W ten weekend na ekrany polskich kin wchodzi groteskowy horror „Substancja”. Po triumfie w Cannes wielu krytyków przypuszcza, że rola Elizabeth, starzejącej się guru fitnessu, która traci posadę w telewizji, może przynieść Demi Moore pierwszego Oscara. Dla gwiazdy była ona jednak czymś więcej niż szansą na złotą statuetkę. Z najnowszego projektu wyciągnęła ważną życiową lekcję.
Każdy, kto pamięta czasy wypożyczalni VHS, jak i ci, którzy lekcję z kina lat 80. i 90. odrobili w drugim terminie, wiedzą, jak wyglądała Demi Moore na początku kariery. Wizerunek wschodzącej gwiazdy zapisał się w popkulturze za sprawą filmów takich jak „Uwierz w ducha”, „G.I. Jane” czy „Niemoralna propozycja”. Nieważne, czy przed kamerą stała obcięta na zapałkę, czy w eleganckim kruczoczarnym bobie, jej mocną kartą przetargową był nie tylko talent, ale także była nią… młodość. Nie jest wszak tajemnicą, że Hollywood długo nie doceniało aktorek z dłuższym stażem. Wiele z nich nadal otwarcie narzeka, że wraz z wiekiem ubywa ciekawych propozycji zawodowych. Partnerki całkiem dojrzałych gwiazdorów nierzadko wciąż grane są przez nieopierzone artystki, podczas gdy ich starsze koleżanki muszą odsunąć się w cień. Sytuacja powoli ulega poprawie – coraz łatwiej znaleźć produkcje skupiające się na postaciach 50+, które wymykają się stereotypom. Jednak na kobiety z pierwszych stron gazet wciąż wywierana jest ogromna presja idealnego wyglądu.
Aby utrzymać się na rynku, aktorki chwytają się zabiegów kosmetycznych i operacji plastycznych. A później równie mocno co za zmarszczki i siwe włosy krytykowane są za rezultaty chirurgicznych ingerencji. Problem dotyka zresztą nie tylko kobiet dojrzałych. Sama Moore przyznaje, że przez większość czasu spędzonego w świetle reflektorów, już od pierwszych ról, obsesyjnie pilnowała wagi. Z autopsji znają to też osoby spoza show-biznesu. To właśnie o ciągłym ocenianiu kobiecych ciał opowiada film „Substancja” w reżyserii Coralie Fageat. – Wszystko wokół nas – reklamy, filmy i czasopisma – ukazuje wizję „idealnej kobiety”. Wizję, która ma przynieść nam miłość, sukces i szczęście. A jeśli wyjdziemy poza te ramy ze względu na wiek, wagę, krągłości… wtedy społeczeństwo mówi nam: „Jesteś skończona. Nie chcemy cię więcej oglądać” – tłumaczy twórczyni.
Kinowa premiera zbliża się wielkimi krokami, więc coraz częściej głos zabiera też obsada. Demi Moore i Margaret Qualley udzieliły wywiadu dziennikowi „The Independent”. Moore przyznała, że udział w projekcie był dla niej swego rodzaju wyzwalającym doświadczeniem po latach zmagania się z kompleksami i oskarżeniach o zbyt inwazyjne poprawianie urody.
„Zakończyłam zdjęcia z poczuciem wolności. Wiedziałam, że będziemy pracować nad ujęciami, które podkreślą moje niedoskonałości, ale dzięki temu zaakceptowałam siebie i doceniłam to, kim jestem. Chodziło o to, żeby się poddać, zrezygnować z tej części siebie, która cały czas dąży do perfekcji”.
Na pytanie, jak udało jej się zerwać z perfekcjonizmem, odparła ze śmiechem, że „proces nadal trwa, ale robi postępy”. – To nie jest rola pełna splendoru. Od początku byłam świadoma, że muszę się odsłonić, być jak otwarta księga – dodaje. Na planie w pewnym sensie musiała skonfrontować się ze swoimi lękami. – Nie jestem Elizabeth, ale znalazłam w niej elementy, które nas ze sobą łączą. Wiedziałam, że jeśli spędzę z nią kilka miesięcy i wyruszę z nią w tę podróż, to doprowadzi mnie to do czegoś większego dla mnie samej – mówi Moore.
Czy „Substancja” zdoła przekonać także widzki i widzów, że dbanie o siebie nie jest tożsame z podejmowaniem nieustannych prób dosięgnięcia nieuchwytnego ideału? Przekonamy się lada moment.