Młodzi, niezależni, ludzie sukcesu. Raczej introwertycy – intensywne życie towarzyskie uważają za stratę czasu. Single albo w niezobowiązujących relacjach. Skupieni na swoich celach, przede wszystkim na jednym… obsesyjnym monitorowaniu swojego zdrowia.
Agnieszka zadzwoniła do mnie, kiedy przez przypadek stłukła szybkę swojego smartwatcha. Była bardzo zdenerwowana. Kiedy zaproponowałam jej sesję dopiero w kolejnym tygodniu, rozpłakała się.
– Nie dam rady tak długo czekać. Mój zegarek będzie gotowy dopiero za 2 tygodnie. Niech mi pani przynajmniej powie, czy na ten czas powinnam kupić jakiś inny smartwatch?
Przyznaję, że kompletnie nie rozumiałam o co chodzi. Agnieszka powiedziała, że jest w trakcie obserwacji bezdechu sennego i zgodnie z zaleceniami lekarza musi rejestrować sen, oddech, tętno, natlenienie krwi itp., ale nie ma czym i „co ja mam zrobić?”, dlatego jest bardzo zestresowana. Uznałyśmy, że kupienie jakiegoś prostszego smartwatcha (jej był bardzo „wypasiony” i bardzo drogi), który rejestruje podstawowe funkcje jest pomysłem.
Agnieszka ponownie odezwała się do mnie miesiąc później.
Była moją pierwszą pacjentką z cyfrową hipochondrią.
Agnieszka była 30-letnią, piękną, oryginalnie ubraną kobietą. Od 5 lat pracowała w dużej firmie, na wysokim stanowisku. Była bardzo tajemnicza, w trakcie rozmowy często powtarzała: „nie chciałabym o tym rozmawiać”, albo „to jest bez znaczenia”. Rozumiałam ją i szanowałam jej ostrożność. Z uwagą obserwowałam jej ciało. Siedziała skulona, z zaplecionymi nogami, zaciśniętymi dłońmi nerwowo pocierała uda. Pochylona głowa, włosy opadające na twarz. Kiedy kilka razy podniosła głowę w jej oczach widoczny był lęk. Od czasu do czasu zerkała na zegarek.
– Widzę, że twój smartwatch jest już naprawiony?
– Tak, ale nie wiem czy przy okazji naprawy szybki nie zepsuło się coś innego.
Okazało się, że naprawiony zegarek pokazywał zupełnie inne parametry niż ten zastępczy, który kupiła po telefonicznej rozmowie ze mną.
– Byłam nawet u fachowca, który jeszcze raz skonfigurował mi smartwatch z telefonem, ale nawet pomiary tętna różnią się w obydwu zegarkach.
Wtedy zauważyłam, że na drugim ręku również ma zegarek.
– Z doświadczenia wiem, że te pomiary z zegarków mają spory margines błędu i może niepotrzebnie się tym tak przejmujesz. A jak się czujesz? Masz jakieś niepokojące objawy?
– A jak mam się czuć, skoro na jednym zegarku mam puls 80, na drugim 85 a na ciśnieniomierzu 78.
– Rozumiem, ale jak się czujesz? Serce bije ci szybciej niż zwykle?
– No przecież widać – to mówiąc wyciągnęła ręce z zegarkami.
Zapytałam, czy mogę wziąć ją za rękę. Poprosiłam, żeby spokojnie oddychała.
– Taki oddech spowolni twoje serce.
Następnie położyłam jej jedną dłoń na klatce piersiowej a drugą na brzuchu.
– Postaraj się oddychać w taki sposób, żeby bardziej poruszał się brzuch a klatka piersiowa była prawie nieruchoma.
Była w stanie oddychać w taki sposób nie dłużej niż przez minutę. Zaraz potem zaczęła odczytywać pomiary z zegarków.
– Wczoraj przed snem tak się zdenerwowałam, że podczas EKG smartwatch zanotował migotanie przedsionków.
– I co zrobiłaś?
– Zadzwoniłam do swojego kardiologa.
– Co powiedział?
– Zapytał, jak się czuję. Weszłam na swoje forum medyczne i ludzie doradzili mi, żebym za 20 minut zrobiła kolejny pomiar.
– Czy kardiolog zapisał cię na wizytę?
– I tak miałam go zmienić. Przestałam mu ufać. Nie daje mi skierowań na kolejne badania, twierdzi, że nic mi nie jest. A przecież chyba wiem, że nie jest dobrze.
– Czujesz, że nie jest dobrze czy odczyty z zegarka cię niepokoją?
– Ludzie na grupie sercowców dali mi namiary na najbardziej profesjonalnego kardiologa. Tylko do niego czeka się na wizytę kilka miesięcy.
Agnieszka była typową, a właściwie cyfrową hipochondryczką. Obsesyjnie monitorowała swoje zdrowie: każdy najmniejszy objaw, a właściwie nie objaw tylko odczyt ze smartwatcha odbiegający od normy, natychmiast konsultowała z internetem, ostatnio najczęściej z ChatemGPT. Śledziła fora medyczne, wymuszała na lekarzach dziesiątki specjalistycznych badań, odwiedzała najbardziej polecanych lekarzy, ale nie do końca ufała ani badaniom, ani lekarzom. Jedyną wyrocznią w sprawie jej zdrowia nie byli lekarze, nawet nie objawy a… smartwatch. Nie rozstawała się z nim dzień i noc; kilkadziesiąt razy na dobę sprawdzała tętno, saturację i parametry snu.
Kiedy okazało się, że zegarki i ciśnieniomierz pokazują trochę inne pomiary, Agnieszka zaczęła doświadczać ataków paniki. Prawdopodobnie w trakcie jednego z nich smartwatch zanotował migotanie przedsionków.
Mimo wielu prób przekonania Agnieszki, żeby słuchała swojego ciała bardziej niż zegarków, kobieta była coraz bardziej przerażona. Argumenty zdroworozsądkowe w stylu, że elektronika bywa zawodna, absolutnie do niej nie przemawiały. Próby sfokusowania jej na ciele nasilały lęk. Każdy kolejny lekarz prędzej czy później tracił jej zaufanie, najczęściej kiedy odmawiał wystawienia skierowania na kolejne badanie. Tłumaczenie, że nic jej nie jest, nie odnosiło żadnego skutku, jedynie nasilało poczucie niezrozumienia.
Na kilku kolejnych sesjach starałyśmy się odróżniać odczyty z zegarka od objawów. Kiedy Agnieszka pokazywała mi, że ma tętno powyżej 90, zachęcałam ją, żeby sprawdziła, jak się czuje z takim tętnem. Złościło ją to.
– To absurd. Jak w samochodzie pojawia się informacja, że masz za mało powietrza w lewym kole zastanawiasz się czy czujesz ten brak powietrza?
Zrozumiałam, że w ten sposób niczego nie osiągniemy.
W przerwach pomiędzy analizą odczytów z zegarków i nowych informacji z forów medycznych, starałam się zdobyć o niej więcej informacji.
Agnieszka była singielką, jak twierdziła – z wyboru, nie miała zbyt wielu koleżanek (nie dogadywała się z kobietami). Nie chciała rozmawiać o swojej rodzinie, powiedziała jedynie, że od dawna nie ma z nimi kontaktu. Zrozumiałam, że nie ma wokół siebie bliskich ludzi, co tłumaczyłoby jej nadmiarowy lęk o zdrowie. Brak bliskich więzi może nasilać lęk przed chorobą, samotnością w chorobie czy koniecznością poproszenia kogoś o pomoc.
Czułam, że z tematem rodziny wiąże się jakaś trauma, ale musiałam uszanować fakt, że Agnieszka nie chciała o tym rozmawiać.
Widziałam, że nie potrafiła opiekować się swoim ciałem, nie miała z nim żadnych relacji.
Sposób, w jaki traktują nas rodzice jest wzorcem, który powielamy w sposobie traktowania własnego ciała. Agnieszka nie potrafiła troszczyć się o swoje ciało (a tym samym o siebie), ona je kontrolowała, a właściwie śledziła każde najmniejsze odchylenie od normy.
Kiedy okazało się, że każde z urządzeń monitorujących pokazuje nieco inne parametry (co nie jest niczym nadzwyczajnym), kobieta regresowała się do roli małego dziecka, które dostaje sprzeczne komunikaty od rodziców. Przez co czuje się zagubione, przerażone i zagrożone.
