„Matczyne traumy mają różny wymiar: nie zawsze jest to choroba dziecka, czasami rozwód, śmierć małżonka, depresja, poronienie, wypadek samochodowy czy wychowywanie dziecka z gwałtu” – mówi prezeska Fundacji „Ta Mama Ma Imię” Dominika Igielski w rozmowie z Ewą Klepacką-Gryz.
O traumie związanej z macierzyństwem niewiele się mówi. Rola matki jest społecznie idealizowana i gloryfikowana, co może dawać kobietom przekaz, że matka musi być szczęśliwa. „Ciąża jest stanem błogosławionym, każda kobieta chce mieć dziecko”. Tymczasem macierzyństwo może być powodem wielu traum. Czasami czujemy się winne, że się nie wyrabia my w roli matki – najpierw nie możemy zajść w ciążę, potem ciąża czy poród nie przebiegają książkowo, w końcu rodzimy chore dziecko albo cierpimy na de presję poporodową. Jakie były twoje doświadczenia?
Moje doświadczenia były bardzo trudne, ale współodczuwałam też podobne przeżycia bliskich mi kobiet, jak choćby przyjaciółki, której syn po narodzinach dostał 10 punktów Apgar, a miesiąc później trafił do szpitala, gdzie kilka tygodni walczył o życie z powodu ciężkiej choroby genetycznej.
Ja z kolei szykowałam się do domowego porodu naturalnego. Podeszliśmy do tematu rozważnie, wybraliśmy położną z 30-letnim doświadczeniem, która deklarowała, że jest w kontakcie z dwiema innymi położnymi, gdyby nastąpiły jakiekolwiek nieprzewidziane okoliczności. Miałyśmy ustalone szczegóły, ja czułam swoje ciało i ufałam mu. Niestety, kiedy rozpoczęła się akcja po rodowa, moja położna nie przyjechała, nie mogły się też mną zająć te dwie pozostałe. W końcu, po ponad 20 godzinach akcji porodowej, trafiliśmy do szpitala. Z perspektywy czasu wiem, że zabrakło mi w tym wszystkim poczucia bezpieczeństwa, zapewnienia, że to, co się dzieje, jest częścią procesu, albo wręcz przeciwnie – a w takim wypadku podjęcia decyzji razem z położną, że jedziemy na porodówkę. Z upływającymi minutami traciłam pewność, czy ja i dziecko jesteśmy bezpieczni, czy mogę zostać w domu, czy jednak powinnam pilnie trafić do szpitala.
To był twój pierwszy poród. Skąd miałaś to wiedzieć?
Gdyby położna przyjechała, zbadała mnie, powie działa, że wszystko jest w porządku, że możemy jeszcze poczekać, to by mnie na pewno uspokoiło, choć nie zmieniłoby zakończenia. Ze wskazań medycznych odbyło się cesarskie cięcie, ale i o tych wskazaniach wiedzielibyśmy wtedy wcześniej.
Dla mnie mój poród był traumą, mimo że dzięki niemu pojawiła się na świecie wspaniała córeczka. W ciąży przez cały czas byłam aktywna, czułam się dobrze. Po porodzie, po tym niezaopiekowaniu, przestałam czuć się pewnie w swoich decyzjach, bo przecież tak wiele osób odradzało mi poród domowy. Może więc tylko ja nie widziałam, jak wielkie jest ryzyko, i cała wina jest moja? Mąż i rodzina wspierali mnie jak mogli, ale procesy, które we mnie zachodziły, były trudne. W szpitalu zostałam bardzo źle potraktowana przez pozbawione empatii położne, nie spodziewałam się tak nieprofesjonalnego i okrutnego zachowania ze strony personelu medycznego, również przecież kobiet. Dziś już wiem, że to była trauma.
Czytaj także: „Macierzyństwo to kolejka, która wypada z torów – nie wiesz, czy wylądujesz w bezpiecznym miejscu, czy roztrzaskasz się na kawałki”
Bolesne było też zderzenie z tym, że kobietę w ciąży unosi się do nieba, bo daje nowe życie, ale kiedy urodzi, to świat o niej zapomina. Dziecko ma wymazać wszystko: trudy połogu, niewyspanie, obawy o córeczkę. Położna, która przychodzi, odradza wspominanie o porodzie, ważne, że dziecko jest zdrowe. Tymczasem trauma rodzi się w milczeniu. Nie mówisz o tym wszystkim, co się wydarzyło, zaczynasz negować samą siebie, wpędzasz się w poczucie winy, wstydu. Ten wstyd jest najgorszą emocją, jaka może się pojawić. Kiedy zaczynasz wątpić w siebie i myśleć: „Okej, może trzeba było zrobić inaczej”, on rośnie i rośnie, nie dając o sobie zapomnieć.
My, kobiety, często potrzebujemy mówić o traumie i trudno jest nam się skoncentrować na innych rzeczach, dopóki nie przepracujemy, nie zrozumiemy, dlaczego nam się to przydarzyło. Dlatego tak istotne jest dla mnie, żeby edukować inne kobiety. Nie muszę od razu znajdować im rozwiązania, ponieważ często chcą po prostu zostać wysłuchane.
Ten wstyd był powodowany tym, że nie dałaś rady, że podjęłaś złą decyzję, że inne kobiety spisały się lepiej? Co było pod spodem tego uczucia?
To, że naraziłam na niebezpieczeństwo życie swoje i dziecka, decydując się na poród domowy.
Czyli że byłaś nieodpowiedzialna?
Tak, przecież wszyscy mi mówili, że to nie jest dobry pomysł. Choć nadal uważam, że to jest fantastyczna możliwość doświadczenia czegoś niepowtarzalnego, ale pięknego, tylko pod warunkiem że pozostaje się pod opieką profesjonalisty. Kogoś, kto realnie z tobą jest i zabezpiecza twoje zdrowie i emocje. Mąż nie może zastąpić położnej.
Wydarzyło się wszystko to, czego nie chciałam – nie chciałam rodzić w szpitalu, z obcą położną, przez cesarskie cięcie. Ostatecznie byłam gotowa na poród w szpitalu, ale nie w pośpiechu, w środku nocy. Jechaliśmy samochodem do szpitala najbardziej oddalonego od domu, bo rzekomo tam miały czekać te rezerwowe położne. Szybko okazało się, że nikt na mnie nie czeka.
Czy mimo traumy byłaś w stanie zajmować się córeczką i cieszyć macierzyństwem
Tak, z dziecka bardzo się cieszyłam, ale nie mogłam „dogadać się” z karmieniem piersią. To była kolejna rzecz, która nie dawała mi spokoju. Po czasie okazało się, że moje dziecko miało za krótkie wędzidełko, ale zanim doszliśmy do sedna problemu, miałam poczucie winy, że nie umiem karmić naturalnie. Miałam dużo mleka, mała nie umiała ssać, karmienie mnie stresowało, a wszyscy dookoła powtarzali, że pokarm matki jest najlepszy dla dziecka. A dla mojego zdrowia? W szóstym tygodniu dostałam zapalenia piersi, dziecko miało kolki, ja płakałam razem z nim, a wszyscy dookoła mówili mi, że karmienie piersią to mistyczne doświadczenie. Zastanawiałam się, co jest nie tak, że mnie to nie cieszy, że nie wiem, ile zjadła, że nie wiem, czy dobrze ją nakarmiłam, a może płacze, bo jest chora... I znowu to poczucie winy, ten wstyd. Bliscy dawali mi przyzwolenie, żebym robiła tak, jak uważam, tylko po tych wszystkich przeżyciach nie wiedziałam, czego chcę – wiedziałam tylko, jak powinnam.
Wtedy trafiłam na mądrą ginekolożkę, która przepisała mi leki na zatrzymanie laktacji i powiedziała, że jeśli zachoruję na depresję, to nie będę miała z macierzyństwa żadnej radości.
Leczenie traumy jest procesem. Pierwszy krok to umożliwienie mówienia o tym, co się wydarzyło, zamiast zaprzeczania czy udawania, że nic takie go się nie stało. Chciałaś mówić, ale nie miałaś do kogo, bo wszyscy oczekiwali, że już powinnaś o tym zapomnieć, bo przecież „wszystko dobrze się skończyło”. Kolejny ważny krok to zrozumienie, co się tak naprawdę stało. A następny?
To musi przyjść naturalnie: trzeba zaakceptować sytuację i znaleźć jakiś sens tego, co się wydarzyło. Wtedy zaczyna się proces zdrowienia.
Nadałaś sens swojej traumie?
Tak, ale to wymagało czasu. Dla mnie to było wejście w działanie.
Czyli danie kobietom możliwości mówienia i bycia wysłuchaną przez inne kobiety. W traumie masz poczucie, że nikt inny nie doświadczył czegoś tak strasznego jak ty.
Zaczęłam od spisania tego, co mi się przydarzyło, i schowania do szuflady. Dopiero półtora roku później wysłałam tekst do publikacji, a w międzyczasie wróciłam do pracy. Pracuję z dziećmi z różnorodnymi trudnościami rozwojowymi i ich rodzicami. Po traumie włączyła mi się jeszcze większa wrażliwość na mamy mające chore dzieci. Zauważyłam, że prawie wszystkie, opowiadając swoje trudne historie związane z chorobą dziecka, mają do siebie pretensje o to, że czegoś nie zauważyły, że za późno zgłosiły się na diagnostykę, że przez nie dziecko coś straciło. Jednak nie tylko te, które mają chore dzieci, robią sobie wyrzuty, matczyne traumy mają różny wymiar – nie zawsze jest to choroba dziecka, czasami rozwód, śmierć małżonka, depresja, poronienie, wypadek samochodowy czy wychowywanie dziecka z gwałtu.
Ten temat tak bardzo mnie poruszył, że postanowiłam pokonać swój wstyd i zrobić warsztaty dla kobiet, takie intuicyjne, nie naukowe. To był dla mnie kolejny etap zdrowienia z traumy.
Kobieca trauma zwykle pączkuje, rozrasta się na wiele sfer. Nie umiałam urodzić naturalnie, nie umiałam karmić piersią, to czy będę umiała zrobić warsztaty dla kobiet? Towarzyszyły ci takie rozterki?
Miałam to szczęście, że tuż po porodzie dostałam kontakt do psychoterapeutki, która poleciła mi mówić o mojej traumie. Rozmowy z nią bardzo mi pomogły, zaprosiłam ją też na pierwszą organizowaną konferencję.
Zrobiłam warsztaty o zrzucaniu masek i przyznaniu sobie prawa do bycia sobą – równolegle organizowałam konferencję, taką z potrzeby serca. To było wydarzenie charytatywne, także w podziękowaniu za to, że synek wspomnianej wcześniej przyjaciółki żyje. Miałam potrzebę spłacenia światu długu. Tytuł konferencji brzmiał: „Ta mama ma imię”. Bo kiedy zostajesz mamą, dookoła słyszysz: mama potrafi , mama zrobi, mama przytrzyma. A we mnie wszystko krzyczało, że ja mam imię. Chciałyśmy stworzyć poczucie wspólnoty. W końcu mogłyśmy powiedzieć: „Ja też to przeżyłam, wiem, co czujesz”.
Równolegle do organizacji warsztatów i konferencji Monika, mama trzech synów, której temat traumy był bliski, przyjęła zaproszenie do założenia fundacji. Wszystko wydarzyło się w maju, czyli miesiącu mam.
Dzięki twojej fundacji i konferencjom, które organizujesz, kobieta ma okazję opowiedzieć o swoim przeżyciu i dowiedzieć się, że inne kobiety również doświadczyły podobnie trudnych rzeczy.
Nasza pierwsza konferencja zgromadziła specjalistki, które chciały wystąpić z czystej potrzeby serca, ale była na niej też wspomniana wcześniej przyjaciółka. Przy tej okazji odczarowała hospicjum, które kojarzy nam się głównie ze śmiercią, a jej dziecku niosło opiekę, pomoc i życie! Inna uczestniczka mówiła o swojej trudnej drodze do macierzyństwa, adopcji po nieudanej procedurze in vitro, bezgranicznej miłości do dzieci i depresji, którą przypłaciła próby zajścia w ciążę. Była z nami również mama, która została porzucona z noworodkiem. Roz mawiałyśmy o kobietach doświadczających przemocy, którym wydaje się, że to z nimi jest coś nie tak. Pojawił się temat konieczności powstawania lokalnych wiosek mam, które mogłyby się nawzajem wspierać.
Po konferencji zrozumiałyśmy, że bycie w grupie osób, które doświadczyły czegoś podobnego: wydarzeń, emocji, reakcji otoczenia, konsekwencji traum – ma moc uzdrawiającą, domykającą proces przeżywania traumy. Powstał pomysł na zorganizowanie kolejnej konferencji. W tym roku na pewno będziemy mówić o przemocy psychicznej, o chorobie i stracie dziecka. Głównym przesłaniem będzie: „Mamo, jesteś ważna, masz imię, wyjdź i opowiedz swoją historię”, a idea jest ta sama – kolejne mamy będą dzielić się swoimi historiami. Zgłaszają się różne kobiety. Gdy rozmawia my i widzę, że któraś jest gotowa opowiedzieć swoją historię, zapraszam ją, by wzięła udział.
Dominika Igielski, terapeutka integracji sensorycznej, założycielka Centrum Terapii Rodziny i Dziecka „Kołysanka”, prezeska Fundacji „Ta Mama Ma Imię”. Jest współorganizatorką konferencji poświęconych wpływowi traumatycznych zdarzeń na życie kobiety.