Gdzie leży granica kobiecej wytrzymałości? Linda (w tej roli Rose Byrne), jak zauważa jej córka z niepełnosprawnością, jest jak plastelina. Trzeba nad nią trochę popracować, ale ostatecznie zaczyna uginać się pod palcami, porzucając swój pierwotny kształt. Główna bohaterka „Kopnęłabym cię, gdybym mogła” od studia A24 chętnie zatrzymałaby swoją niezależną formę. W jej obronie byłaby w stanie kopać, gryźć i wrzeszczeć. Kumuluje takie pokłady złości, że rozniosłaby swój dom na strzępy. Ale zamiast tego z rezygnacją stacza się w ciemną dziurę w suficie sypialni.
Dziura powstaje niespodziewanie. Kiedy mama i córka wracają do domu z wizyty lekarskiej, która daje nadzieję na upragnione usamodzielnienie się dziewczynki, sufit wali im się na głowę. Przegniłe sklepienie zmusza je do wyprowadzki do obskurnego motelu, ale leczenie trzeba kontynuować za wszelką cenę. Choroba dziecka nie zostaje nazwana wprost, pomiędzy słowami są sugestie nerwicy natręctw i poważnych zaburzeń odżywiania. Zamiast pięciu posiłków dziennie dziewczynka przyjmuje pokarm w postaci mazi podawanej przez rurkę bezpośrednio do brzucha. Nie może chodzić do szkoły, wymaga stałej opieki. Kiedy ucieknie jej chomik, jest przekonana, że umiera. A gdy mama oddali się choć na chwilę, wpada w panikę. Linda marzy o zasklepieniu dziury, ale zarówno tej w brzuchu, jak i tej w suficie nie da się tak łatwo naprawić. Budowlaniec olewa robociznę i wyrwa, zamiast zniknąć, ciągle rośnie. A rurka z brzucha córki zostanie wyciągnięta dopiero, gdy mała osiągnie docelową wagę.
Rose Byrne i A$AP Rocky w filmie „Kopnęłabym cię, gdybym mogła” (Fot. materiały prasowe)
Pisząc ten wstęp, czuję, że zdradzam bohaterkę. Podaję szczegóły, w których gubi się Linda. Zazwyczaj nikt jej nie zauważa, mąż ignoruje potrzeby, lekarka córki przypiera do muru, psychoterapeuta kwituje jej zwierzenia bezdusznym milczeniem. Kamera w „Kopnęłabym cię, gdybym mogła” traktuje ją inaczej. To nie jest historia o chorym dziecku. Rurki, kroplówki i maszynerie podtrzymujące życie są tutaj tylko tłem. Lindzie, niespodziewanie, przypada rola gwiazdy. Na pierwszym planie jest jej umęczona twarz, jedyny wyrazisty obiekt w tym rozchwianym uniwersum. Reżyserka Mary Bronstein do świata przedstawionego podchodzi fragmentarycznie. Z rozmysłem ustawia focus na bohaterkę. Zasłania i rozmazuje te części, od których chce odwrócić naszą uwagę. Dziecko jest głosem zza kadru, mąż jest głosem z telefonu. Nasze współczucie koncentruje się na kobiecie. Zabieg filmowy wzmaga przywiązanie widzów, ale podkreśla też izolację bohaterki. Z dziurami w swoim życiu musi radzić sobie zupełnie sama. Gdyby tylko twórczyni była w swoim zabiegu konsekwentna. Niestety w pewnym momencie „tchórzy” i ujawnia to, co dotąd było poza kadrem.
