Daniel Rycharski ma 36 lat. Niewiele jak na kogoś, kto właśnie doczekał się filmu fabularnego na swój temat. Tym bardziej że Rycharski nie jest piłkarzem ani gwiazdą pop, lecz zajmuje się sztukami wizualnymi, a więc dziedziną raczej uważaną za hermetyczną i adresowaną do stosunkowo wąskiej publiczności galeryjno-muzealnej.
Tekst pochodzi z aktualnego wydania miesięcznika „Zwierciadło” (12/2021, od 4 listopada w sprzedaży). W numerze więcej nowości kulturalnych i wyjątkowych spotkań, m.in. z Maggie Smith, Jackiem Braciakiem, Jessiką Chastain, Jakubem Józefem Orlińskim i Ewą Bem.
Według obowiązujących w Polsce podziałów taki człowiek jak Daniel Rycharski nie powinien istnieć – mówi o bohaterze filmu jego współreżyser Łukasz Ronduda: – Jest katolikiem, gejem, artystą sztuk wizualnych, który mieszka i tworzy na wsi.
Ale czyż nie po to właśnie jest kino, żeby powoływać do życia postaci, które w realnym życiu nie miałyby racji bytu? Tyle że w nagrodzonym Złotymi Lwami na festiwalu w Gdyni dramacie „Wszystkie nasze strachy” wszelkie podobieństwo do autentycznych zdarzeń i osób jest zamierzone i nieprzypadkowe. A ten film jest czymś więcej niż sfabularyzowanym portretem skądinąd interesującego artysty.
O Rycharskim po raz pierwszy zrobiło się głośno w roku 2012, kiedy otrzymał przyznawany przez radiową Trójkę tytuł Kulturysty Roku. Wkrótce potem został bohaterem reportażu zrealizowanego przez TVN. Artysta przyciągnął wówczas uwagę muralami, które malował na budynkach gospodarczych w rodzinnej wsi Kurówko na Mazowszu. „Wiejski street art!” – entuzjazmowały się media. Te emocje demaskowały przekonanie, które miejskie elity zbyt łatwo przyjmują za oczywiste: pojęcia sztuki współczesnej i wsi nie rymują się – wieś może mieć swoje folklorystyczne tradycje, ale nowoczesna kultura z definicji należy do miast.
Praca „Strachy”, Kurówko (2018) (Fot. Daniel Chrobak/Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie)
Tymczasem Daniel Rycharski po studiach artystycznych w Krakowie wrócił na wieś, by tworzyć prace dla lokalnej społeczności. I z jej pomocą. Wraz z sąsiadami urządził park rzeźby zbudowany z zepsutych maszyn rolniczych, realizował instalacje pełniące funkcję strachów na ptaki i dziki wchodzące w szkodę na polach, doprowadził do powstania multimedialnej kapliczki przydrożnej. Wciągnął wieś w obchody 150. rocznicy zniesienia pańszczyzny w zaborze rosyjskim, uświetniając ten jubileusz wzniesieniem triumfalnej bramy.
Te działania zbiegły się w czasie z dyskusją na temat ludowej historii Polski, która w drugiej dekadzie XXI wieku wybuchła w środowiskach akademickich, ale wkrótce zaczęła zataczać coraz szersze kręgi. Chłopskie korzenie polskiego społeczeństwa, wyparta trauma pańszczyzny i jej długofalowe konsekwencje oraz dzieje awansu klas ludowych w naszym kraju stały się problemami, które wkroczyły do publicznej debaty. Zaczęła rosnąć świadomość, że bez zrozumienia wsi – w III RP długo ignorowanej, marginalizowanej, pogardzanej – nie da się pojąć zachodzących w Polsce procesów ani budować zrównoważonej psychicznie i społecznie wspólnoty. Okazało się wówczas, że Daniel Rycharski, opowiadający językiem sztuki o współczesnym doświadczeniu mieszkańców wsi, ma do powiedzenia coś ważnego również tym, którym wydaje się, że życie zaczyna się i kończy w mieście, a ze wsią i kulturą chłopską nie mają nic wspólnego.
Praca „Pomnik chłopa” (2015) (Fot. Daniel Chrobak/Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie)
Nic też dziwnego, że Rycharski (jego twórczość jeszcze w 2012 roku opisywana była nieco protekcjonalnie w kategoriach medialnej ciekawostki) stał się ważnym głosem w polskiej sztuce. W 2016 roku otrzymał Paszport „Polityki” w dziedzinie sztuk wizualnych, trzy lata później otworzył w Muzeum Sztuki Nowoczesnej wystawę „Strachy”. Wiele z motywów z tego projektu wplecionych jest w narrację nagrodzonego w Gdyni filmu.
We „Wszystkich naszych strachach” postać Daniela Rycharskiego gra Dawid Ogrodnik. W niemal wszystkich scenach aktor występuje w czarnym dresie z przyszytymi tęczowymi lampasami. Ten strój to znak firmowy prawdziwego Rycharskiego. Artysta jest wyoutowanym gejem, a kwestia statusu osób LGBT na wsi to jeden z głównych wątków jego twórczości. Pojęcie wiejskiej kultury queer wydaje się z pozoru jeszcze większym oksymoronem niż koncept wiejskiej sztuki współczesnej. To, że postrzegamy te pojęcia jako wewnętrznie sprzeczne, mówi jednak więcej o uprzedzeniach i stereotypach zakorzenionych w naszej zbiorowej wyobraźni niż o rzeczywistości. Tymczasem Rycharski proponuje, żeby przekraczać ową sprzeczność na gruncie etyki i symboliki chrześcijańskiej.
Dawid Ogrodnik z Marią Maj w roli babci artysty (Fot. Jarosław Sosiński/materiały prasowe Kino Świat)
Jednym z największych talentów tego artysty jest umiejętność mediowania między światami, które są przekonane, że nie mają sobie nawzajem nic do powiedzenia, może z wyjątkiem zarzutów, oskarżeń i wyrazów pogardy. Dla osób LGBT nie ma miejsca w kościele, dla wiary nie ma miejsca w postępowej sztuce współczesnej, dla postępowej kultury nie ma miejsca na wsi. Rycharski rozmontowuje te przesądy. Odmawia dokonania wyboru, czy jest gejem, czy chrześcijaninem. Zarówno orientacja seksualna, jak i wiara to elementy jego tożsamości, podobnie jak bycie artystą i mieszkańcem Kurówka.
Kwestia wiary, ważna w twórczości Rycharskiego, jest kluczowa również dla fabuły wyreżyserowanej przez Łukasza Rondudę i Łukasza Gutta. Osią dramatu jest samobójstwo nastoletniej lesbijki, zaszczutej przez otoczenie, które nie umie pogodzić się z jej innością. Filmowy Rycharski ścina drzewo, na którym powiesiła się dziewczyna, i robi z niego krzyż. Zaprasza społeczność do wspólnej drogi krzyżowej, zbiorowego aktu pokuty i odkupienia. Ta śmierć obciąża moralnie wszystkich, całą społeczność, na łonie której się wydarzyła. Nikt tu nie jest bez winy, nie wyłączając samego artysty – ale nikt nie jest też pozbawiony nadziei na przebaczenie. To bardzo chrześcijańskie myślenie. Z drugiej strony idea, by w męczeństwie nastoletniej lesbijki zobaczyć analogię do męki Chrystusa, wydaje się sąsiadom artysty bluźniercza, przeraża ich – tym bardziej że warunkiem odkupienia jest tu uznanie własnej winy.
