojemu, nie używając łatwo dostępnych narzędzi z dyskursów, które się w Polsce toczą. Chcieliśmy odbić się jak najbardziej od traumatyzujących, emocjonalnych i sentymentalnych figur czy gestów, żeby nie oblepić spektaklu czymś, co nakieruje odbiór widza na znane i wyrobione już ścieżki poruszania się wokół tzw. tematów żydowskich. Chcieliśmy uciec też od poprawności politycznej, która jest obecna w tym temacie, a przejawia się w tym, że nie można wszystkiego powiedzieć otwarcie, nawet na scenie czy w prasie – bo można zostać posądzonym o obrażanie pamięci ofiar albo o antysemityzm. Tymczasem w myślach ludzi, w prywatnych rozmowach te tematy funkcjonują w o wiele większej wolności. Chodziło więc nam też o zbadanie, na ile możemy sobie pozwolić nakłuć te balony poprawności i na ile to nakłucie może dać coś konstruktywnego, wprowadzi nas, a w tym widownię, w nowe rejony, a jednocześnie zniszczy paletę dyżurnych gestów.

Jednym z nowych rejonów jest chyba takie postawienie sprawy, że nie ma winnych, choć ofiara jest.

Nie chciałbym, aby nasz główny bohater był tylko ofiarą. Do tego powinien jeszcze w jakiś sposób wyjść z Marca ‘68 cało. Staramy się go uratować, ale może za słabo. Wskazywanie, kto jest winnym, a kto ofiarą, nic nie wnosi... Chyba jedyną rzeczą, jaką można zrobić na tym etapie, są działania o charakterze, nazwijmy to, metafizycznym, rozliczenie się z tym tematem na własnych zasadach. To jest o wiele bardziej korzystne i prospołeczne niż zbiorowe uderzanie się w piersi, przerzucanie się odpowiedzialnością i losowanie, kto ma teraz zaduśćuczynić. Postuluję o bardzo duży dystans i jestem za tym, by umówić się, że historia jest formą fantazji.

Historia jako fantazja… Ciekawa koncepcja!

To nie jest moja teoria, mówię to na podstawie badań naukowych. Nauki historyczne już od dawna wiedzą, że historia to zawsze jakaś narracja, jakieś opracowanie. I jeżeli się na to zgodzimy, to będzie być może pierwszy krok do tego, żeby stanąć twarzą w twarz z niewygodną przeszłością, bez generowania niepotrzebnego poczucia winy, poczucia zagrożenia i ciągłego przywoływania czegoś, co należy już do przeszłości. To niczego by nie anulowało, ale ułatwiało powiedzenie: „nie wiem”, „to nasze, ale ja tego nie czuję”.

W spektaklu znalazły się pewne gesty, na których wykonanie trzeba mieć odwagę, być wolnym od poczucia winy. Czy ta odwaga to kwestia pokoleniowa?

Nie poczuwam się w żaden sposób do bycia głosem pokolenia. Myślę, że tym, co nam przyświecało, a mam na myśli wszystkich współtwórców spektaklu, było przekonanie, że musimy być uczciwi wobec siebie. Już na początku tej pracy założyliśmy, że nie możemy powiedzieć czegoś, czego nie uważamy, czego nie czujemy i czego w sobie nie mamy. Jeżeli więc na przykład w ogóle myślimy o tym temacie w kontekście śmieszności – bo to pomaga nam coś zrozumieć, do czegoś dojść, śmieszność zwykle otwiera inne rejony – to należy tę śmieszność wykorzystać. Nie wolno okłamywać samych siebie w imię dyżurnych narracji, z obawy, że urazimy kogoś, kto ma inne spojrzenie na tę sprawę. To byłby absurd. Śmieszność nie oznacza przecież, że będziemy kogoś wyśmiewać!  Dla mnie łączy się ona z uczciwością wobec własnego doświadczenia.

Śmiech jest w tym spektaklu jednym z narzędzi, sam w sobie jest neutralny, a pan go używa do czegoś.

Śmiech uważam za formę ratowania Żydów, wszelkich ofiar i pamięci o nich. Pozwala się on do nich zbliżyć, otwiera przestrzeń, którą wszyscy mamy, ale wstydzimy się o tym mówić, nie pokazujemy się takimi publicznie, nie zapisujemy się takimi we wspomnieniach. To wykorzystanie głupoty, żenady, tego, co banalne, groteskowe – jest szalenie ważne w kontekście tematów okołoholokaustowych, pozwala rozpocząć coś innego niż kolejne przyglądanie się krwi, trupom, traumie. Nie mieliśmy zamiaru zbudować sytuacji psychologicznego poczucia bliskości, wyszło to nam mimochodem.

Niektórzy mówią, że to bardzo terapeutyczny spektakl. Nawet jeśli pan tego nie planował, to czy cieszą pana takie głosy?

Cieszy mnie to o wiele bardziej, niż gdybym usłyszał, że to po prostu wali siekierą w łeb. Nie chcę robić z siebie terapeuty społecznego, ale jeżeli widzowie tak to odbierają, to jest to najlepsza opcja.

Miałbym problem, gdyby ludzie wychodzili z tego spektaklu poróżnieni albo z powtórzoną informacją o tym, kto jest ofiarą, a kto oprawcą, bo myślę, że w przeszłości polsko-żydowskiej jest przestrzeń na to, żeby wyłączyć tego typu kategorie. One nic nowego nie wnoszą do dialogu. Teatr jest, niestety, sztuką elitarną, która nie zmienia rzeczywistości diametralnie, ale jeżeli udało nam się poszerzyć – choćby o milimetr – czyjąś świadomość, to wspaniale.

