Jak wyglądałaby „Pretty Woman”, gdyby oferowała bardziej realistyczne ujęcie? Być może tak jak nagrodzona Złotą Palmą w Cannes „Anora” Seana Bakera, czyli współczesna wariacja na temat bajki o Kopciuszku, w której striptizerka wychodzi za mąż za rosyjskiego oligarchę. Podczas seansu publiczność śmieje się przez ponad dwie godziny, a na napisach siedzi w osłupieniu. Tak działa prawdziwa magia kina.
„Anora” w reżyserii i według scenariusza Seana Bakera to sensacja tegorocznego festiwalu w Cannes: współczesna szalona baśń o sile bogactwa i władzy; wyzysku i pracy; ograniczeniach amerykańskiego snu; wielkich szansach oraz przeszkodach, jakie stoją na drodze do równości. Pokazuje jak ludzie patrzą na siebie nawzajem i jak to jest w końcu doświadczyć bycia widzianym. To również film o dwóch kulturach – rosyjskiej i amerykańskiej; dwóch walutach, jakimi są pieniądze i seks, oraz o tym, jak młodzi ludzie z różnych światów – nowojorska striptizerka i lekkomyślny syn rosyjskiego oligarchy – zakochują się w sobie i radzą sobie z konsekwencjami swoich działań. Baker po raz kolejny potwierdza swój talent do wyłapywania talentów i powstrzymywania się od osądu.
„Anora” (Fot. materiały prasowe United International Pictures)
Ta wstrząsająca i pełna akcji tragikomedia niczym najlepsze kino drogi prowadzi nas od fantazji do surowej rzeczywistości. To także antyromans, czułe studium charakteru, bezlitosna korekta hollywoodzkich bajek i krytyka systemu klasowego. Baker, znany z filmów o ludziach ze społecznego marginesu, często porusza temat doświadczeń pracowników seksualnych. I chociaż jego wcześniejsze dzieła zdobyły uznanie i oddaną publiczność, to „Anora” wynosi go ku wielkości i jest jego najbardziej świadomym filmem, który z jednej strony burzy całą ideę bajki o Kopciuszku, a z drugiej – wciąż mocno w nią wierzy.
Gdy striptizerka Ani poznaje Ivana – syna rosyjskiego oligarchy, który ma więcej pieniędzy, niż pomysłu, co z nimi zrobić – jest zachwycona jego żywiołowością i bogactwem. Rozpieszczony chłopak również jest nią oczarowany, więc najpierw płaci jej za prywatny taniec, potem za spotkania i seks w jego luksusowej rezydencji, aż w końcu za to, aby została na tydzień jego dziewczyną. To, co ich łączy, to nie do końca romans, a przyznanie się do obopólnych korzyści. Brzmi jak niezły układ, ale tak naprawdę to początek koszmaru.
„Anora” (Fot. materiały prasowe United International Pictures)
Wkrótce Ivan proponuje Ani małżeństwo – częściowo po to, żeby móc zostać w USA wbrew woli rodziców, ale też dlatego, że po prostu dobrze się bawią. Gdy biorą ślub, przekonując samych siebie, że są równymi partnerami biznesowymi, Ani zyskuje bezpieczeństwo finansowe i seks z kimś, kogo lubi, a Ivan zieloną kartę i nowy sposób na wkurzenie rodziców. W tym momencie historia Kopciuszka miałaby swój happy end, ale nie „Anora”.
„Anora” (Fot. materiały prasowe United International Pictures)
Ani, niczym Marilyn Monroe w filmie „Mężczyźni wolą blondynki”, naprawdę wierzy w swoje szczęście u boku bogatego męża i w to, że ich wymyślony związek może się udać. Sielanka nie trwa jednak długo i wszystko rozpada się jak domek z kart, gdy rodzice chłopaka dowiadują się o wszystkim i wysyłają swoich ludzi, aby posprzątali bałagan i unieważnili małżeństwo. Wtedy film wskakuje na jeszcze wyższy poziom komedii i chaotycznego dramatu, zamieniając się w prawdziwą emocjonalną jazdę bez trzymanki.
„Anora” zaczyna się tak samo jak wiele baśni: udręczona młoda kobieta, lekceważona na co dzień, ale zasługująca na o wiele więcej, spotyka przystojnego dobroczyńcę i zostaje porwana do krainy szczęśliwości. W tym przypadku bohaterami są striptizerka i uprzywilejowany syn rosyjskiego oligarchy, a zamiast szklanego pantofelka – szklana fajka wodna.
