W młodości wiele z nas próbuje usilnie wpasować się w obowiązujące wzorce urody. Z autopsji znają to nawet kobiety, które gdzie nie pójdą, tam otoczone są wianuszkiem fanów. Z zaburzonym obrazem samej siebie walczyła między innymi Nicole Kidman.
Uświadomienie sobie, że te z nas, które postrzegane są jako ideał piękna, też wpadają w kompleksy, jest równie krzepiące, co przerażające. „Jak to? Ona też nie lubi swojego odbicia w lustrze?” – możemy zapytać z niedowierzaniem, po czym spojrzeć z nieco większą wyrozumiałością i czułością na nas same. Okazuje się, że zmieniające się kanony urody i presja porównywania się z innymi dotyka niemal wszystkich. Dziś co rusz wynajdujemy sobie nowe niedoskonałości, wodząc palcem po ekranie smartfonu. Ale także przed erą mediów społecznościowych wyśrubowane standardy były źródłem braku pewności siebie i niskiej samooceny.
W serialu dokumentalnym „In Vogue: Lata 90.” Nicole Kidman wróciła pamięcią do młodzieńczych lat, kiedy to wstydziła się swojego wyglądu. Oliwy do ognia dolewali rówieśnicy strojący sobie żarty z koloru włosów czy odcienia skóry australijskiej aktorki. – Byłam rudowłosą dziewczyną z bladą cerą, która jako czternastolatka mierzyła 180 cm. Wyśmiewano mnie z tego powodu – wyznała przed kamerami. Gwiazda przyznała, że momentem zwrotnym była dla niej gala wręczenia Oscarów w 1997 roku. Na ceremonię wybrała się, mając na koncie role w „Martwej ciszy”, „Portrecie damy” czy „Szybkim jak błyskawica”, na którego planie poznała swojego pierwszego męża, Toma Cruise'a. Kochali ją hollywoodzcy gwiazdorzy, kamera i coraz większe grono widzów. Pomimo to 30-latka wciąż miała z tyłu głowy krzywdzące słowa kolegów i koleżanek. Swoje ciało zaczęła odbierać inaczej dopiero, kiedy na współpracę z nią zgodził się John Galliano, ówczesny dyrektor kreatywny Dior. Brytyjski projektant stworzył dla nowej klientki musztardową suknię, o której rozpisywały się wszystkie modowe czasopisma.
– Zawsze chciałam mieć 157 cm wzrostu i krągłe kształty. Aż nagle, mając 180 cm i będąc bardzo szczupłą kobietą o niewielkim biuście, usłyszałam: „Świetnie, możemy cię ubrać” – opowiada dziś Kidman. Dodaje, że suknia inspirowana była ikonami lat 50. i 60. – Gdy dorastałam, podziwiałam Audrey Hepburn, Katharine Hepburn i Grace Kelly, zniewalające kobiety, których styl został ukształtowany przez współpracujących z nimi projektantów. Marzyłam, aby – tak jak niegdyś one – przenieść wytworne paryskie kreacje do Hollywood. Skoro kiedyś tak robiono, dlaczego nie teraz? […] Tego dnia poczułam się jak mała dziewczynka, która dostała szansę na wkroczenie do świata fantazji – mówi aktorka.
Nicole Kidman i Tom Cruise na ceremonii wręczenia Oscarów w 1997 roku (Fot. Kevin Mazur Archive/WireImage)
Czy dziś dorastająca Nicole Kidman miałaby mniej kompleksów? Trzeba przyznać, że niektóre rzeczy zmieniły się na lepsze. Choć aktualnie jako palący problem przedstawia się chociażby „hip dips”, jednocześnie w reklamach i na okładkach zagościła większa różnorodność – rozpiętość wieku, wagi, wzrostu, koloru skóry czy włosów jest zdecydowanie większa. Można kłócić się, że to sprytny zabieg marketingowy, ale dla odbiorców i odbiorczyń jest to zdecydowanie korzystniejsze niż promowanie jedynego słusznego wzorca, do którego wszyscy bez wyjątku powinniśmy dążyć z uporem maniaka. Nawet jeśli nigdy go nie dosięgniemy. I jasne, filtry na platformach społecznościowych wciąż zniekształcają rzeczywistość, a medycyna estetyczna kwitnie, ale powoli zdajemy sobie sprawę z tego, że fizyczna atrakcyjność ma wiele imion i rzeczywiście leży w oczach patrzącego. Nie ma co zazdrościć – być może osoba po drugiej stronie chciałaby żyć w naszej skórze.
Mimo to nadal wpadamy w pułapkę obsesji piękna. W końcu dziś o Nicole Kidman często pisze się w kontekście jej upiększających zabiegów. Niestety zaakceptowanie siebie to nie jednorazowy akt, ale długi i wymagający proces. Nie ma jednak wątpliwości, że wart jest wysiłku.
Źródło: „Nicole Kidman ujawniła, że w młodości wstydziła się swojego wyglądu”, pap.pl [dostęp: 30.09.2024]