„Zawsze kiedy się zwijałam, ty mnie rozwijałeś” – wyznaje dr. Irvinowi D. Yalomowi jego była pacjentka Ginny Elkin w ich wspólnej książce „Z każdym dniem trochę bliżej”. Bo w gruncie rzeczy w terapii bardziej niż użycie podręcznikowej interwencji liczy się zaangażowanie w przeżycia człowieka.
Tekst pochodzi z miesięcznika „Sens” 1/2025.
Osoba, która zgłasza się na terapię, prawie zawsze chce ulgi w cierpieniu. Być może potrzebuje rozwiązać konkretny problem, pożegnać osamotnienie, naprawić relację miłosną, poradzić sobie z lękiem, znaleźć dobrą pracę, wyjść z uzależnienia – jednak pod spodem jest właśnie pragnienie pożegnania cierpienia. I chociaż ulga w cierpieniu jest efektem terapii, to efekt jest fikcją, jeśli nie towarzyszy mu zmiana osobowości.
To częsta pułapka, w którą wpadają nie tylko pacjenci, lecz także ich terapeuci. Irvin D. Yalom nazywa ją wtórną gratyfikacją. Otóż pacjent podczas terapii ma wiele powodów do zadowolenia, cieszy go: nieprzerwana, ciągła troska, absolutna uwaga poświęcana każdej jego myśli, krzepiąca obecność wszechwiedzącego, ochraniającego terapeuty, stan zawieszenia, kiedy nie trzeba podejmować żadnych ważnych decyzji. Te tak zwane wtórne gratyfikacje są nierzadko na tyle duże, że pragnienie pozostawania w terapii zaczyna przeważać nad pragnieniem wyleczenia – czytamy w książce „Z każdym dniem trochę bliżej”. Jej współautorką jest Ginny Elkin, pacjentka, która początkowo chodziła na terapię nie tyle po to, by się rozwijać czy też wyleczyć, ile właśnie po to, by doświadczać terapii i obecności terapeuty.
Książka jest dwugłosem – każda sesja zostaje opowiedziana przez terapeutę i pacjentkę, co umożliwia wgląd w bardzo intymny, niekiedy boleśnie trudny proces. A tym samym pozwala zmierzyć się z wewnętrznym nastawieniem dotyczącym terapii. Wiele osób wciąż bardziej interesuje chodzenie na terapię niż trwała zmiana wewnętrzna. Co zatem zrobić, by odnieść z procesu terapeutycznego realną korzyść?
Yalom zachęca, by potraktować terapię jako próbę kostiumową. Wszystko, co wydarza się podczas sesji – spostrzeżenia, odkrycia, rozpoznania swoich wzorców działania – powinno być możliwe do zgeneralizowania.
W tym znaczeniu terapia to próba kostiumowa, ponieważ „pacjent musi umieć przenieść nowe sposoby zachowania z terapii do swojego świata zewnętrznego, do ludzi, którzy się naprawdę liczą w jego życiu. Jeśli tego nie zrobi, znaczy to, że się nie zmienił, po prostu nauczył się, jak z wdziękiem egzystować w roli pacjenta i bez końca pozostawać w analizie”.
Część osób wybiera się na terapię, oczekując szybkich i spektakularnych zmian w życiu. Bywają i tacy, którzy kontynuują spotkania do czasu, aż poczują się lepiej. I gdy czują, że ich cierpienie się zmniejszyło, to choć problem pozostaje nierozwiązany – przerywają terapię, aż znowu dopadnie ich trudność. Wtedy powracają na kilka sesji, tkwiąc w ten sposób przez lata w błędnym kole. Albo zmieniają terapeutę, rozkoszując się własnymi opowieściami o przeżywanym cierpieniu bez zbudowania głębokiej terapeutycznej relacji, w której trzeba by było rozpoznać i siebie jako źródło cierpienia.
Tymczasem warto mieć świadomość, że udana psychoterapia zazwyczaj nie bywa spektakularna. Zdaniem dr. Yaloma „musi być przeżyciem głęboko ludzkim, bo z nieludzkiej mechanistycznej procedury nie może wyniknąć nic ludzkiego”. To znaczy, że etapy terapii nie są od siebie precyzyjnie oddzielone, bywają sesje, podczas których pozornie nic się nie dzieje – bo na przykład budowane jest poczucie bezpieczeństwa pozwalające zmierzyć się prawdziwym problemem przy kolejnym spotkaniu.
