Thriller erotyczny „Babygirl” to pobudzająca zmysły opowieść o dojrzałej kobiecie na wysokim stanowisku, która wdaje się w gorący romans z atrakcyjnym i znacznie młodszym od siebie stażystą, co zagraża jej małżeństwu, rodzinie i karierze. Nicole Kidman jeszcze nigdy nie zdecydowała się na tak odważną rolę.
W tym roku w kinie było naprawdę gorąco, a wszystko to za sprawą takich produkcji jak chociażby „Love Lies Bleeding”, „Challengers” czy „Anora”. Premiery końca roku również nas nie zawiodły, a jedna z nich nad wyraz skutecznie podniosła nam temperaturę. „Babygirl” w reżyserii i według scenariusza Haliny Reijn to jeden z najgorętszych tytułów tego roku, który sprawi, że poczujecie się, jakby ktoś wyłączył na sali kinowej klimatyzację. Holenderska twórczyni dobrze wie, czego domaga się publika – atrakcyjnych ludzi uprawiających dobry seks na ekranie i po prostu nam to zapewnia. Dzięki niej nieco zakurzony gatunek jakim jest thriller erotyczny podnosi się z kolan, a Nicole Kidman daje jeden z najodważniejszych występów w swojej karierze.
„Babygirl” (Fot. materiały prasowe M2 Films)
Romy (Nicole Kidman) jest atrakcyjną dojrzałą kobietą, która ma wszystko, co potrzebne do szczęścia: kochającego męża (Antonio Banderas), dwie córki, piękny dom i wspaniałą karierę jako dyrektorka generalna firmy w zdominowanej przez mężczyzn branży. Bohaterka chce jednak od życia zdecydowanie więcej – przygody, która pozwoli jej wyrwać się z rutyny. To wyjaśnia, dlaczego tak bardzo pociąga ją Samuel (Harris Dickinson), młody, atrakcyjny i pewny siebie stażysta, z którym wdaje się w namiętny romans, który z jednej strony może łatwo zagrozić wszystkiemu, na co pracowała przez całe życie, a z drugiej – sprawić, że jej najskrytsze pragnienia w końcu zostaną zaspokojone.
„Babygirl” (Fot. materiały prasowe M2 Films)
„Babygirl” rozpoczyna się od śmiałej sceny seksu, po której on mówi „kocham cię”, a ona ucieka do pokoju obok, aby w końcu zadowolić się oglądając na laptopie wyuzdane porno. Do tego wydaje się, że robi to całkiem często. Jest nimfomanką, czy po prostu ma fizyczne pragnienia, których jej mąż od lat nie jest w stanie zaspokoić, a ona wstydzi się je wyrazić? Trzeba przyznać, że to mocne otwarcie i dość zaskakujący wgląd w umysł głównej bohaterki, ujawniający nam jej tajną słabość – Romy podnieca bycie uległą i zdominowaną, o czym kobiety na jej stanowisku z bardzo prostej przyczyny lubią fantazjować. Ale ta historia nie jest utkana z tak oczywistych synaps, a jeśli nawet tak się wydaje, to prowadzą one do dużo głębszych warstw psychiki bohaterki.
Gdy poznaje Samuela, coś się w niej budzi, a mężczyzna od razu odgaduje jej pragnienia, robiąc jej w głowie niezły zamęt. Romy jest wyjątkowo podatna na zapłon generowany przy najmniejszej iskrze pożądania. I choć początkowo instynkt samozachowawczy każe jej się bronić, ale w końcu ulega, co jest początkiem gorącego romansu. Sam jest bowiem wszystkim, czego jej brakuje i czego pragnie. Rozpala jej fantazje i dlatego Romy zrobi wszystko, co jej każe, nawet jeśli wiąże się to z ryzykiem utraty pracy lub rodziny, czyli wszystkiego, co jest dla niej ważniejsze. Zabawa jest bowiem zbyt podniecająca, aby ją zakończyć.
„Babygirl” (Fot. materiały prasowe M2 Films)
„Babygirl” to starannie wyreżyserowane i fachowo zrealizowane kino, które trzyma w napięciu, przyprawia o dreszcze, działa na zmysły i emocje, wywołuje dyskomfort i bezwstydne podniecenie. Inteligentny scenariusz porusza temat kobiecego pożądania, władzy w miejscu pracy oraz seksualnych fantazji, które odbiegają od „normy”. To także niesamowicie szczery portret pragnień, których uwolnienie prowadzi do wyzwolenia. Pokazuje tłumioną seksualność dojrzałej kobiety i zakazany biurowy romans, który ją usidla.
To także szczera opowieść o przejmowaniu kontroli, dominacji i uległości oraz odkrywaniu siebie. Jest jak erotyczne thrillery z końca ubiegłego wieku („9 i pół tygodnia”, „Fatalne zauroczenie”, „Nagi instynkt”), ale dostosowany do obecnych czasów: dający bohaterom przestrzeń do ustalenia granic i wyrażania zgody. Przypomina też takie klasyki jak „Niewierna”, „Sekretarka”, ale zaskakuje zupełnie nowym ujęciem – pokazuje bowiem, że w seksie najważniejsza jest szczerość wobec siebie i innych.
„Babygirl” (Fot. materiały prasowe M2 Films)
Reijn nie opowiada się jednak za rozwiązłością, bardziej za pozbywaniem się niepotrzebnych barier. Uczy nas też, że zasady można łamać, można ich przestrzegać, ale też można tworzyć zupełnie nowe. Namawia, abyśmy nie traktowali siebie tak poważnie w sypialni i zaakceptowali prawdę o sobie, tak jak robi to Romy, zaznaczając przy tym, że droga, która prowadzi do zdefiniowania, zaspokojenia i zrozumienia własnych potrzeb nie zawsze jest łatwa. Pokazuje też, że wszystko jest kwestią wyboru i zgody.
Twórczyni wykazuje również ogrom empatii, miłości i szacunku do swoich postaci. Nie ocenia ich w prostych kategoriach dobra lub zła, bo nic nie jest tylko czarne lub tylko białe. Nikt nie jest tu zły, winny czy karany za swoje czyny. Zamiast tego każdy ma szansę odkryć swoje pragnienia i nawet jeśli są one oparte na uległości – nauczyć się czegoś, np. pewności siebie, kontroli nad swoim pożądaniem, komunikacji lub umiejętności angażowania się w relacje.
„Babygirl” (Fot. materiały prasowe M2 Films)
„Babygirl” to także studium nieoczywistego romansu, w którym tradycyjne role płciowe oraz korporacyjne są całkowicie odwrócone. W tej relacji władzę ma mężczyzna i choć jest podwładnym, może w każdej chwili złamać karierę Romy. Ten rodzaj niebezpieczeństwa pociąga uwięzioną w dobrym, ale nudnym małżeństwie bohaterkę, która wie, że to co robi, jest moralnie złe, ale jej cielesne pragnienia biorą górę. Samuel natomiast wydaje się wiedzieć, co robi, ale jednocześnie eksperymentuje. Ich romans to ciągła gra w kotka i myszkę – walka o władzę, którą ona lubi bardziej niż on, chociaż to ona jest poniżona, a on dominujący.
„Babygirl” to przede wszystkim wielki popis aktorski Nicole Kidman. Niektórzy twierdzą, że to jej pierwsza tak odważna rola, ale jeśli prześledzimy karierę aktorki okazuje się, że gwiazda nigdy nie unikała trudnych i odważnych występów („Za wszelką cenę”, „Oczy szeroko zamknięte”, „Wielkie kłamstewka”). Ta jednak zdecydowanie wyróżnia się na ich tle, bo tutaj Kidman w zasadzie gra dwie różne role: pewnej siebie bizneswoman oraz uległej kochanki, dając nam jedną ze swoich najlepszych kreacji od lat. Aktorka porzuca przy tym swój wypolerowany image, przekracza wszelkie granice i idzie na całość pod każdym względem. Trzeba mieć naprawdę sporo odwagi, aby mając 57 lat i taki status przyjąć taką rolę.
„Babygirl” (Fot. materiały prasowe M2 Films)
Kidman świetnie oddaje wrażliwość, a także zagubienie, frustrację i niepokój Romy, nie popadając przy tym w histerię i dramatyzm, a w jej oczach łatwo się zatracić, tak jak jej uwikłana w erotyczną gorączkę bohaterka zatraca się w relacji z młodszym od siebie pracownikiem. Jako Romy aktorka jest tu niesamowicie ludzka, pięknie niedoskonała, pełna tęsknoty i wstydu. I nawet jeśli podejmuje „złe decyzje”, zaciekle jej kibicujemy.
Z kolei Harris Dickinson („W trójkącie”, „Bracia ze stali”) po raz kolejny potwierdza, że jest jednym z najzdolniejszych aktorów swojego pokolenia. Jako atrakcyjny stażysta stoi w kontrze do chaosu Romy i z niesamowitą łatwością przeistacza się z chłopca w figurę dominującego samca alfa i z powrotem. Raz jest zmysłowo tajemniczy, a innym razem zagubiony i właśnie dlatego jest tak interesujący. Oba główne występy są genialne i trudno wyobrazić sobie lepsze dopasowanie do ról. Chemia Kidman i Dickinsona jest natomiast niesamowita, a napięcie między nimi można dosłownie kroić nożem. Czy będą Oscary? Szczerze na to liczymy.
Ostatni akt nieco zaskakuje i wydaje się być nieco zbyt klarowny jak na tak chaotyczną historię. Czy to jednak przeszkadza? Absolutnie nie. „Babygirl” i tak jest jednym z najbardziej ekscytujących i najseksowniejszych filmów roku i zapewnia dobrą zabawę. Powolne budowanie napięcia jest mistrzowsko zrealizowane, a całość spina elektryzująca ścieżka dźwiękowa zawierająca przeboje m.in. George’a Michaela czy grupy INXS.
„Babygirl” to obraz zmysłowy, bezkompromisowy i szczery, i dlatego nie da się go zignorować. Jest też niesamowicie seksowny, wciągający jak najlepszy thriller i prowokujący, tak jak powinien robić to rasowy erotyk. Przesuwa granice w dyskusji na temat pożądania, ról płciowych i władzy, a przy tym jest niesamowicie dojrzały w rozumieniu nietypowych pragnień. Do tego pełny humoru i zwrotów akcji. Zdecydowanie nie jest to przecięty thriller erotyczny lub typowa opowieść o różnicy wieku czy sekretnym romansie biurowym. To zdecydowanie coś więcej, bo Reijn nie krępuje się w badaniu tabu, głoszeniu swoich przekonań, nawet tych najbardziej kontrowersyjnych, oraz pokazywaniu ludzkiej niedoskonałości i złożoności. Unika przy tym taniego moralizatorstwa i sugeruje, że nawet najbardziej lekkomyślny romans może przynieść nieprzewidziane korzyści.
„Babygirl” w kinach od 10 stycznia.