Spektakl jako zwycięski zostanie wyprodukowany przez Muzeum POLIN i TR Warszawa. Nad czym będziecie pracować przed premierą?

Będziemy poprawiać całość, bo niektóre sceny były właściwie wstępnymi szkicami. Chcemy jeszcze bardziej odsunąć się od tej formy „pracy domowej na temat”, po której wszyscy wiedzą, czego się spodziewać, nawet jeśli jest opowiedziana innym językiem. W czasie prób okazało się, że banalnie prosta figura Polaka-Żyda ma szalenie duży potencjał do konstruowania fantazji teatralnej bazującej na konglomeracie polsko-żydowskim, dziwnym miksie wszystkiego, w którym mamy i chałat, i pejsy, i hymn polski, i orła, i legiony, i króla polskiego – a zarazem jest to twór jednolity i spójny. Chcemy to wzmocnić, dodamy kilka wątków i kilka postaci, będą suknie i korony, ale obsada pozostanie bez zmian. Próby zaczną się w sierpniu, premiera jest planowana na wrzesień. Nie zapeszam.

Marzec '68 w TEATRZE

Jedynym spektaklem, który w minionych latach kojarzył się z rokiem 1968, było przedstawienie „Dziadów” w reż. Kazimierza Dejmka. Można mieć nadzieję, że m.in. po konkursie teatralnym ogłoszonym przez TR Warszawa i Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN w ramach wydarzeń towarzyszących wystawie „Obcy w domu. Wokół Marca '68” wreszcie będzie inaczej. Kuratorską opiekę nad projektem sprawują Karolina Sakowicz (Muzeum POLIN) i Roman Pawłowski (TR Warszawa).

– Zależało nam na formule konkursu, aby z tematyką Marca '68 dotrzeć do jak najszerszego grona młodych twórców. Mamy poczucie, że to się udało  – mówi Karolina Sakowicz. Do I etapu zaproszono ponad 20 twórców, zgłoszonych zostało 15 projektów, a do II etapu przeszło 5 z nich: „NotFound: Structure of Digital Freedom” doświadczenie VR (M. Nawrot, J. Wójtowicz), „4 tygodnie” ( A. Jakubczak, K. Szekalski), „Second-hand '68” (P. Kowańska, B. Ostrowski), „Juden (R)aus Arras” (J. Piaskowski, H. Sulima), „sześć osiem” (G. Jaremko, Ł. Wojtysko).  W finałowej trójce znalazły się: „4 tygodnie”, „Second-hand '68” i „Juden (R)aus Arras”, a zwycięzcą ostatnie z tych przedstawień.  W uzasadnieniu wyboru komisja napisała m.in.: „Przesycony empatią spektakl daje widzom szeroką przestrzeń do myślenia i współodczuwania, dając szansę na lepsze zrozumienie (...) całości relacji polsko-żydowskich  próbę wyleczenia traum oraz pojednania”. Premiera w Muzeum POLIN: 8 września 2018 r.

„Obcy w domu. Wokół Marca '68” – WYSTAWA W muzeum POLIN

„Zostać czy wyjechać?” — przed takim dylematem stanęło wiele tysięcy Polaków pochodzenia żydowskiego w 1968 roku. W ciągu kolejnych dwóch lat decyzję o emigracji podjęło ok. 13 tysięcy spośród nich. Decyzję wymuszoną, bo po zainicjowanej przez władze kampanii antysemickiej nagle zaczęli być traktowani jako obcy. Stąd właśnie zaczerpnięto tytuł wystawy przygotowanej w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN pod opieką kuratorską Justyny Koszarskiej-Szulc i Natalii Romik. Wystawa została otwarta 8 marca, w rocznicę strajku na Uniwersytecie Warszawskim ogłoszonego w geście solidarności z relegowanymi wcześniej studentami.

Trudno uniwersalizować doświadczenie emigrantów marcowych, bo za każą decyzją o wyjeździe stała ostatecznie indywidualna motywacja, a ich późniejsze losy potoczyły się bardzo różnie. Wielu łączy jednak wspomnienie Dworca Gdańskiego, skąd wyjeżdżali, pozbawieni polskiego obywatelstwa. I właśnie ten symbol jest głównym elementem wystawy „Obcy w domu. Wokół Marca '68”. W Muzeum Polin zbudowano makietę hali dworcowej, w której można posłuchać 16 opowieści przygotowanych w formie oral history. Obok również prezentowanego w Polin projektu Krystyny Piotrowskiej pt. „Wyjechałam, wyjechałem z Polski, bo...” (powstałego z okazji 40-lecia Marca '68) to najmocniejszy fragment tej ekspozycji. Wystawa będzie otwarta do 24 września. Towarzyszy jej bogaty program wydarzeń kulturalnych, wśród nich warsztaty dla dzieci i seniorów, konferencje, spacery ze świadkami historii. Do największych projektów należy rozstrzygnięty już konkurs teatralny i galeria murali przy Dworcu Gdańskm „Witamy w domu”.

Kalendarium wydarzeń dostępne na

 

Jędrzej Piaskowski- jeden z najciekawszych reżyserów teatralnych młodego pokolenia, laureat Grand Prix MKiDN na V Forum Młodej Reżyserii; doceniany za oryginalność, odwagę i konsekwencję w poszukiwaniu własnego języka teatralnego

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze