Parę dni temu wyświetliła mi się w Internecie reklama kursu nauki języka angielskiego – konwersacji ze sztuczną inteligencją. Awatar z maskowatą twarzą mówi, kiwa głową, niby patrzy. No, dialog prawie z człowiekiem. W takim razie po co z człowiekiem, skoro jest taki zastępca? Sami sobie to robimy, sami się odłączamy… Czyż nie jest to smutne? Odzwyczajamy się od kontaktu z ludźmi, tracimy go – pisze w kolejnym felietonie psychoterapeutka Urszula Sołtys-Para.
Nie wyobrażam sobie życia bez rozmów. Nie umiem budować bliskości bez spotkań na żywo. Odkąd pamiętam, spotkanie z drugim człowiekiem było dla mnie ważne na poziomie wymiany myśli i spostrzeżeń – na równi istotne z kontaktem wzrokowym i dotykiem. Dlatego tak bardzo poruszają mnie opowieści współczesnych nastolatków, którzy… tęsknią za kontaktem. Którzy chcą rozmawiać, ale czują się bezradni, ponieważ większość rówieśników chowa się w wirtualnych światach, uciekając w przestrzeń wewnętrzną smartfona. Chcą rozmawiać, ale ponieważ ich rówieśnicy są nieobecni emocjonalnie, to sami także odpalają własne telefony – i sprawiają wrażenie tak samo niezainteresowanych kontaktem na żywo. Lądują w świecie odosobnionym.
Wiem, że świat obecnych młodych ludzi jest światem hybrydowym i równoległym, jednak nie jest to świat równoznaczny. Z perspektywy naszego bazowego oprogramowania (że zostanę przy języku technologicznym) potrzebujemy oksytocyny, która wydziela się, gdy czujemy łączność z innymi i gdy możemy się przytulić. Potrzebujemy wiedzieć, że gdzieś przynależymy i jesteśmy przez kogoś widziani, zauważani.
Słyszę od młodych ludzi, że chcieliby właśnie tak normalnie, realnie, ale czują się bezradni. I zastanawiam się, czy my – dorośli – możemy im jakoś pomóc. Czy dałoby się stworzyć w szkole „przestrzeń bez Internetu”, do której mogliby przychodzić uczniowie chcący pogadać albo po prostu napić się z kimś herbaty? Miejsce azyl, miejsce detoksu, a równocześnie sygnał dla świata o treści: „Jeśli chcesz, to ja jestem i chętne porozmawiam”.
W poruszającej książce „Stulecie samotnych” Noreena Hertz pisze o „przyjaciółkach do wynajęcia” – osobach, które za pieniądze pójdą z tobą na zakupy i na kawę, pogadają, wysłuchają i zostaną twoimi znajomymi. Oczywiście tylko na umówiony i opłacony czas. Inne osoby można wynająć do przytulania – tak, po prostu tylko (i aż!) do przytulania. Wyobrażam sobie, że z takich usług korzystają osoby zdesperowane, w rozpaczy, w bezdennej samotności, które nie znalazły i nie znajdują sposobów, aby poznać kogoś w sposób najzwyklejszy i naturalny, a potrzebują przecież być wysłuchane i przytulone – jak każdy.
Pamiętacie może czasy kawiarenek internetowych? Ja pamiętam! Tak, w owych czasach Internet był limitowany, ekskluzywny, bynajmniej nie wszechobecny. Może teraz potrzeba nam stworzyć coś odwrotnego – kawiarenki bezinternetowe? Może – jeżeli jesteś pedagogiem lub dyrektorem szkoły – jesteś w stanie znaleźć takie miejsce? „Dla zmęczonych Internetem”, „dla chcących pobyć chwilę offline” albo „dla tych, co chcą się odłączyć po to, żeby się podłączyć”? A może my, rodzice, możemy w tej sprawie napisać e-maile do szkół (w końcu czasem technologie się przydają) albo oldskulowo i odważnie umówić się na rozmowę z dyrekcją na żywo i w cztery oczy?
Zanim przejdę do wartości głębszych relacji, napomknę o kolejnym przykładzie, który ilustruje nasze odchodzenie od kontaktów człowiek-człowiek w stronę człowiek-ekran. W książce „Przebodźcowani” wspominam o męczących mnie kasach samoobsługowych w marketach, ostatnio uderzyło mnie podobne zjawisko w McDonaldzie. Nie jestem częstą bywalczynią takich miejsc, ale czasem w podróży zdarza mi się zatrzymać właśnie w tejże sieciówce w celach trywialnie fizjologicznych: WC i kawa. Wybrałabym inną kawiarnię, ale pobliże autostrad zmonopolizowane zostało już chyba dokumentnie przez nieróżniące się wiele od siebie sieci fastfoodowe. I o ile kawę mogę jeszcze wozić w kubku termicznym (co zresztą często robię), o tyle z własnym WC jednak trudniej wybrać się w podróż.
