Przekonani o tym, że w dobrych związkach na kłótnie nie ma miejsca albo oceniamy swoje relacje partnerskie jako złe, skoro się kłócimy, ale nie próbujemy tego zmieniać, albo sprzeczek unikamy, by w pełni zasłużyć na miano dobranej pary. Tymczasem i jedno, i drugie rozwiązanie niczemu nie służy.
Nikt nie lubi się kłócić. Po wymianie zdań w napiętej atmosferze zwykle czujemy się w relacji niekomfortowo. Najczęściej jednak, w myśl zasady: „To również minie”, staramy się to przeczekać – ciche dni nie będą przecież trwały wiecznie. Rzadko zadajemy sobie trud przyjrzenia się temu, o co chodziło w sporze, jak on przebiegał, co z niego wynika, o czym ta kłótnia w ogóle była i co można z tym zrobić. Zakładamy, że dzielenie włosa na czworo nic dobrego nie przyniesie. Lepiej zapomnieć, a nie się w tym grzebać. Tymczasem kłótnie można też potraktować jak papierek lakmusowy tego, co się dzieje w związku. Papierek, który może mieć ogromną wartość.
Zobacz, o co najczęściej kłócicie się w związku
„Podczas kłótni mówimy to, co naprawdę czujemy. Oznacza to, że dostajemy informacje o tym, na czym naprawdę zależy naszemu partnerowi, co go denerwuje, a często są to informacje nowe. Mamy więc teraz dokładniejszy i zaktualizowany model mentalny naszego partnera, co oznacza, że możemy z nim nawiązać lepszy kontakt” – mówi pisarz i felietonista Ian Leslie, autor książki „Konflikt”, który znaczną część swojej twórczości poświęcił analizie ludzkich zachowań. Przy takim podejściu kłótnia przestaje być poligonem, a staje się środkiem do zdobywania informacji o partnerze – wiedzy o jego potrzebach, którą oboje zainteresowani mogą wykorzystać po to, by budować dobry, trwały związek. Brzmi to trochę jak piękna teoria z wyidealizowanego świata, bo przecież od razu pojawia się pytanie: kto umie się tak kłócić?
Psychoterapeutka Joanna Harrison w książce „Na zgodę. 5 kłótni, które wzmocnią wasz związek” przekonuje, że tak naprawdę każda para, w której obojgu na sobie nawzajem zależy, może się tego po prostu nauczyć. Dobra kłótnia to nie ta spontaniczna, nasycona emocjami, gwałtowna i żywiołowa. Przeciwnie, jeśli podejdziemy do niej warsztatowo i analitycznie, w pewnym sensie metodycznie, zyskamy bezcenne narzędzie i do budowania bliskości, i do obsługi codziennych spraw, z których przecież w dużej mierze składa się życie w związku. „Gdybyśmy potrafili lepiej zrozumieć to, co dzieje się między nami podczas kłótni, gdybyśmy umieli potem odbudować naszą relację, to mielibyśmy szansę wzmocnić nasz związek i jeszcze bardziej się do siebie zbliżyć” – pisze autorka. I podsuwa cały zestaw narzędzi, dzięki którym tę teorię, krok po kroku, można zamienić w praktykę.
„Na zgodę” nie jest zachętą to drobiazgowych dekonstrukcji każdej rozmowy w relacji – tego przecież nie zniósłby żaden związek. To raczej propozycja, by nauczyć się przyglądać spięciom w określony sposób po to, by wyciągać własne wnioski. Autorka prowadzi nas przez pięć najważniejszych obszarów, które odpowiadają najczęstszym tematom kłótni w związkach. Oto one: Jak się ze sobą porozumiewamy? Jakie mamy relacje z rodziną i krewnymi drugiej strony? Jak dzielimy się zadaniami i obowiązkami? Jak ustalamy dystans/bliskość między sobą? I wreszcie – jak reagujemy na nasze ciała?
Porządek książki sprzyja porządkowaniu myśli, które wywołuje. Na przykładach inspirowanych doświadczeniem z gabinetu terapeutycznego przechodzimy przez kolejne przestrzenie szerokiego zjawiska, jakim jest kłótnia, prowadzeni, ale nie pouczani. Tutaj nie ma mentorzenia. Harrison do niczego nas nie przekonuje – pozwala, byśmy wszystko, co dzieje się między spierającymi się ludźmi, także w naszych związkach, zaobserwowali sami.
Słuchaj i naucz się wyrażać w kłótni prawdziwe emocje
To, czy potrafimy się nawzajem słuchać, jest fundamentem komunikacji w ogóle – nie tylko podczas kłótni. W słownych starciach jednak brak tej umiejętności zmienia zwyczajną wymianę zdań w podsycone emocjami monologi, okraszone sarkazmem i wyrzucanymi jak z procy argumentami, które oczywiście pozostają nieusłyszane. Na bardzo konkretnych przykładach autorka książki pokazuje, jak bardzo może się zmienić rozmowa, gdy uruchomimy kilka dość prostych narzędzi: damy sobie przestrzeń na wyrażanie opinii; pozwolimy drugiej osobie na swobodę wypowiedzi, zapewniając jej bezpieczeństwo; uruchomimy autentyczne zaciekawienie jej postawą.
„Uznanie stanowiska drugiej strony to bardzo niedoceniany mechanizm, a tak pomocny. Jeśli potrafisz uznać to, co mówi twój partner (co nie znaczy, że musisz się z nim zgadzać), powstaje między wami łączące ogniwo” – czytamy w „Na zgodę”. Budowanie atmosfery życzliwości, w której to, co mamy do powiedzenia, jest równie ważne jak to, co mamy do usłyszenia, obniża napięcie i oddala od konfliktu na rzecz zbliżania się do porozumienia. By uniknąć polaryzacji stanowisk, warto się słuchać i być otwartym na to, co słyszymy, nawet jeśli się z tym nie zgadzamy. Ta otwartość pozwala nie trzymać się kurczowo własnego zdania za wszelką cenę, a to jeden z warunków, by konflikt nie eskalował.
Przyglądając się temu, jak ze sobą rozmawiamy, za radą autorki możemy zadać sobie serię pytań: Dlaczego w niektórych kwestiach ciężko nam się dogadać? Czy pod złością, uporem albo złośliwością nie kryje się lęk? (Wiele konfliktów może wynikać z tego, że podświadomie próbujemy chronić te wrażliwe miejsca w sobie, stosując rozmaite niewidoczne nawet dla nas samych strategie obronne). Czy rozmawiając, potrafimy mówić o swoich uczuciach, czy raczej punktujemy zachowanie drugiej strony? Czy rzeczywiście mówimy, co czujemy, czy też czekamy, aż partner się tego domyśli? O czym informuje nas złość, która pojawia się w rozmowie, i czy umiemy ją zauważyć i rozbroić, czy też zamieniamy ją w agresję?
Wątków do warsztatowej pracy nad sposobem, w jaki na co dzień się komunikujemy, Joanna Harrison podsuwa dziesiątki. Co cenne, pokazuje, jak mogłyby wyglądać alternatywne wersje tych samych rozmów, gdybyśmy w porę wychwycili pewne kalki zachowań i odruchów, i próbowali je – w ramach doświadczenia – zmienić. Trochę na zasadzie: zauważ, jak rozmawiasz, i spróbuj to zrobić inaczej. Przyglądanie się procesowi rozmawiania ze sobą w roli głównej może być fascynującym doświadczeniem samym w sobie, a przy okazji stwarza szansę stopniowego eliminowania szumów w kanale komunikacyjnym, czyli po prostu dogadywania się na co dzień. Nie bez powodu przez tę część książki przetacza się w kółko ten sam prozaiczny wątek – niepozmywanych naczyń jako powodu do kłótni. Z doświadczenia autorki wynika, że jeżeli jakiś problem w związku nieustannie powraca, to znaczy, że jest ważny i dla dobra relacji należy znaleźć sposób, żeby się nim zająć – nawet jeśli jest to „tylko” zlew pełen naczyń.
Kłótnie o rodzinę – co się pod nimi kryje?
Kłótnie o teściową to dość wyeksploatowany wątek – spory o rodzinę, tę bliższą i dalszą, i jej wpływ na związek to jednak temat o tyle banalny, co wiecznie żywy. Nie ma chyba drugiego tak uniwersalnego powodu do wiecznych sporów – przecież to, z czego drwią obiegowe dowcipy o teściowych, w większości związków jest lub przynajmniej bywa zarzewiem walki, która już tak zabawna nie jest. Każdy z nas wnosi do relacji coś z domu rodzinnego, a czasem są to nawyki, zwyczaje i przekonania, które, mówiąc łagodnie, drugiej stronie zupełnie nie pasują. Psychoterapeutka przekonuje jednak, że konflikty w tym obszarze są nie tylko normalne, ale wręcz konieczne, bo stanowią przejście do bycia parą i pozwalają lepiej zrozumieć siebie. Żeby zacząć myśleć w sposób konstruktywny o różnicach pomiędzy partnerami w podejściu do wielu życiowych spraw, tych całkiem banalnych i tych fundamentalnych, warto przyjrzeć się im właśnie przez pryzmat rodziny pochodzenia – po to, by te odmienności włączyć w kontekst rodziny, którą tworzymy.