Czytaj także: Psychoterapia – czego się spodziewać i jak przebiega proces? Wyjaśnia członkini Polskiego Towarzystwa Psychologicznego
Wielu terapeutów potrzebuje rozpoznać w sobie mechanizmy, które wprowadziły ich do zawodu. Współautor „Z każdym dniem trochę bliżej” obnaża się wielokrotnie, pisząc, że fantazjuje o sobie jako wybawcy, jest uparty, nienawidzi się poddawać i przyznać, że nie potrafił pacjentowi pomóc, a poza tym pyta: „Czy nigdy nie przestanę potrzebować braw?”. Terapeuta, który udaje, że nie czerpie korzyści z pracy z pacjentem i nie mierzy się z własnymi problemami i ego, może być niebezpieczny. I na przykład prowadzić sesje tak, by sprawiać pacjentowi przyjemność, wzruszać go lub zachęcać do pośpiesznych, odważnych decyzji wyłącznie po to, by mieć poczucie, że proces posuwa się do przodu. Dlatego warto pytać terapeutę, z którym chcemy pracować, o to, jakich narzędzi używa, jaką szkołę psychoterapii ukończył, jakie ma doświadczenie i czy poddaje swoją pracę superwizji.
Dojrzały terapeuta porusza się cierpliwie, ma świadomość, że to proces i najważniejszym leczącym narzędziem jest więź, relacja. Właśnie dlatego znaczenie ma regularność sesji i to, by były kontynuowane również wtedy, gdy cierpienie zmniejszyło się, jednak wciąż pozostaje obecne. Bo terapia to „program powolnego budowania, wymaga miesięcy i lat, nie można oczekiwać czegoś konkretnego po każdej sesji – zdarzają się całe godziny frustracji, które musicie przesiedzieć razem z pacjentem”. By jednak nie wpaść w pułapkę niekończącego się ciągu, warto stawiać określone, mierzalne cele i omawiać je z terapeutą, pilnując zarazem ich spełnienia.
Czytaj także: Jaką psychoterapię wybrać? Krótki przewodnik po najpopularniejszych metodach
„Jeśli terapeuta domaga się i oczekuje osobistej gratyfikacji od każdej godziny terapii, to albo sam zwariuje, albo uruchomi katastrofalny program psychoterapii przełomowej, w rodzaju krzyku pierwotnego, która sama jest formą szaleństwa” – uprzedza Irvin D. Yalom. Jednak przełom w terapii jest niezbędny, więc na czym polega ten zdrowy?
Ginny, pacjentka dr. Yaloma, rozpoznała oczekiwania terapeuty, pisząc: „Chciałam tylko, żeby było nam przyjemnie. Wygląda na to, że ci to nie przeszkadza, że byłam kelnerką, a ty – klientem”. Chęć sprawiania przyjemności terapeucie to częsty mechanizm wśród osób, które mają problemy z wyrażaniem złości, stawianiem granic czy zajmowaniem swojego miejsca w relacji, pracy zawodowej, domu. Świadomość, że podczas sesji spotyka się dwójka niedoskonałych ludzi, może pomóc i urealnić kontakt. I tak się stało. Yalom pozostał uparty i zachęcał Ginny, by odzyskała swoją moc.
„Przez całą sesję słyszałam, jak swoim głosem próbujesz trzeć o mój i wykrzesać w nim trochę ognia. Opierałam się, a twój głos coraz bardziej drażnił moje uszy. Czułam do ciebie wrogość. Że próbujesz mną manipulować. I chcesz, żebym przynajmniej naśladowała twoją brutalność. Ale zmiana, która potem we mnie zaszła, była niewiarygodna. Zdaję sobie sprawę, że w moim życiu każda złość albo tarcia mnie paraliżują. Strasznie się ich boję”. To był jeden z momentów przełomowych.
Mądry, zdrowy i bezpieczny przełom w terapii jest elastyczny – nie przypomina złamania gałęzi, ale jej zdrowe ustawienie się w stronę, z której pada światło. Nie jest więc pęknięciem, nadwyrężeniem, nawet jeśli wymaga rewolucyjnych zmian, takich jak zamknięcie relacji, uwolnienie się od wpływu niedojrzałych emocjonalnie rodziców, wyruszenie w samotną podróż w poszukiwaniu zdrowej pracy i związku. Przełom to wzięcie odpowiedzialności za swoje życie. Ważna chwila, w której ci, którzy skrzywdzili, wychodzą z roli winnych, a osoba skrzywdzona opuszcza rolę ofiary. Nie jest to tożsame z zaprzeczeniem krzywdom, a jest raczej przeżyciem żałoby za dzieciństwem, którego nie było. Towarzyszy temu zrozumienie, że czekanie na udaną przyszłość jest szaleństwem. Oto teraz jest życie do życia.
Odpowiedzialność urealnia postać terapeuty, który przestaje być niedostępnym, doskonałym człowiekiem, ale osobą gotową wspierać, słuchać, rozumieć, która czasami błądzi, rozczarowuje i nie wie, co zrobić. Cenna okazuje się nie tyle mądra, terapeutyczna rada, ile obecność drugiej dorosłej osoby, która dedykuje to, co ma najcenniejszego: swój czas, obecność, zaangażowanie w wysłuchanie historii obcego człowieka – zazwyczaj bardzo smutnej.
Ginny szczerze podzieliła się swoją trudnością pozostawania w terapii i przyznała, że czasami nie interesowała jej hierarchia pytań i odpowiedzi terapeuty. „Tak naprawdę cały czas szukałam nie zmiany, lecz człowieka, z którym mogłabym rozmawiać jak z tobą, który by mnie pytał i rozumiał, miał twoją cierpliwość, a zarazem by był kimś ode mnie odrębnym”. To właśnie bywa najcenniejsze, a często również uzdrawiające – stała obecność dorosłej osoby, która reaguje odmiennie niż rodzice, opiekunowie, partnerzy, zwłaszcza gdy ci wnosili to, co toksyczne. Mniej liczy się użycie podręcznikowej interwencji, a bardziej zaangażowanie w przeżycia człowieka.
Wyzwaniem jest proces przeniesienia na terapeutę swoich oczekiwań i wizji, doświadczaniem uczucia zakochania, wściekłości, bezradności, i przeciwprzeniesienia, bo także terapeucie trafiają się pacjenci uruchamiający w nim najskrytsze pragnienia, traumy. Przejście przez te procesy w terapii musi być etyczne, by było bezpieczne. Polega na dotrzymaniu zawartej umowy, kontraktu, na przykład dotyczącego braku jakichkolwiek kontaktów czy relacji seksualnych i romantycznych. Wtedy można wprost rozmawiać o potrzebach i frustracjach seksualnych czy romantycznych. „Gdy czuję, że zabrnąłem w ślepy zaułek, lub nie wiem, jak zareagować, zazwyczaj oznacza to, że tkwię między dwiema albo więcej sprzecznymi możliwościami. Jestem przekonany, że otwarte podzielenie się dylematem nigdy nie przynosi szkody” – napisał Yalom w innej swojej książce „Dar terapii”.
Czytaj także: Moc terapii płynie z relacji. Co jeszcze warto wiedzieć wybierając psychoterapeutę?
Jednym z podstawowych sekretów terapii jest fakt, że gdy jest ona udana, przychodzi moment, w którym żadna ze stron nie wie, co robić. Dopiero ujawnienie tego pomaga ruszyć dalej. Yalom nazywa siebie niekiedy gburowatym, przemądrzałym, pośpiesznym.
Zdarza mu się spóźnić na sesję, mierzy się z własnymi wyobrażeniami siebie jako wszechpotężnego. Potrafi otwarcie przyznać się do swoich słabości – co może chronić jego pacjentów przed spełnieniem ukrytych oczekiwań.
Ginny rozpoznała ten mechanizm, pisząc po jednej z sesji: „Próbuję sprostać twoim wymaganiom, ale nie chcę zaburzać ani ciebie, ani siebie. I wiem, że nie chodzi o to, żebym cię zabawiała, więc siedzę gdzieś pośrodku. Niejako przedłużam pokaz, ale go nie niszczę ani nie kończę”. To właśnie moment wyzwania – gdy sprawy zdają się stać w miejscu. Dojrzały terapeuta „występuje jako bohater różnych, jednocześnie rozgrywających się dramatów. Nasza relacja jest głęboka i autentyczna, ale opakowana antyseptycznie: spotykamy się na ustalone z góry 50 minut, ona otrzymuje pokwitowanie z biura kliniki. Ten sam pokój, te same fotele, te same pozycje.
Dużo dla siebie znaczymy, ale jesteśmy postaciami na próbie kostiumowej. Jesteśmy dla siebie ważni, ale znikamy, kiedy sesja dobiega końca, a gdy praca zostanie już wykonana, nigdy więcej się nie spotkamy” – napisał Yalom. Wielkiej uczciwości i uważności wymaga świadome uczestniczenie w tej próbie kostiumowej tak, by przyniosła realne korzyści osobie poszukującej pomocy.
Skądinąd to w pewnym sensie doświadczenie każdej relacji, która ma swój początek, rozwinięcie i koniec, nawet jeśli tym jest śmierć w ramionach ukochanej osoby, gdyż każda kompletna terapia przejdzie przez te wszystkie etapy. Sekret to pełne zaangażowanie i zachowanie świadomości, że korzyścią jest wprowadzanie odkryć z terapii w swoje codzienne życie. Wtedy nie stanie się ona protezą życia, zamiennikiem relacji, ucieczką.
Spotkania, które mają określone ramy i czas, mogą być tam samo ważne i żywe jak te spontaniczne, zrodzone z uczucia czy więzów krwi. Ostatnim ważnym sekretem jest fakt, że każdy pacjent ma ogromny wpływ na przebieg terapii – odkrycie tego sekretu rozpoczyna okres zabawy, odwagi, eksperymentowania, stawiania ważnych, a niekiedy wręcz bezczelnych pytań terapeucie. Warto dotrwać do tego etapu, odważyć się poznać człowieka, któremu patrzy się w oczy, gdyż później znacznie łatwiej spojrzeć w oczy samemu sobie. „Zawsze kiedy się zwijałam, ty mnie rozwijałeś” – wyznaje na koniec dr. Yalomowi pacjentka.
Polecamy „Z każdym dniem trochę bliżej”, Irvin D. Yalom, Ginny Elkin, tłum. Anna Tanalska-Dulęba, wyd. Czarna Owca