1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Filmy
  4. >
  5. Renate Reinsve – norweska aktorka, która namieszała w europejskim kinie. Z gwiazdą filmu „Armand” rozmawiamy przy okazji projekcji filmu na festiwalu NH i BNP Paribas Dwa Brzegi

Renate Reinsve – norweska aktorka, która namieszała w europejskim kinie. Z gwiazdą filmu „Armand” rozmawiamy przy okazji projekcji filmu na festiwalu NH i BNP Paribas Dwa Brzegi

Renate Reinsve (Fot. Andreas Rentz/Getty Images)
Renate Reinsve (Fot. Andreas Rentz/Getty Images)
Robi się o niej naprawdę głośno. Renate Reinsve wyrasta na niezależnego, autorskiego kina. Podczas tegorocznych festiwali filmowych można ją zobaczyć w kilku obrazach. Między innymi w „Armandzie”, którego można było obejrzeć zarówno podczas Nowych Horyzontów, jak i festiwalu BNP Paribas Dwa Brzegi. Z Renate, którą możecie rozpoznać główną bohaterkę „Najgorszego człowieka na świecie”, rozmawia Martyna Harland.

Martyna Harland: Trzy lata temu nagrodzono cię w Cannes za rolę singielki z piekła rodem w „Najgorszym człowieku na świecie”. Teraz w najnowszym filmie Halfdana Ullmanna Tøndela „Armand” jesteś matką z piekła rodem. A może wcale nie? Bo ten film zdaje się przecież mówić: „Dajcie nam, kobietom, spokój, nie mówcie, co mamy robić, staramy się, jak możemy!”.
Renate Reinsve: Moja bohaterka została wezwana do szkoły w sprawie syna. Zorganizowano spotkanie, w czasie którego musi się skonfrontować z rodzicami drugiego chłopca. Incydent między dwoma sześciolatkami uruchamia tu całą serię wydarzeń, właściwie dochodzi do regularnej awantury. Co tak naprawdę się stało? Co jest prawdą, a co kłamstwem? Kto ofiarą, a kto sprawcą? Gdzie się kończy zabawa i rodzi się przemoc? Nic tu nie jest oczywiste. Ten film był dla mnie ważny, bo postać bohaterki jest tak naprawdę bardzo podobna do mnie, a rola Elisabeth pokazała mi, jak daleko jestem w stanie się posunąć, jakie granice w sobie jestem w stanie przekroczyć. A tak przy okazji – lubię filmy rozgrywające się w jednej lokalizacji, w tym wypadku w szkole. Tworzy to specyficzny rodzaj napięcia i klaustrofobii. Widz nie ma dokąd uciec.

Są w „Armandzie” sceny, które mocno zapadają w pamięć, bo dotykają czegoś bardzo kruchego, co nosimy w sobie. Jednocześnie zmuszają do pytań o to, co jest dla nas nie do przyjęcia, a co jesteśmy w stanie zaakceptować. I dlaczego granica przebiega w tym, a nie innym miejscu. Potraficie przy tym nieźle zaskoczyć publiczność. Myślę, że scena, w której twoja bohaterka zaczyna się nagle śmiać, ma szansę przejść do historii kina.
Tak, najtrudniej było mi wejść w skórę Elisabeth właśnie w tej scenie śmiechu. Nie wiem czemu, ale wydawało mi się, że mogę zagrać wszystko, tylko nie to. Musiałam w pewnym sensie trochę „oszaleć”, żeby to się udało. I bałam się tego. Szczęśliwie pracowałam z tak bliską mi osobą jak Halfdan, który stworzył odpowiednie warunki, dał mi poczucie bezpieczeństwa. W pełni mu zaufałam.

Skąd się znacie z reżyserem?
Kilka lat temu pracowaliśmy z Halfdanem nad krótkim metrażem, nie mieliśmy wtedy pieniędzy i tylko dwa dni zdjęciowe na realizację, przez co nie do końca byliśmy zadowoleni z efektu. A jednak połączyła nas wtedy silna więź artystyczna i poczułam, że musimy coś razem kiedyś stworzyć. Oboje lubimy bohaterów nielubianych, a nawet samolubnych. Przyglądamy się temu, jak próbują różnych taktyk w życiu, żeby dostać to, czego chcą. I jest w tym coś zarówno żałosnego, jak i bardzo prawdziwego, pokazującego, jacy jesteśmy jako ludzie.

Wiem, że Halfdan Ullmann Tøndel [prywatnie wnuk Liv Ullmann i Ingmara Bergmana – przyp. red.] sam pracował w szkole. Trzeba przyznać, że z niesamowitym wyczuciem pokazał, jak bardzo bywamy nieświadomi własnych emocji, tkwiących w nas uprzedzeń i lęków dotyczących rodzicielstwa i wychowania, choć nie tylko.
Dzięki temu filmowi zobaczyłam, jak straszliwie niekomfortowo czujemy się my, dorośli, rozmawiając na przykład o seksualności dzieci. Te dwa słowa „seksualność” i „dziecko” natychmiast wywołują w nas zakłopotanie. W filmie pada takie zdanie: „Zabawa w lekarza to coś, co zostawia się w przedszkolu”. Czyli do jakiegoś etapu rozwojowego uznajemy to za naturalne, a potem, kiedy dzieci są w pewnym wieku, nagle wywołuje to w nas popłoch. Prawie wszystkie sceny w filmie pokazują, jak bardzo tkwimy w szarej strefie niedomówień, wyobrażeń i domysłów. Szkoła jest tu dobrym przykładem, bo panują w niej zazwyczaj sztywne zasady, tymczasem, kiedy wchodzimy w dorosłe życie, atakuje nas chaos i zalew sprzecznych informacji, zasad, których ponoć mamy się trzymać. Interesujące, jak konstruujemy swoją tożsamość jako dorośli. Dlaczego pewne reguły czy wartości wybieramy, natomiast innych już nie? Chciałam też pokazać, że nasza przeszłość nie definiuje nas w pełni, ważne jest to, jak się do niej ustawimy w tym momencie życia, w którym tu i teraz jesteśmy. Właśnie w tym szukam nadziei dla Elisabeth.

Z jednej strony rozumiem twoją empatię wobec twojej bohaterki. Z drugiej, kiedy oglądałam sceny, w których dajecie popis wyjątkowo irytujących zachowań, zastanawiałam się, jak polubić postacie, które pokazują to, co w nas najgorsze?
Mam taką teorię – może dlatego, że bardzo mocno staram się być ostatnio szczera wobec siebie – że warto zajrzeć pod swój wstyd. W ogóle warto się wstydzić, choćby przez chwilę, bo w ten sposób konfrontujemy się sami ze sobą i przez to uczymy się żyć. Chciałabym pokazywać ludziom, że każdy z nas ma kompleksy na jakimś punkcie, jakieś powody do zażenowania, a film „Armand” to pogromca ocen. Uważam, że jeśli tkwimy w trudnej sytuacji, możemy sobie czasem pozwolić na bycie tą najgorszą wersją siebie. Na reakcje, których w sobie nie lubimy. Tak jak robi to moja bohaterka, czyli kobieta w żałobie po dotkliwej stracie. Myślę, że ona tak naprawdę nie zna siebie i może właśnie to mnie z nią przede wszystkim łączy.

Bardzo podobał mi się ten moment w filmie, kiedy nauczyciel szkoły mówi: „Przyjęcie pomocy jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło”.
Dla mnie najciekawsze było, jak nasz stres i dyskomfort, nawet ten więziony w środku, ukrywany, ma na dzieci ogromny wpływ. Jak to możliwe, że tego nie dostrzegamy? Lub nie chcemy dostrzec. Elisabeth cierpi i muszę przyznać, że to pozwoliło mi uruchomić w sobie empatię nie tylko wobec niej, ale też wobec mojej własnej mamy.

Rozmawiamy o „Armandzie”, który zanim jesienią trafi do kin, miał polską premierę we Wrocławiu podczas Nowych
Horyzontów, a teraz zobaczą go także widzowie festiwalu BNP Paribas Dwa Brzegi. Na tych festiwalach można cię zobaczyć także w trzech innych tytułach. Idziesz jak burza!
Tak, zagrałam również w pokazywanym we Wrocławiu horrorze „Nieumarli” w reżyserii Thei Hvistendahl. Zresztą na planie spotkałam polskiego aktora Jana Hrynkiewicza. To film, w którym umarli budzą się do życia. Jak sobie poradzą z tym ich najbliżsi? Wystąpiłam też w filmie „Another End” i thrillerze „A different man” Aarona Schimberga o człowieku z rzadką chorobą, ze zdeformowaną twarzą, który popada w obsesję na punkcie pewnej osoby. I żadna z tych ról nie była dla mnie wygodna. Zawsze staram się głęboko analizować każdą z postaci, którą gram, robię tak od dawna. Myślę nad rolą, kształtuję ją, czytając różne sceny, odnoszę je do życia. Zastanawiam się, dokąd ta postać mogłaby zajść, jestem z nią w każdym jej załamaniu, a przy tym szukam i obserwuję siebie. Uwielbiam pracować w ten sposób, chociaż po zakończeniu zdjęć zawsze muszę składać się na nowo.

Renate Reinsve, rocznik 1987. Norweska aktorka filmowa, teatralna i telewizyjna. Na dużym ekranie zadebiutowała drugoplanową rolą w filmie „Oslo, 31 sierpnia” (2011) Joachima Triera, który wyreżyserował także „Najgorszego człowieka na świecie” (2021). Film „Armand” zdobył w tym roku Złotą Kamerę w Cannes.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze