Zawieźć, przywieźć? Mam to w małym palcu. Ale w macierzyństwie kluczowe jest co innego: bezustanna gotowość na empatyczne przyjęcie całego spektrum emocji dzieci, ich smutków, lęków, radości – mówi Olga Kwiecińska, założycielka fundacji Cześć Ciało, mama Franciszka (lat 23), Janka (17), Hani (7) i Helenki (5).
Macierzyństwo to głównie rozmowa i próby rozwiązywania problemów emocjonalno-psychicznych dzieci. A przy czwórce jest tego naprawdę dużo. Czasem mam wrażenie, że jak tylko uda mi się zapanować nad jedną sytuacją, zaraz pojawia się kolejna. Dlatego uważam, że to powinien być świadomy wybór osób, które czują, że mają na to przestrzeń, a głównie czas. Nie wszyscy powinni mieć dzieci i ja mogę być twarzą tego stwierdzenia. A to dlatego, że jako mama czwórki wiem, co to znaczy i jaka to ogromna zmiana w życiu. Większość ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy.
Jako młoda dziewczyna nie marzyłam o dzieciach, przyjaciółki miały chłopaków, opowiadały o ślubach. Mnie to nigdy nie ekscytowało, chciałam być – uwaga – dziennikarką Reutersa zbawiającą świat. A już na pewno w mojej głowie nie pojawiła się myśl o czwórce dzieci. Gdy jednak przyszedł na świat Franek, jasne było dla mnie, że musi mieć rodzeństwo. Zawsze uważałam, że dobrze je mieć. Może dlatego, że brat jest jednym z moich najbliższych przyjaciół, moją podporą, chociaż oczywiście nie zawsze tak było. Dlatego Franek doczekał się brata Janka. Po dłuższej przerwie na świecie pojawiły się dziewczynki. Hanię urodziłam, jak miałam 38 lat, a Helenę w wieku 41 lat.
Przy chłopcach byłam zdecydowanie mniej uważna i cierpliwa, dziewczynki to wszystko ode mnie dostają. Dużo w domu rozmawiamy o emocjach, pewnie dlatego wiedzą, jak je wyrażać. Teraz widzę, że przy chłopcach o emocjach mówiłam znacznie mniej. Staram się to z nimi nadrabiać.
Z dziewczynkami spędzam bardzo dużo czasu – przez to mają szansę mnie obserwować. Jestem bardzo kolorowa i energiczna, widzę, że ma to na nie ogromny wpływ. Podbierają mi pierścionki, uwielbiają się stroić. Nie wybieram się jeszcze na drugą stronę, ale podział mojej szafy i biżuterii został przez nie już dawno „klepnięty”. Bardzo mnie to bawi. Przez to, że w dużej mierze wychowuję je samodzielnie, zabieram je na większość spotkań: na wyjścia z przyjaciółmi, do pracy. Dziewczynki mają kontakt z ciekawymi osobami z różnych światów, co uczy je otwartości na innych. Pytają mnie: „Mamo, dlaczego ty się ze wszystkiego cieszysz?”. Bo ja rzeczywiście niczego nie trzymam wewnątrz siebie. I one też tak mają.
Myślę, że najstarszy Franek miał najtrudniej, przy nim uczyłam się bycia mamą. Wyrósł na niezależnego mężczyznę. Studiował filmoznawstwo w Londynie, potem grafikę, ale rzucił studia i od trzech lat uprawia sztuki walki, jest w tym bardzo dobry, w ogóle uwielbia sport, a teraz został trenerem muay thai. 6 października biegnę z nim półmaraton w Portugalii. Ja go raczej przejdę, nie przebiegnę, ale przy Franku niczego nie można odpuścić.
Mieliśmy ze sobą różne problemy, stał wiecznie w kontrze do mnie. Przy nim nauczyłam się, że trzeba odpuścić i szanować wybory swoich dzieci. Mam bardzo silny charakter i jestem mistrzynią narzucania własnego zdania. Przy dzieciach nauczyłam się słuchania innych i akceptowania ich wyborów. Czy byłam zachwycona tym, że Franek rzucił studia? Oczywiście, że nie, ale z drugiej strony pomyślałam sobie: „Naprawdę? Przestań komentować, to nie twoje życie”. Bardzo szanuję jego konsekwentne dążenie do celu i mocno trzymam za niego kciuki.
Janek jest w stu procentach przeciwieństwem brata i mnie w młodości. Bardzo często mówię do niego: „Jasiek, ale ty się dużo uczysz”. Jednak mimo zamiłowania do nauki, potrafi zachować balans w życiu, za co mega go podziwiam.
Kiedy miał dziewięć lat, pojawiła się Hania, chyba przez to nauczył się olbrzymiej samodzielności. W wakacje był z przyjaciółmi dwa tygodnie na surfingu w Portugalii, w końcu ma już 17 lat. W tym czasie rozmawiałam z nim dwa razy. Pomyślałam: może powinnam rozmawiać z nim codziennie, może inne matki rozmawiają częściej niż ja. A potem doszłam do wniosku, że nie, że wcale nie powinnam, bo 17-latek może funkcjonować jako osoba, która ma swoje życie.
Wychowuję dzieci tak, jak wychowywała mnie i brata mama. Zawsze mogłam na nią liczyć, moje dzieci też wiedzą, że gdy coś się u nich dzieje, rzucam wszystko i jestem dla nich. Nie mam jednak odruchu nadmiernej kontroli. Raczej powtarzam: „Radźcie sobie, a jak coś, to zawsze jestem!”.
Przez mój dom przewinęły się wszystkie kwestie związane z dziećmi i okresem dojrzewania – bunty dwulatka, problemy czterolatków, rozpoczęcia roku, nastoletnie kłopoty, imprezy, pierwsze dziewczyny, nocowanki koleżanek, wątpienie w sens egzystencji w każdym wieku, szczepienia na HPV i tężec – całe spektrum macierzyństwa. I chociaż chciałam być tą dziennikarką Reutersa, to staram się w tej rzeczywistości odnaleźć.
Momenty, kiedy jestem sama, są rzadkie, ale się zdarzają. Wtedy odrabiam zaległości w czytaniu, bo na co dzień jestem zawsze w obowiązkach, mam problem z koncentracją, nie umiem być trochę z dziećmi, trochę gotować, trochę czytać, trochę wszystko.
Zawsze byłam dobrze zorganizowana. Zawieźć, przywieźć? Mam to w małym palcu. Ale jedną rzeczą jest organizacja, a drugą, moim zdaniem w macierzyństwie kluczową, jest potrzeba bezustannej gotowości na empatyczne przyjęcie całego spektrum emocji serwowanych przez dzieci: ich smutków, lęków, radości.
Ostatnio córka zapytała mnie: „Mamo, dlaczego ty masz największą pupę ze wszystkich mam w szkole?”. Omal nie umarłam ze śmiechu. Odpowiedziałam jej: „Każdy ma ciało, jakie ma, ja swoje bardzo lubię, a poza tym uwielbiasz się do niego przytulać i wtedy mówisz, że jest najcieplejsze na świecie”.
Pewność siebie pomaga mi w wychowywaniu dzieci, zwłaszcza kiedy są tak szczere i otwarte jak moje. Chcę, żeby moje dzieci wiedziały, że ciało jest ważne. To ono niesie nas przez całe życie. Dlatego musimy o nie dbać – dobrze się odżywiać, uprawiać sporty, regularnie się badać. Jeżeli nasze ciało dobrze funkcjonuje i akceptujemy je, to naturalne jest, że psychicznie również czujemy się lepiej.
Zawsze czułam, że moją misją jest pomaganie innym, dlatego dzień po wybuchu wojny w Ukrainie założyliśmy z przyjaciółmi namiot Żywimy na Zachodnim, który prężnie funkcjonował przez pięć miesięcy. Każdego dnia żywiliśmy dwa tysiące osób. Wtedy uświadomiłam sobie, że pomaganie i bycie częścią chociażby najmniejszej pozytywnej zmiany jest czymś, w czym absolutnie się spełniam.
Fundację Cześć Ciało budowałam trzy lata, w czasie, kiedy dorastał Janek. Karmiłam wtedy Helenkę, a Janek zadawał mi pytania o okres dojrzewania. Chodzi do superdobrych szkół, ma inteligencki, artystyczny i otwarty dom, w którym nie ma tematów tabu. A jak zaczął zadawać mi pytania dotyczące dojrzewania, to kompletnie zaskoczyło mnie, jak mało o dojrzewaniu sama wiedziałam. I pamiętam, że zrobiłam tour po moich przyjaciółkach i przyjaciołach, żeby się dowiedzieć, czy tylko ja tak mam, że nie znam tych podstaw. Okazało się, że wszyscy, podobnie jak ja, nie znali odpowiedzi. Wtedy postanowiłam, że założę fundację dla osób dojrzewających. Pierwotnie miała zajmować się sytuacją psychiczną młodych, ale mój brat, który zrobił serial „Sexify” dla Netflixa, przysłał mi sondę à propos ciała, którą przeprowadziła jedna z aktorek pod Pałacem Kultury. Kiedy zobaczyliśmy braki dorosłych ludzi w podstawowej wiedzy na temat ciała, postanowiliśmy, że trzeba się tym zająć. No bo o czym my mówimy! O Mount Evereście, podczas, gdy nikt nie widział Górki Szczęśliwickiej. Wróciliśmy więc do Górki, czyli do podstaw.
W momencie, w którym młodzi są opuszczeni przez system i szkołę, a rodzice nie wiedzą, jak z nimi rozmawiać, pojawia się nasza fundacja Cześć Ciało – pierwsza w Polsce bezpieczna, edukacyjna i darmowa przestrzeń w Internecie dla młodych o dojrzewaniu. Wierzymy, że każda osoba dojrzewająca w Polsce ma prawo do rzetelnej, wartościowej wiedzy, zwłaszcza tej dotyczącej zdrowia. Szukaliśmy osób eksperckich w całym kraju – autorytetów, którzy przekazują wiedzę w ciekawy i zrozumiały sposób. Chodzi o to, żeby młodzi poznali odpowiedzi, których nie mogą nigdzie otrzymać, ani w domu, ani w szkole, żeby mogli dostać wsparcie.
Cześć Ciało nie powstałoby jednak, gdyby nie wsparcie Edukacyjnej Fundacji im. Romana Czerneckiego i Igora Czerneckiego, którzy na mądrej edukacji znają się jak mało kto w Polsce. To dzięki nim mogliśmy wystartować.
Zawsze wspieram moje dzieci, ale jednocześnie wyznaczam im granice. Wprowadzenie ich nie było dla mnie proste, ale bez nich bym po prostu zwariowała. Jestem matką, jednocześnie dbam o swoją autonomię jako kobieta. Robię to też dla nich, bo wcześniej czy później życie im te granice postawi.
Kolejna rzecz, która była dla mnie trudna, to rozwiązywanie problemów za dzieci – wiadomo, jest to szybsze i łatwiejsze, ale nie uczy ich samodzielności. A samodzielność to według mnie podstawa.
Wyzwaniem dla nas wszystkich jest dzisiaj technologia. Ja też staram się w tym jakoś odnaleźć. Niby ułatwia życie, ale jak ją dawkować dzieciom? To trudne, wiem. Janek dostał pierwszy telefon, gdy miał 14 lat.
Hania mówi, że chce iPada, bo koleżanki mają. Będę ciągnąć internetową abstynencję dziewczynek najdłużej jak się da, zobaczymy jak długo wytrwam.
Na czym jako mamie najbardziej mi zależy? Na tym, aby moje dzieci umiały radzić sobie w życiu. Chciałabym, żeby zawsze wiedziały, że jest na świecie jedna osoba, do której mogą iść jak w dym, z każdą sprawą. Ale nie trzymam ich kurczowo przy sobie. Franek powiedział kiedyś: „Daj mi żyć”. I ja im daję żyć.
Moją rodzinę traktuję jako wielkie bogactwo. Nikt nie powie, że w patchworku jest łatwo, ale za to zawsze ciekawie i zaskakująco. Mnie było łatwiej, bo moi partnerzy nie mieli wcześniej swoich dzieci.
Dla mnie ważna jest, i w życiu, i w kontaktach z dziećmi, autentyczność. Nie jestem mentorką, jak czegoś nie wiem, to mówię, że nie wiem. Jak zachowam się głupio, to przepraszam. Szanuję dzieci i one też mnie szanują.