1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Sztuka
  4. >
  5. Nie tylko „Bociany” i „Babie lato” – dobiega końca wystawa malarstwa Józefa Chełmońskiego

Nie tylko „Bociany” i „Babie lato” – dobiega końca wystawa malarstwa Józefa Chełmońskiego

Józef Chełmoński, \
Józef Chełmoński, "Portret własny" 1902; (Fot.materiały prasowe Muzeum Narodowego w Warszawie)
W muzeum narodowym w warszawie trwa właśnie wystawa malarstwa Józefa Chełmońskiego, ciesząca się dużym zainteresowaniem. Jednocześnie sporo zaczęło się mówić też o życiu prywatnym artysty, z którym to życiem – indywidualnym losem, decyzjami, moralną postawą – bywało różnie.

Józef Chełmoński to w Polsce artysta niemal tak popularny jak malarski wieszcz Jan Matejko. Paradoksalnie nie znaczy to, że jest dobrze znany. Na dźwięk jego nazwiska przed oczyma na zawołanie pojawiają się takie dzieła jak „Bociany” czy „Babie lato”, jeden z najbardziej marzycielskich obrazów w historii rodzimej sztuki. Tych ikonicznych prac nie mogło oczywiście zabraknąć na poświęconej Chełmońskiemu wielkiej wystawie, którą we wrześniu otworzyło warszawskie Muzeum Narodowe. Jeżeli jednak monografia artysty jest ciekawa, to nie tylko ze względu na „złote przeboje” z dorobku, lecz również dlatego, że prowokuje do wnikliwszego przyjrzenia się malarzowi, który odcisnął tak silne piętno na naszej zbiorowej wrażliwości.

Chopin krajobrazu

Należał do pokolenia, które debiutowało po powstaniu styczniowym i w ostatnich trzech dekadach XIX wieku stworzyło klasykę nowoczesnego malarstwa polskiego. Jeżeli chcielibyśmy odtworzyć DNA rodzimych sztuk wizualnych, nie mogłoby w nim zabraknąć genu autora „Babiego lata”. W epoce nazywano go „Chopinem naszego krajobrazu”. Pejzaże Chełmońskiego, którego wielkim tematem przez całe życie pozostawała wieś, rzeczywiście wchodzą w rezonans z twórczością romantycznego kompozytora, tak chętnie szukającego inspiracji w muzyce ludowej. Obydwu artystów łączy także Francja – Chełmoński, choć był malarzem arcypolskim, to największe sukcesy rynkowe odnosił nad Sekwaną.

Tylko malarstwo

Jego biografia zaczyna się jak klasyczna opowieść o XIX-wiecznym artyście, który marznąc w dziurawym palcie w nieogrzewanej pracowni, marzy, by dziś zabić głód jakimkolwiek ciepłym posiłkiem, ale jutro wyjechać do Paryża, odnieść tam sukces i podbić świat swoim talentem.

Pochodził ze zubożałej mazowieckiej szlachty. Urodził się w 1849 roku w Boczkach koło Łomży. Ojciec przyszłego artysty, który dzierżawił w tej wsi folwark i pełnił funkcję wójta, sam przejawiał zamiłowania artystyczne: był malarzem amatorem, zapalonym rysownikiem i utalentowanym skrzypkiem. Chełmoński junior od dzieciństwa interesował się sztuką, a decydującą rolę w wyborze jego drogi życiowej odegrał obraz Józefa Simmlera „Śmierć Barbary Radziwiłłówny” (1860). Z dzisiejszego punktu widzenia to przedstawienie może wydać się melodramatyczne i teatralne, ale na nastoletnim Chełmońskim zrobiło ogromne wrażenie: po jego zobaczeniu nie chciał być nikim innym, tylko malarzem.

Pierwszym krokiem do spełnienia marzenia o zostaniu artystą była nauka w warszawskiej Klasie Rysunkowej. Formalnie była to namiastka wyższej uczelni artystycznej, na której działanie Rosjanie pozwolili po zamknięciu Szkoły Sztuk Pięknych, zlikwidowanej w ramach represji po powstaniu styczniowym. Kierujący Klasą malarz Wojciech Gerson zmienił ją jednak w kuźnię talentów, która wywarła ogromny wpływ na polską scenę artystyczną drugiej połowy XIX wieku.

Chełmoński odebrał w Klasie Rysunkowej konserwatywną, ale solidną szkołę: Gerson, wytrenowany w Akademii w Petersburgu, która uchodziła za najbardziej rygorystyczną w ówczesnej Europie, przywiązywał ogromną wagę do warsztatu, zwłaszcza do rysunku i obserwacji natury. Wychował pokolenie realistów i Chełmoński do końca życia będzie mieścił się w tym nurcie.

Fot. Fot.

Paryż

Tymczasem w 1872 roku młody malarz wyjeżdża kontynuować naukę w Monachium. W tamtych latach był to popularny kie- runek wśród polskich artystów pochodzących z pozbawionego własnej uczelni wyższej zaboru rosyjskiego. Szybko odnalazł się w środowisku tak zwanych polskich monachijczyków, które tworzyli między innymi: Stanisław Witkiewicz, Józef Brandt, Maksymilian Gierymski i Adam Chmielowski.

W czasach nauki w Klasie Rysunkowej Chełmoński zmagał się nieustannie z problemami materialnymi. Zdarzało się, że nie dojadał, za podobrazia służyły mu często płótna z nieudanymi pracami zamożniejszych kolegów. W Monachium było jeszcze trudniej. W 1874 roku malarz wrócił do Warszawy, licząc, że lata wyrzeczeń odbije sobie teraz artystycznym sukcesem. Spotkało go rozczarowanie. Obrazy, które pokazał w Towarzystwie Zachęty Sztuk Pięknych, zostały fatalnie przyjęte przez krytykę. Zdesperowany postanowił wówczas postawić wszystko na jedną kartę i spróbować szczęścia w Paryżu. Wyjazd stał się możliwy dzięki pomocy rzeźbiarza Cypriana Godebskiego oraz przyjaźni z królową warszawskich scen Heleną Modrzejewską, która wsparła Chełmońskiego finansowo.

Ryzyko opłaciło się – malarz przybył do Francji w 1875 roku, a już w następnym sezonie jego obrazy zakwalifikowały się na paryski Salon i zrobiły furorę. Jedną z wystawionych prac kupił na pniu wpływowy marszand William H. Stewart. Inny znaczący paryski galerzysta Adolphe Goupil nabył niedokończone płótno, które Chełmoński miał akurat na warsztacie, i zaproponował lukratywny kontrakt na wyłączność.

Na Salonie w Paryżu artysta pokazał dwie prace: „Sprawę u wójta” i „Roztopy”. Obydwie ukazują sceny rodzajowe, które malarz umieścił w zimowym wiejskim pejzażu. Od opuszczenia rodzinnego domu, z którego wyjechał na studia jeszcze jako nastolatek, Chełmoński mieszkał w dużych miastach – w Warszawie, Monachium, a od 1875 roku w Paryżu. Życie w tych metropoliach nie zostawiło jednak praktycznie żadnego śladu w jego twórczości. Był malarzem wsi, podjął ten temat w młodości i pozostał mu wierny do końca. Inspirację czerpał z krajobrazów rodzinnych, mazowieckich stron, ale jeszcze chętniej z pejzaży Ukrainy, dokąd podróżował regularnie od czasów studiów. Targi końskie na Wołyniu, karczmy na Podolu, wiejskie zabawy i zgromadzenia, pędzące przez zaśnieżony step sanie zaprzężone w rozszalałe rumaki – oto motywy powracające w twórczości artysty. I takich właśnie obrazów oczekiwał od Polaka marszand Goupil. Z perspektywy Paryża krainy ukazywane przez Chełmońskiego leżały na końcu świata, a ich mieszkańcy, ukraińscy chłopi, Żydzi, dziedzice, handlarze koni, woźnice sań walczący ze ścigającymi ich zimową nocą wilkami, wydawali się egzotyczni i ekscytujący. Prace o takiej tematyce sprzedawały się nie tylko w Paryżu, Goupil znajdował na nie klientów wśród świetnie płacących kolekcjonerów ze Stanów Zjednoczonych. Ceny prac Chełmońskiego szybko rosły, dochodząc do kilkudziesięciu tysięcy franków. Dla porównania prace działających w tym samym czasie impresjonistów z trudem sprzedawały się za kilkaset.

I znowu Polska

Chełmoński już w czasie studiów zwracał uwagę kolegów i nauczycieli niesamowitą, niemal fotograficzną pamięcią wzrokową. Mieszkając we Francji, wciąż był w stanie odtwarzać w wyobraźni ukraińskie krajobrazy i przenosić je na płótna, które przyniosły mu sukces finansowy. Do niedawna ubogi malarz niemal z dnia na dzień stał się człowiekiem zamożnym. Ale i rozrzutnym. Po dekadzie spędzonej we Francji koniunktura na jego prace załamała się. Okazało się, że płynące do tej pory wartkim strumieniem pieniądze się rozeszły. W 1887 roku artysta, wypalony taśmową produkcją obrazów tworzonych pod gust kolekcjonerów, postanowił wrócić do Polski.

Fot. Fot.

Jaki mąż, jaki ojciec

Zmęczony życiem światowca, którego odgrywał w Paryżu, ale którym zdaje się nigdy do końca się nie stał, kupił skromny dworek w Kuklówce na Mazowszu. Przed wyjazdem Chełmońskiego do Francji polska krytyka traktowała artystę nieprzychylnie, zarzucając jego malarstwu nadmiar realizmu. Paryskie sukcesy zmieniły jednak nastawienie odbiorców do jego twórczości. Kiedy wrócił, traktowano go już z szacunkiem należnym artystycznemu autorytetowi – tym bardziej że pozycję malarza wciąż potwierdzały międzynarodowe wyróżnienia, takie jak Grand Prix na Wystawie Powszechnej w Paryżu (1889) czy Złoty Medal na wystawie w San Francisco (1894). W 1897 roku otrzymał tytuł honorowego prezesa Towarzystwa Artystów Polskich „Sztuka”. Tymczasem celebrowany teraz powszechnie malarz coraz bardziej odwracał się od światowego życia, zaszywając się w swojej pracowni w Kuklówce.

Jego zawarte w czasach paryskich małżeństwo z Marią z Szymanowskich rozpadło się z hukiem. Z siedmiorga dzieci Chełmońskich troje wcześnie zmarło. Tajemnicą poliszynela było, że malarz bije żonę. W 1894 roku oskarżył Marię o zdradę i wyrzucił ją z domu. Nie uznał też najmłodszej córki, Wandy. Jak na ironię, to właśnie ona, jako jedyne spośród dzieci pary, miała w przyszłości pójść w ślady ojca i zostać malarką.

Połowa prawdy

Późny Chełmoński niechętnie opuszcza Kuklówkę. Staje się człowiekiem głęboko religijnym. Zawsze był mistrzem w przedstawianiu koni, ale w ostatnim okresie twórczości również inne zwierzęta zajmują coraz więcej miejsca w jego ikonografii. Z pasją maluje ptaki, piękno przyrody postrzega jako manifestację Boga w świecie. Zbliża to jego malarstwo do symbolizmu, który w początkach XX wieku odgrywa ogromną rolę zarówno w literaturze, jak i sztuce. Nie chodzi tu jednak o uleganie aktualnym modom. Był odporny na pokusy podążania za nowymi prądami artystycznymi. Do Paryża przybył w okresie największej aktywności impresjonistów, miał okazję oglądać ich niezależne wystawy, które wzbudzały na scenie sztuki mnóstwo emocji. Próżno jednak szukać wpływu Moneta i jego kolegów na twórczość Polaka. Chełmoński trzymał się formuły wypracowanej w Monachium i nauk swojego mistrza Wojciecha Gersona. Można to tłumaczyć faktem, że autor „Powrotu z balu”, świetny rysownik, doskonale radzący sobie ze zgaszoną, ograniczoną paletą barw, nigdy nie był wybitnym kolorystą. Tym samym nie mógł wprowadzać elementów impresjonistycznych do swojego warsztatu, ale też nic nie wskazuje, by takich innowacji pragnął.

Był malarzem konserwatywnym – zarówno jeżeli chodzi o formę, jak i treść. Poświęcił talent obrazowaniu życia wsi, ale nie znajdziemy w tych przedstawieniach śladów napięć społecznych, problemów klasowych czy biedy, z którą borykali się chłopi. Wieś w oczach Chełmońskiego istnieje poza kontekstem ekonomicznym i politycznym. Czas odmierzany jest tu rytmem pór roku, płatkami padającego śniegu, spojrzeniami rolników wypatrujących pierwszych oznak końca gorącego lata, kalendarzem ludowych zabaw i rytuałów, migracjami ptaków odlatujących jesienią i powracających wiosną. Człowiek jest tu nie tyle uczestnikiem życia społecznego, ile istotą głęboko wpisaną w porządek natury. Chełmoński stosował realistyczną technikę, ale służyła mu ona raczej do kreowania pewnej wizji świata niż przedstawiania rzeczywistości z całą jej złożonością.

Z dzisiejszego punktu widzenia dzieła artysty ukazują w najlepszym razie pół prawdy na temat rzeczywistości, którą malował, eliminując z kadru elementy mogące skomplikować i zburzyć jej obraz – realistyczny w formie, ale wyidealizowany w wymowie. Tę połowę prawdy, która go interesowała, potrafił przedstawić jednak, trzeba przyznać, w sposób niezwykle sugestywny. Siła tego malarza polega na tym, że dziś, po stu kilkudziesięciu latach, wciąż w jakimś stopniu patrzymy na pejzaż i na wieś w sposób, jakiego nauczył nas Józef Chełmoński.

Wystawa „Józef Chełmoński” W Muzeum Narodowym w Warszawie potrwa do 26 stycznia

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze