John Lennon, pacyfista i feminista zakochany w Yoko Ono. Ale ta łagodność to duże uproszczenie, tylko część prawdy o nim. Impulsywny, porywczy, targany obsesjami. Nigdy nie pogodził się ze swoją przeszłością i pogmatwanym dzieciństwem. Nigdy nie ułożył sobie relacji z tymi, których kochał. Zginął zastrzelony przez fana 40 lat temu.
Noc 8 grudnia 1980 roku. Pod nowojorski budynek Dakoty, gdzie mieszkają Lennonowie, zajeżdża biała limuzyna. John i Yoko Ono są po sesji nagraniowej, planują wypad do restauracji. Auto zatrzymuje się przy krawężniku, Lennon chce jeszcze powiedzieć synowi dobranoc. Tam, w ciemności, wśród ludzi koczujących pod kamienicą, czeka otyły chłopak. Ten sam, który go kilka godzin wcześniej poprosił o autograf.
– Czy to wszystko, czego chcesz? – John miał wzruszyć go swoim pytaniem. Wtedy Mark Chapman nie ośmielił się strzelić, teraz rusza za Lennonami.
Kiedy eks-Beatles ginie, jego młodszy syn Sean ma pięć lat. Dokładnie tyle samo co pierworodny Julian, gdy Lennon porzucił swoją rodzinę dla Yoko Ono. Sam John, wspominając własne dzieciństwo, przez całe życie miał powtarzać: „nikt mnie nie chciał”.
– Matko, ty miałaś mnie, ale ja nigdy nie miałem ciebie – śpiewał w piosence „Mother” z 1970 roku.
– Ojcze, zostawiłeś mnie, ale ja nigdy nie opuściłem ciebie.
Ojciec Lennona, marynarz o irlandzkich korzeniach, był niespełnionym artystą. Jego matka Julia – obdarzoną muzycznym talentem pięknością, jedną z pięciu sióstr, które miały później tworzyć rodzinę Johna. Już w dniu swoich urodzin 9 października 1940 roku, w czasie bombardowania Liverpoolu, John stał się przedmiotem uwielbienia siostry jego matki, bezdzietnej cioci Mimi. Kobieta przedarła się przez płonące miasto, żeby zobaczyć siostrzeńca. Po latach z taką samą determinacją walczyła o jego posiadanie. To za jej sprawą utrzymywano, że ojciec Johna, Alf, opuścił syna. Taka wersja zdarzeń tuszowała fakt, że pod nieobecność męża matka Johna zaszła w ciążę z przypadkowym mężczyzną. Dziecko oddano do sierocińca Strawberry Field uwiecznionego później w kultowej piosence Beatlesów, a sześcioletni John musiał wybierać, z kim chce zostać. Czy z ojcem, który planował zabrać go do Nowej Zelandii, czy z matką, która zjawiła się po Johna z następnym kochankiem.
Paradoksalnie John był nie tyle odrzucony, jak sam utrzymywał, raczej chciało go zbyt wiele osób. Najmocniej ciotka Mimi, która potrafiła w 1946 roku nasłać na „żyjącą w nierządzie” siostrę pracownika opieki społecznej. Dziecięca wściekłość, żal i bezsilność miały ukształtować osobowość Lennona, który przez lata wierzył w wersję o nieudolnych rodzicach przedstawianą przez Mimi.
Postanowiła, że go chce – wyjaśni po latach biografowi Johna Philipowi Normanowi jej siostrzenica Liela Harvey. – I któż mógł ją za to winić? To było przecież najsłodsze maleństwo pod słońcem.
„Całe życie czułem się inny” – wyjaśniał w wywiadzie dla „Playboya”, którego udzielił na krótko przed śmiercią. Poczucie alienacji nie przeszkadzało mu w byciu postrachem rodzin kumpli i szefem „gangu Banitów”, w którym wcielał się w rolę Indianina i chodził z żywymi żabami w kieszeniach.
Od wczesnych lat ze zjadliwym poczuciem humoru prowadził zeszyt z komiksami pełnymi karykatur, np. kalek i upośledzonych, na których punkcie miał obsesję. Bezlitośnie ich parodiował, tak jak swoich nauczycieli. Tych John nie znosił. Jego temperament znalazł ujście dopiero, kiedy dostał do ręki pierwszą gitarę. W czasach pierwszych prób muzycznych, w stroju bikiniarza, odpyskowywał ciotce:
„Wyrzucasz moje pier... wiersze i pożałujesz tego, kiedy będę sławny”
Ironia losu sprawiła, że wychowywał się u kobiety, która nie rozumiała jego artystycznego geniuszu, podczas gdy oboje rodzice byli utalentowani muzycznie. Rozdarty między zwyczajami chuligana z przedmieścia a zasadami panującymi w eleganckim domu rządzonym przez Mimi przyznawał, że „starał się, jak mógł, rozbić życie rodzinne swoich kumpli”. Tymczasem jego relacja z matką ocieplała się. Julia mieszkała niedaleko domu Mimi i siostry często się odwiedzały. Matka nauczyła go gry na bandżo, a zespół Johna miał próby w toalecie jej mieszkania. Lennon rozumiał się też z kochankiem matki, jak i z dwiema przyrodnimi siostrami. Wtedy, pewnego ciepłego słonecznego popołudnia, podczas powrotu z wizyty u Mimi, Julia została potrącona przez policjanta na służbie.
„Właśnie kiedy zaczynałem mieć z matką jakiś kontakt, ona zginęła” – miał powiedzieć John. „Przez dwa lata byłem w stanie ślepego szału. Piłem albo biłem się”. Do dziś nie wiadomo, czy za śmiertelnym urazem głowy jego najlepszego przyjaciela, utalentowanego malarza i epizodycznego Beatlesa – Stu Sutcliffe’a – nie stała napaść Lennona.
Na powierzchni utrzymywało go granie i więź z z McCartneyem, który rok wcześniej też stracił matkę. Tymczasem szaleństwo nadciągało. Już w 1960 roku w Hamburgu Beatlesi robili furorę.
Jak twierdził Lennon, w życiu dokonał dwóch najważniejszych odkryć: Paula i Yoko. Zanim jednak spotkał Ono, John ożenił się z poznaną w szkole artystycznej Cynthią, uporządkowaną i cichą, typem, który sam nazywał pogardliwie „spanielem”. Pierwsza żona dla ukochanego robiła się na Bardotkę, znosiła jego napady zazdrości i policzkowanie. John tak wspominał ślub wymuszony jej ciążą: „Czułem się zakłopotany. Chodziłem i byłem żonaty. To coś takiego jak chodzenie w dziurawych skarpetkach albo z rozpiętym rozporkiem”. Niedługo po wciśnięciu czwórki Beatlesów w gajery, Lennon zostanie sfotografowany w Amsterdamie, jak na czworakach wychodzi z domu publicznego. To początek „Satyrykonu”, jak sam nazywał beatlemanię. Oprócz kobiet, alkoholu i prochów życie liverpoolskiej czwórki wypełnia galeria surrealistycznych wydarzeń i postaci – na ich koncertach dziewczyny zalewały się łzami i zdzierały z siebie ubranie, matki przyprowadzały kalekie dzieci, wierząc w ponadprzyrodzone zdolności Beatlesów. Johnowi uwierała ta rola: „Wbijano mi do głowy, żebym został pierd... dentystą albo profesorem. A potem pierd... fani wbijali mi w głowę, żebym został pierd... Beatlesem”.