Rose Byrne w filmie „Kopnęłabym cię, gdybym mogła” (Fot. materiały prasowe)
Skupmy się na bohaterce. Linda utrzymuje się na skraju szaleństwa. Jak na ironię – z zawodu jest psychoterapeutką. Udziela więc racjonalnych rad, których sama nie jest w stanie przestrzegać. Najpierw trzeba założyć maskę tlenową sobie, dopiero potem dziecku. Zamiast tego bohaterka wybiera autodestrukcję – paradoksalnie jedyne, co pozwala jej zachować równowagę w obłędzie macierzyństwa. Utrzymywanie się w pionie, resztkami sił, jest koniecznością, a zarazem największą torturą. Czasami się wydrze, czasami kompulsywnie pochłonie całą paczkę babeczek z masłem orzechowym, czasem wypije z gwinta butelkę wina, a czasem wypali jointa. Swój gniew musi jakoś zneutralizować. To wszystko pod osłoną ciemności, tam, gdzie wzrok dziecka nie sięga. Gdy kot śpi, myszy harcują. Choć po skłonnościach mamy możemy się domyślać, że zaburzenia córki nie wzięły się z eteru. Rose Byrne jest wybitna w swoim rozczochraniu, na marihuanowym i cukrowym haju. Mam nadzieję, że po tym, jak Demi Moore nie otrzymała Oscara za „Substancję”, Akademia zrehabilituje się, przyznając statuetkę kolejnej kobiecie na skraju załamania nerwowego.
Rose Byrne w filmie „Kopnęłabym cię, gdybym mogła” (Fot. materiały prasowe)
Mary Bronstein krystalizuje na ekranie kobiecy lęk i gniew. Długo tłumione, złożone uczucia wrzą wszystkie razem w filmowej mieszańce gatunków i charakterów. A$AP Rocky z wielką naturalnością odnajduje się w komediowej roli nadopiekuńczego sąsiada z motelu, a komik Conan O'Brien świetnie sprawdza się jako ultraprofesjonalny psychoterapeuta o kamiennej twarzy i kamiennym sercu. Dowcip czarnej komedii, w połączeniu z surowym realizmem dramatu i niesamowitością horroru, pozwala dotrzeć do sedna matczynego poczucia winy, nie nużąc przy tym widzów. Wprawia w skrajny dyskomfort, ale nigdy w nudę. Z bolesną otwartością rozgrzebuje tematy tabu. Skutecznie punktuje kruchość małżeńskiego układu, który powinien być partnerski, a funkcjonuje tylko dzięki nieustępliwości kobiet. Tak długo, jak nie upadną. Nierówna walka o resztki własnej tożsamości to doświadczenie, które reżyserka doskonale zna z autopsji. Aby umożliwić leczenie swojej córki, Mary Bronstein musiała przeprowadzić się do innego stanu i zamieszkać w ciasnym motelowym pokoju. W tym czasie jej mąż robił film z braćmi Safdie.
Rose Byrne i Conan O'Brien w filmie „Kopnęłabym cię, gdybym mogła” (Fot. materiały prasowe)
W tej współczesnej opowieści pobrzmiewają wyraziste echa starego, „dobrego” patriarchatu. Bohaterka wychowuje chore dziecko, opiekuje się domem, podczas gdy jej druga połówka (Christian Slater) podbija świat. Ale, jak już wspominałam, to współczesna opowieść. Do licznych obowiązków domowych kobiecie dochodzi więc jeszcze praca zawodowa. Przecież – same się o to prosiłyśmy. Lata lecą, tylko niesprawiedliwość wciąż ta sama, teraz pod przykrywką równouprawnienia. „Nie masz pojęcia, z jaką mierzę się presją!” – ta uniwersalna wymówka pada z ust męża podczas każdej rozmowy telefonicznej. Ma rację, bohaterka nie ma pojęcia. Dawno zapomniała, jak lekko żyje się bez konieczności nieustannego dzielenia swojej uwagi na czworo. Mąż Lindy może sobie pozwolić na nieobecność, by w odpowiednim momencie wkroczyć do akcji. Niczym archetypiczny rycerz na białym koniu uratować kobietę z opresji. Bohaterski czyn zmazuje fakt, że o pomoc ze swojej najwyższej wieży Linda wzywała długo i bezskutecznie. Kiedy pomoc wreszcie nadchodzi, zamiast przynieść ulgę, potęguje wstyd i frustrację. I myślę, że jest to uczucie, z którym widzki filmu mogą się z łatwością utożsamić. Z jaką rozkoszą sama kopnęłabym Christiana Slatera. Gdybym tylko mogła.
Premiera „Kopnęłabym cię, gdybym mogła” jest zaplanowana na koniec lutego 2026 roku. W polskich kinach pojawi się dzięki dystrybucji Best Film.