No, ale płyńmy do brzegu – w jednym z czeskich miasteczek, w McDonaldzie właśnie, do elektronicznych dotykowych wersji menu wiły się kolejki, natomiast pani, u której można było złożyć zamówienie w sposób tradycyjny (czyli: podchodzę i mówię, co bym chciała), tkwiła sobie w tym gąszczu i zgiełku samotnie. To chyba stało się już stadnym odruchem większości – tłum uderza do ekranu jak niedźwiedź do miodu, a nie zauważa dostępnego człowieka. Czyż nie jest to smutne? Odzwyczajamy się od kontaktu z ludźmi, tracimy połączenia.
Kiedy z kolei myślę o głębszych więziach wśród nas, dorosłych, to też zauważam, jak ubożeje nasz bliski kontakt, jak trudno rozmawiać o tym, co ważne. Spłycamy nasze spotkania, kreujemy się na ogarniętych, zaradnych i zabieganych, przez co nie spotykamy się naprawdę i wpadamy w pętlę: praca–samotność–tęsknota–praca–samotność–tęsknota…
Irvin D. Yalom, jeden z moich guru psychoterapii, w książce „Dar terapii. List otwarty do nowego pokolenia terapeutów i ich pacjentów” napisał, że psychoterapeutom trudno wchodzi się w tzw. small talk, ponieważ w przestrzeni gabinetu są w żywym, autentycznym kontakcie przy tematach ważnych, głębokich, w których ludzie odsłaniają swoje prawdziwe „ja”. Myślę sobie, że to jest część prawdy – ta dotycząca terapeutów (sama się pod tym zresztą podpisuję, bo mam podobnie).
Jest jeszcze jednak perspektywa pacjentów, którzy dopiero w procesie terapii znajdują odwagę, żeby się odsłonić, wyrażać swoje emocje, mówić z serca, co myślą. Nie potrafią tego zrobić w świecie swoich znajomych, dają sobie przyzwolenie dopiero w terapii. Cudownie byłoby, gdyby potem przenosili nowo nabyte umiejętności w swoje życie.
Podjęcie terapii często jest także pierwszym doświadczeniem w poszukiwaniu pomocy, w którym można pokazać swoją słabość i nagłośnić potrzebę uzyskania wsparcia. A my często boimy się powiedzieć o tym, że nam ciężko i smutno. „Co to da?” – marudzimy. Tymczasem już samo nazwanie trudności i opowiedzenie o niej – oczywiście osobie godnej zaufania – sprawia, że jest nam lżej na duszy. I nie zawsze chodzi o uzyskanie porady, nieraz wystarczy samo zrzucenie ciężaru: obaw, napięcia, lęku. W procesie terapii chodzi o to, abyśmy sami siebie wzmocnili i podjęli w naszym życiu zmiany, które będą nam służyć. Natomiast w relacjach przyjacielskich też możemy poprosić o radę albo konkretną pomoc – a taka otwartość buduje wzajemną bliskość.
Pamiętacie ten cudowny wątek z filmu „Buntownik z wyboru”, w którym to terapeuta (grany przez nieodżałowanego Robina Williamsa) spotyka się z Willem, zbuntowanym (ale przede wszystkim poranionym) chłopakiem? Jak budują więź – przez czas, rozmowę, systematyczne spotkania? Will ma kumpli, a i owszem, ale kumple znają go tylko w jednej roli; nie ma między nimi rozmów o przeżyciach, o emocjach, o traumatycznych doświadczeniach z przeszłości. Spotkanie z pewną dziewczyną jest dla Willa wyzwaniem, ponieważ chcąc się do niej zbliżyć naprawdę, musiałby się odsłonić. Musiałby się spotkać ze swoimi słabościami i być gotowym przyjąć również tę dziewczynę z jej słabościami. Ale czy bez tego etapu można w ogóle budować prawdziwą bliskość?
Kiedy dbamy o własny wizerunek, o prezentowanie się zawsze od najlepszej strony, mając na uwadze przede wszystkim to, co myślą o nas inni, pokazujemy się pięknie, ale czy prawdziwie?
Tak, wiem, że można się wystawić na zranienie lub odrzucenie, pewnie już niejeden raz zawiedliście się na kimś, ale może warto mimo wszystko ryzykować ponownie? Nie zawsze, nie z każdym, ale… jeżeli kogoś lubicie i znacie już jakiś czas, można by wejść w kontakt bardziej osobisty. Powiedzieć tej osobie coś od serca. Albo o coś ją zapytać, poprosić lub zaoferować w czymś pomoc. Wszak to są właśnie kroki w stronę bliższego kontaktu.
A zatem życzę nam wszystkim gotowości do wychylania się z naszych skorupek i wykonania jakiegoś odważnego kroku.
Urszula Sołtys-Para, psycholożka i psychoterapeutka ericksonowska. Prowadzi prywatną praktykę psychoterapeutyczną w Tychach – pracuje z osobami dorosłymi, parami i rodzinami. Autorka poradników dla rodziców i książki „Przebodźcowani. Szukając siebie w świecie nadmiaru”. Współautorka podcastu „Wspólne słowa”, w którym razem z Anną Dankowską popularyzuje wiedzę z zakresu psychologii, twojpsycholog.net.pl.