W 1966 roku John poznaje „tę niesamowitą kobietę”, japońską artystkę awangardową Yoko Ono. Po romansach z rozmodlonymi kobietami i w porównaniu do pobłażliwej Cynthii jej podejście będzie odświeżające. Przybyła z Nowego Jorku, starsza od Lennona o siedem lat Yoko zapyta:
„A kto to są, kur.., The Beatles? Ja jestem Yoko Ono i traktuj mnie jak mnie”
Zanim zdadzą sobie sprawę, że są w sobie szaleńczo zakochani, przemawiają do siebie za pomocą książek – John natrafia na „Grapefruit” Ono – tomik haiku w rodzaju: „Narysuj mapę, jak się zgubić”, która na przemian go zachwyca i irytuje, zaś Yoko przegląda zbiór jego zwariowanych językowo utworów „Na własne kopyto”. Kiedy wychodzi ich wspólny album „Two Virgins”, ślub z Yoko jest kwestią czasu. Miesiąc miodowy postanawiają poświęcić pokojowej akcji w łóżku. Do hotelu w Amsterdamie zapraszają dziennikarzy, którzy licząc na „sceny”, słyszą: „Witaj, bracie, pokój!”.
John Lennon i Yoko Ono (Fot. BEW Photo)
„Poczułem ulgę, kiedy poznałem kogoś równie szalonego jak ja” – mówił o Ono Lennon. Do tego kogoś zaczyna mówić per matka, a o niej samej: „Kobieta, która może równać się ze mną pod każdym względem. Lepsza ode mnie”. Otoczenie nie przepada jednak za „matką”, począwszy od Beatlesów, a skończywszy na prasie, która bezmyślnie wytyka egzotycznej piękności brzydotę. Paul narzeka, że „nie może usiąść obok Johna i pogadać, bo ona zawsze tam jest”. To bezprecedensowe dla chłopaków z „Satyrykonu” – obecność czyjejś dziewczyny, ba, jej udział w powstawaniu muzyki! Zaszczuci przez otoczenie Lennonowie szukają ukojenia w heroinie, choć tak naprawdę tęsknią za „zdrowym życiem”.
Jednym z kroków ku zdrowiu miała być terapia pierwotnego krzyku Arthura Janova, który zakładał, że niemal każda nerwica ma swoje podłoże w dzieciństwie. John błyskawicznie przeczytał książkę Janova o wyzwalaniu stłumionych potrzeb z dzieciństwa i natychmiast chciał poddać się terapii. Powodów miał pod dostatkiem. Potrafił wymiotować godzinami przed wyjściem na scenę. Przy jego łóżku była cała apteka, która miała postawić go na nogi. Kiedyś LSD, teraz środki pobudzające miały nadać jego życiu nowy rytm, złagodzić wieczną tęsknotę za matką Julią. Według zeznań Yoko, Julia miała się pojawiać w jego fantazjach erotycznych. Poza tym John był obsesyjnie zazdrosny o Yoko i niepewny siebie. Po odejściu od The Beatles w 1970 roku stało się jasne, że jego charyzmę można przypisać nie tylko wybitnej inteligencji i poczuciu humoru, ale i, a może przede wszystkim, surowej nieokiełznanej energii, jaka cechuje głęboko zranionych ludzi. Lennon przyznawał, że marzył o miłości wszystkich, a jednocześnie nosił w sobie niebezpieczny ładunek nieszczęśliwego dzieciństwa, który wybuchał w „Mother” i „How Do You Sleep?” ( „John Lennon/Plastic Ono Band” ’70). Drastyczna terapia wydobyła jego demony.
W relacji Janova Lennon „potrafił przejrzeć każdego na wylot, tak jak schizofrenicy”. Z początku miał problem, żeby wydobyć z siebie krzyk. Yoko musiała go tego nauczyć. Nowe stało się również przyzwolenie na uczucia, więc kiedy po dwóch miesiącach terapia została przerwana powrotem Janova do Stanów, John umiał płakać i krzyczeć, jednak niekoniecznie panować nad emocjami. Efektem był wspaniały album, ale również dramatyczne pogorszenie stosunków z ojcem. Alf zdążył założyć nową rodzinę i odwiedził Johna ze swoim małym synkiem. Lennon w trakcie wizyty wpadł w szał. Nie zwracając uwagi na przyrodniego brata, opowiadał ojcu o terapii, w ostrych słowach wracając do przeszłości. Na wspomnienie udzielanych przez Alfa Lennona wywiadów zagroził, że zabije ojca, jeśli ich rozmowa znajdzie się w prasie. Pogodzili się dopiero, kiedy Alf znalazł się na łożu śmierci i wysłał synowi swoją niepublikowaną autobiografię. Wyjaśniał w niej, że nigdy nie opuścił Johna, swojego „małego kumpla”. Ze śmiercią matki John nie pogodził się nigdy.
W roku 1971 John i Yoko przeprowadzili się do Nowego Jorku. W tym samym czasie wydali singiel „Happy Christmas (War Is Over)”, a rok później mocno polityczny album „Some Time in NYC”.
„Give Peace a Chance” stało się hymnem na demonstracjach antywojennych, a sam Lennon udzielał wsparcia Czarnym Panterom, radykalnemu ugrupowaniu broniącemu praw Afroamerykanów. Występował także na charytatywnych koncertach. Na jednym z nich – na rzecz upośledzonych dzieci w Madison Square Garden – widać Lennona w szczytowej formie. Odziany w starą wojskową kurtkę, w typowych dla siebie okularach, śpiewa „Mother”, zdzierając gardło. Wersy są po Lennonowsku surowe, wypełnione wściekłością i gorączkowym uczuciem. Na scenie John wygłupia się z gitarą, żartuje i robi miny, przesyła całusy Yoko, wreszcie czyta znajomo brzmiące w Ameryce A.D. 1972 przemówienie o konieczności wzmożenia kontroli, którego publiczność słucha w milczącym porozumieniu, żeby na koniec usłyszeć, że były to słowa autora „Mein Kampf”. Geniusz Lennona łączył wdzięk, błazenadę i brutalną szczerość. Nic, co ujęłoby Nixona w napiętym okresie przedwyborczym. W tym samym roku administracja USA postawiła na deportację Lennona, wyciągając stary wyrok z Anglii o posiadaniu marihuany. W telefonie Johna pojawiły się trzaski, a na ulicy czekali „panowie”. „Lennon, ty zarozumiały czubku, kto miałby cię śledzić?”, mówił sobie, ale zwierzył się także jednemu ze znajomych:
„Kiedy coś się stanie mi lub Yoko, nie wierz, że to wypadek”
Ciągnące się apelacje (przedłużanie tymczasowego pobytu w USA) i podsłuch były tylko jednym z problemów Lennonów. W roku 1972 były mąż Yoko porwał ich wspólną córkę po tym, jak sąd przyznał Ono prawa do opieki. W związku Yoko i Johna zaczynało się psuć.
„John był dobry...” – wspominała Ono po czterech latach dochowywania sobie wierności, choć nie ukrywała, że ma słabszy seksualny temperament od ukochanego. Pewnego razu na imprezie pijany John w obecności żony zaczął pieścić się z inną kobietą. To ją zabolało. W powietrzu wisiała wolna miłość, ale oni widzieli siebie jako jedność. Nie chciała, żeby byli kolejnym skapcaniałym małżeństwem. Zaproponowała mu więc wyjazd do Los Angeles z May, ich młodą asystentką chińskiego pochodzenia, ciepłą i wrażliwą osobą, którą mogła swobodnie kontrolować.
– O nie, tylko nie May! – John zaczął się mętnie wykręcać na pomysł „matki”. Ale nie śmiał odmówić. Eliot Minz, przyjaciel Johna, twierdzi, że Lennon ledwo znalazł się w L.A., już myślał o powrocie. Nie szło mu tworzenie nowego albumu, poznawał nowe kobiety, urządzał pijackie burdy i codziennie wydzwaniał do Yoko. W poczuciu winy chciał, żeby ona też uprawiała seks z innymi i podsuwał jej kandydatury mężczyzn, w których nie mogłaby się zakochać. Po półtora roku odetchnął z ulgą: „Matka pozwala mi wrócić do domu”.
Ledwo do siebie wrócili, 42-letnia Yoko Ono zaszła w ciążę. „Jeśli chcesz, żebym ją zachowała, dziecko będzie twoją odpowiedzialnością”, miała powiedzieć Johnowi. Był szczęśliwy. Sean przyszedł na świat w 1975 roku, dokładnie w dniu urodzin Johna. Yoko zajęła się swoją karierą i ich finansami, a Lennon siedział w domu z dzieckiem. Nauczył się piec chleb, przewijać syna. Dawał mu to, czego nigdy nie zaznał od niego pierworodny Julian. John miał z tego powodu poczucie winy. W podejściu do kobiet zmienił się o 180 stopni: z liverpoolskiego macho stał się czołowym feministą. „To ja odbyłem długą drogę – przyznawał. – Byłem świnią. Teraz czuję ulgę”.
A jednak dzienniki, nieoficjalnie krążące wśród byłych pracowników Johna, uzupełniają ten sielski obraz ojcostwa o blokadę twórczą, seksualną frustrację. Rozdarcie między głodówkami a obżarstwem, medytacją a masturbacją. Metraż mieszkań należących do Lennonów w nowojorskim Dakota Building był tak obszerny, że John mógł wybierać się na solidną przechadzkę, nie wychodząc na dwór. Pomieszczenia wypełniał sztab pracowników, służba, kucharka, trzy koty Johna oraz szafy futer i ciuchów nałogowo kupowanych przez Yoko. W tym alternatywnym świecie potrafił spędzać całe dnie. Wyjścia, podróże i decyzje zależne były od dziesiątków doradców – począwszy od numerologów, przez tarocistów, a skończywszy na prawnikach i adwokatach. Żaden z nich nie przewidział tego, co stanie się w nocy z 8 na 9 grudnia.
Sam John, zapytany kiedyś o wyobrażenie swojej śmierci, miał odpowiedzieć: „pewnie rozwali mnie jakiś szaleniec”. Tym szaleńcem był Mark Chapman – 25-letni chłopak z Teksasu, który zdążył zakosztować narkotyków i nawrócić się na chrześcijaństwo. Ale czy Chapman był sam? Wydana w 2010 roku książka Phila Strongmana „John Lennon: Life, Times and Assassination” wykazuje, że zbyt łatwo uwierzyliśmy w historię szalonego chłopaka z egzemplarzem „Buszującego w zbożu” pod pachą. Do tragedii doszło w roku, kiedy po pięcioletniej przerwie John postanowił wrócić do muzyki, co w jego przypadku oznaczało zabieranie głosu w gorących sprawach. Według autora książki Chapman był stalkerem CIA, czyli jednym ze „śpiących zabójców” programowanych hipnozą i narkotykami do pozbywania się niewygodnych osób. Niezbitym argumentem jest fakt, że zdaniem patologów do Lennona miały strzelać dwie osoby. To, że za morderstwem Lennona stało CIA, sugeruje również Yoko Ono.
Na zdjęciu Annie Leibovitz zrobionym krótko przed morderstwem nagi John obejmuje ją w embrionalnym uścisku. Na innym całuje policzek „matki”. Kilka godzin później był już bliżej swojej prawdziwej mamy. Jak w refrenie jednej z piosenek Beatlesów: Happiness is a warm gun, mama! (z ang.: „Szczęście to rozgrzana broń, mamo!”).
Korzystałam m.in. z książek: Philipa Normana „John Lennon: Życie” i Roberta Rosena „Nowhere Man. The Final Days of John Lennon” oraz artykułu T. Rennella „Was John Lennon's Murderer Mark Chapman a CIA Hitman” z „Daily Mail”.