Kiedy zaczynamy dostrzegać kolejne warstwy swoich i partnera przekonań – w sporej części właśnie wyniesionych z domu – część napięcia, które wywołuje konflikty, znika. Tych warstw i obszarów, na które warto spojrzeć świeżym okiem, jest mnóstwo. Jak spędzało się czas w domu rodzinnym partnera? Czy była tam przestrzeń na rozmowę o uczuciach? Jaki obraz związku wynieśliśmy z czasów dzieciństwa, obserwując rodziców? Czy wreszcie – jak rodzice rozwiązywali konflikty? Możemy powtarzać te znane nam wzorce albo przeciwnie – występować przeciwko nim.
Niezależnie od tego, jaką postawę przyjmiemy, uznanie tego aspektu i jego wpływu na każdego człowieka, a więc i na relacje, jakie tworzy, jest w pewnym sensie uwalniające. Z czasem można bowiem, co wymaga oczywiście pracy obojga partnerów, sprawić, by konwersacje zwykle zaczynające się od polaryzujących stwierdzeń typu: „twoja matka wiecznie mnie krytykuje, a ty nic z tym nie robisz”, przekształcić w dialog, którego postawą są życzliwość i empatia. Nie oznacza to, że problem zniknie sam z siebie, jednak na pewno pojawi się więcej wzajemnego zrozumienia, a wraz z nim szansa na znalezienie rozwiązania.
Kłótnie o role w związku
Tego typu konflikty dotyczą chyba wszystkich związków. Poczucie, że jedna strona robi więcej – częściej sprząta, zajmuje się dziećmi, załatwia zakupy – zawsze rodzi irytację, poczucie bycia lekceważonym, zaniedbywanym, nieszanowanym. Te kłótnie „o pierdoły” wcale nie są tylko sporami o zakres obowiązków. Na głębszym poziomie chodzi o to, jak się wzajemnie traktujemy i jak się w związku z tym czujemy, a nie o to, czy śmieci zostały wyniesione. Dlatego autorka „Na zgodę” takich sporów nie bagatelizuje – przeciwnie, pokazuje, że zmierzenie się z nimi pozwoli uniknąć setek mikrospięć, które zsumowane tworzą niekomfortową atmosferę w domu. „Dzielenie z kimś wspólnej przestrzeni oznacza także pogodzenie się z bolesną rzeczywistością, która mówi, że coś, co jest dla nas ważne (lub nie), dla drugiej osoby wcale nie musi takie być. Żeby móc pogodzić się z tą prawdą, potrzebna jest rozmowa, w której oboje partnerzy, z wzajemną empatią, mogą przedstawić swój punkt widzenia” – pisze Harrison, podkreślając, że kluczowa jest zmiana kierunku rozmowy z „masz to robić, bo mam dość sprzątania po wszystkich” na „źle się czuję, gdy muszę po wszystkich sprzątać, zastanówmy się, co powinniśmy zmienić”.
Takie działania autorka nazywa funkcją działu human resources i przekonuje, że w relacji można o podziale ról i obowiązkach rozmawiać podobnie jak w organizacji, a więc co jakiś czas ponownie spojrzeć na swój zakres obowiązków, wyrazić własne obawy, a nawet renegocjować kontrakt. Chodzi o to, by stworzyć przestrzeń, w której oboje partnerzy mogliby wzajemnie uznać swoje uczucia dotyczące pełnionych w związku ról i zastanowić się, jak to wpływa relację. Takie zarządzanie może być sposobem na wyjście z błędnego koła ciągłych licytacji o to, kto robi więcej. Choć reorganizacja może oczywiście rodzić napięcia, jest szansa, że w dłuższej perspektywie powoli ograniczyć je do minimum.
Będąc w relacji, nie kłócimy się wciąż tylko o nieumyte naczynia, nawyki i przekonania. Powodem konfliktów są też nasze często odmienne oczekiwania w obszarze bliskości. I nad nimi psychoterapeutka pochyla się, poszukując recepty na utrzymanie równowagi pomiędzy autonomią a byciem razem, pomiędzy dystansem, a potrzebą zlania się w jedno, tak w sensie fizycznym, jak i mentalnym. Nie poucza i nie teoretyzuje, za to prowokuje do postawienia sobie otwartych pytań i wspólnego poszukiwania odpowiedzi.
Bezsprzecznym atutem tej książki jest jej wymiar warsztatowy. Lwia część rozważań Joanny Harrison na temat dynamiki konfliktów w relacji opiera się na żywych dialogach, inspirowanych obserwacjami podczas pracy z parami. Dzięki temu „Na zgodę” jest jak zaproszenie do wspólnego doświadczenia obserwacji siebie nawzajem, które może być o tyle cenne, co zaskakujące i całkowicie nowe.