Agnieszka, jak każdy z nas, potrzebowała zainteresowania i troski innych ludzi. Hipochondria była jedynym sposobem w jaki mogła zapewnić sobie choć trochę zainteresowania i uwagi. Najsmutniejsze było to, że potrzebowała „twardych danych”, jakby bała się, że subiektywne stwierdzenie „źle się czuję” nie zostanie wysłuchane i przyjęte. Być może w dzieciństwie miała właśnie takie doświadczenia. To smutne, ale zapis ze smartwatcha był dla niej bardziej znaczący i wiarygodny niż subiektywne samopoczucie.
Hipochondria była jedynym kanałem troski o siebie i pozyskania uwagi innych ludzi. Podwyższone tętno czy zbyt szybki oddech zarejestrowane w aplikacji dawały jej prawo, żeby zadzwonić do lekarza, poprosić o kolejne badania, dostać wsparcie grupy na forum. Za obsesyjnym śledzeniem parametrów zdrowotnych w aplikacji krył się głód relacji i opieki, których prawdopodobnie nie doświadczyła w bliskich relacjach. Nadmiarowa kontrola zdrowia pełniła funkcję zapewnienia sobie (iluzyjnego) poczucia bezpieczeństwa w świecie, w którym nie ufała innym ludziom.
Nowoczesna hipochondria łączy w sobie lęk o zdrowie z uzależnieniem od urządzeń cyfrowych, które mogą nasilać objawy, a czasami stawać się samym objawem, który na dodatek nie ma potwierdzenia w ciele. Smartwatch i inne urządzenia monitorujące dają poczucie kontroli, ale jednocześnie dają możliwość nadinterpretacji i nadmiarowego reagowania na zmienność parametrów, co nie ma znaczenia klinicznego.
Agnieszka była jedną z tych pacjentek, z którą nie wchodziła w grę praca z ciałem. Okazało się, że nie lubi żadnych masaży, nie zgadzała się na sesję łączoną z terapeutą manualnym, w pracach, które zadawałam jej po sesjach pomijała te wymagające kontaktu z ciałem. Próbowałyśmy pracować poznawczo. Uczyłyśmy się rozróżniać myśli od faktów; powoli akceptowała, że parametry ze smartwatcha nie są diagnozą. Bardzo uspokajająco działały na nią wyniki badań naukowych, z których wynikało na przykład, że nawet wysokie tętno odczuwane przez dwa tygodnie nie uszkadza serca itp. Ustalałyśmy, jak często będzie sprawdzać parametry w zegarku. Po dwóch miesiącach udało nam się zejść do 3 razy na dobę albo wtedy, kiedy źle się czuła. Pamiętam pierwszy sukces, kiedy sama zadecydowała, że na tapecie smartwatcha zamiast tętna zainstaluje ilość kroków i Spotify. Będzie włączać muzykę, ilekroć poczuje pokusę pomiaru tętna czy poziomu natlenienia.
Okazało się, że Agnieszka nie miała lęku przed konkretną chorobą. Bardziej chodziło o obsesyjne sprawdzanie, czy parametry życiowe jej organizmu są w normie. Najgorsze było to, że kobieta nie miała absolutnie pomysłu jak może realnie dbać o ciało, żeby było zdrowe.
Na jednej z sesji poprosiłam, żeby narysowała dwa koła. W jednym zapisała, w jaki sposób teraz dba o siebie – wymieniła: badania, smartwatch, fora internetowe, kolejni lekarze. W drugim poprosiłam, żeby zapisała, w jaki sposób może dbać o siebie inaczej. Przy mojej pomocy zapisała: sen, odpoczynek, sport, rozmowa z koleżanką, hobby.
Na jednej z ostatnich naszych spotkań zapytałam Agnieszkę, czy była kiedykolwiek w hospicjum? Akurat inna pacjentka omawiała ze mną na sesji pomysł wolontariatu w hospicjum, pewnie dlatego to pytanie przyszło mi do głowy. Agnieszka bardzo się tym zainteresowała. Nie miałam pewności czy to dla niej dobry pomysł, ale sama podjęła decyzję, że chce spróbować.
Po dwóch miesiącach napisała mi w SMS-ie, że odkąd pomaga w hospicjum zamieniła smartwatcha na zegarek analogowy.
Czasami konfrontacja z cierpieniem drugiego człowieka jest najlepszym lekiem na osobiste cierpienie.