„Anora” to małe wielkie kino, zaskakująco mądre, zrealizowane z humorem i ludzką czułością. Film podzielono na trzy akty, z których każdy działa w ramach własnego gatunku, ma swój własny rytm i nastrój. Pierwszy to romans, który jest bardziej dosłowną i baśniową wersją „Pretty Woman”. Akt drugi – szalona komedia w stylu braci Cohen i „Nieoszlifowanych diamentów”, a ostatni – cóż, musicie sprawdzić sami. To, że całość tak ze sobą współgra jest cudem znakomitego filmowania i oszałamiającego aktorstwa. Najbardziej imponujące jest jednak to, jak zwinnie „Anora” porusza się między wszystkimi formami narracji, nie tracąc przy tym gruntu pod nogami i wrzucając nas do kompletnego i spójnego świata.
„Anora” (Fot. materiały prasowe United International Pictures)
Nakręcony na taśmie filmowej i zmontowany przez samego Bakera film tworzy odrębny język wizualny dla każdej sekwencji: teledyskowy chaos w scenach imprez w Vegas, melancholię w nocnej podróży przez Nowy Jork i kontemplację w ujęciu wybrzeża widzianego przez okna domu Ivana. Znaczenie mają też muzyka ilustrująca życie wewnętrzne postaci oraz stroje (ciekawe jest to, jak garderoba Ani zmienia się, im bardziej staje się ona podatna na zranienie).
„Anora” z każdym zwrotem akcji staje się coraz głębsza i mroczniejsza. Swój szczyt osiąga natomiast podczas slapstickowej sekwencji w mieszkaniu Ivana. Właśnie wtedy sprawy zaczynają wymykać się spod kontroli i ujawnia się prawdziwa magia filmu. To niesamowicie zabawny i chaotyczny moment, znakomicie zaaranżowany przez Bakera, który co chwilę zmienia ton i to, jak odbieramy sytuację. Ostatni akt jest oszałamiający, a finałowa scena to wywołujący dyskomfort emocjonalny cios, który uderza z niezwykłą siłą.
„Anora” (Fot. materiały prasowe United International Pictures)
Baker zawsze miał talent do wyłapywania aktorskich talentów. Tak było również tym razem. Obsadzona w tytułowej roli hipnotyzująca Mikey Madison daje naprawdę wielki występ. Rola wymagała od niej pójścia na całość, zarówno emocjonalnie, jak i fizycznie, jednak zdolna 25-latka poradziła sobie z tym zadaniem koncertowo. Aktorka gra bowiem z niezwykłą werwą i naturalnością, wyczarowując bohaterkę, która jest niedoskonała jak samo życie: inteligentna, zaradna i pozbawiona sentymentów, ale też nieco naiwnie wierząca w prawdziwą miłość i trzymająca się bajkowej nadziei. Jest też pewna siebie i ekspresyjna oraz świadoma swojego statusu. Jej zasoby wewnętrznej siły wydają się natomiast nieskończone i właśnie dlatego postać Madison tak mocno nas zachwyca.
„Anora” (Fot. materiały prasowe United International Pictures)
Na uwagę zasługuje też Mark Eydelshteyn jako Ivan, który jest równie świetny i ma wspaniałą chemię z Madison (do tego wygląda jak rosyjski Timothée Chalamet!) oraz niepasujący do całej reszty i pozostający na uboczu Yuriy Borisov jako gangster Igor.
„Anora” (Fot. materiały prasowe United International Pictures)
„Anora” to obraz na przemian zabawny i smutny, który zarówno obejmuje, jak i przekracza schematy, a z kina wychodzi się w zachwycie. Godny uwagi jest również dlatego, że prawie każdy walczy tu o przetrwanie. Swoje cele bohaterowie osiągają jednak dopiero wtedy, gdy zaczynają ze sobą współpracować. Baker pokazuje natomiast, że nigdy nie warto kierować się uprzedzeniami, a także zostawia nas z niewygodną myślą: gdy w grę wchodzą duże pieniądze, ciężko odróżnić, czy to, co robimy, służy naszemu przetrwaniu czy szczęściu. Seans dostarcza jednak wielu innych poruszających refleksji, którymi z pewnością będziecie sami zaskoczeni.
„Anora” w kinach od 22 listopada.