Daniel Rycharski ze swoją prawdziwą babcią Anną Adamską (Fot. archiwum prywatne)
Podobnie jak inne motywy pojawiające się w filmie historia z krzyżem oparta jest na autentycznych zdarzeniach. Rycharski naprawdę zrobił taką pracę – krzyż z drzewa, na którym w pewnej polskiej wsi powiesiły się dwie nieheteronormatywne osoby. I rzeczywiście starał się zorganizować drogę krzyżową z wykorzystaniem tego artefaktu. Krzyż, symbol ofiary, która prowadzi do pojednania i odkupienia, we współczesnej Polsce coraz częściej staje się znakiem podziałów, wykluczenia, nietolerancji i opresji; osoby LGBT wiedzą o tym najlepiej. Wie o tym też Rycharski, instytucjonalna religia odrzuca takich ludzi jak on. Zamiast odpowiedzieć odrzuceniem chrześcijaństwa, artysta podejmuje próbę przywrócenia krzyżowi pierwotnego znaczenia, w świetle którego takie tragiczne śmierci, jak ta, do jakiej odniósł się w swojej pracy, nie byłyby daremne – mogłyby zyskać moc ofiary prowadzącej do pojednania. Taka odpowiedź dobrze ilustruje filozofię artystyczną Rycharskiego. Odmawia on stanięcia po jednej stronie barykady; zamiast szukać pola bitwy, stara się kreować symboliczną przestrzeń, gdzie ludzie o antagonistycznych poglądach mogliby się spotkać mimo dzielących ich różnic. Te ostatnie, pokazane w odpowiednim świetle, nie muszą zaś okazać się tak wielkie, jak przywykliśmy myśleć. Zgodnie z jednym z takich ugruntowanych przekonań osoby LGBT i społeczności wiejskie dzieli nieprzekraczalny mur wzniesiony z patriarchalnej tradycji, religijnych dogmatów, konserwatywnej obyczajowości. Artysta podkreśla jednak, że ludzie nieheteronormatywni i mieszkańcy wsi dzielą przecież podobny los: jest nim doświadczenie pogardy i wykluczenia. Rycharski nie postuluje wiecznego potępienia dla sprawców klasistowskiej ani homofobicznej przemocy. Pragnie raczej popchnąć tych, którzy pogardzają, do porzucenia pogardy. Tym, czego się domaga, są uwaga, zrozumienie i szacunek.
Dla Łukasza Rondudy, współreżysera i współscenarzysty „Wszystkich naszych strachów”, to kolejna filmowa opowieść fabularna o współczesnych, żyjących artystach wizualnych. Pierwszy był „Performer” z 2015 roku, film poświęcony postaci i twórczości Oskara Dawickiego. Potem przyszła kolej na Wojciecha Bąkowskiego i Zuzannę Bartoszek – na kanwie ich życia i sztuki powstał art-melodramat „Serce miłości”. Wraz ze „Wszystkimi naszymi strachami” mamy trylogię, która łamie niepisane zasady dotyczące obecności artystów wizualnych na ekranie. Fabularyzowane biografie tradycyjnie były „przywilejem” artystów, którzy już odeszli. Ronduda nie stawia filmowych pomników, a do kina wnosi doświadczenie kuratora wystaw, pracującego z żywą, dziejącą się tu i teraz sztuką oraz jej autorami. Z kina pożycza z kolei potężny wehikuł, jakim są opowieść, dramaturgia i fabuła. Ten wehikuł to skuteczne narzędzie do zaangażowania publiczności w sztukę na poziomie emocjonalnym, który dostępny jest tylko kinu. Nie bez powodu pewien klasyk już sto lat temu rozpoznał film jako najważniejszą ze sztuk.
Zdarza się jednak, że to właśnie sztuka ma społeczeństwu do powiedzenia coś ważnego, unikalnego, niesie przekaz, który domaga się nagłośnienia i opowiedzenia. Fenomen Daniela Rycharskiego jest świetnym przykładem takiej sytuacji. Trudno nie zgodzić się z Rondudą, kiedy mówi, że Daniel Rycharski jest nie tylko artystą, lecz także „bohaterem naszych czasów”. Bohaterem wprost stworzonym, by zrobić o nim film.
Film „Wszystkie nasze strachy” w kinach od 5 listopada.