1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia
  4. >
  5. Jak zostałem mistrzem zen – opowiada Alexander Poraj-Żakiej

Jak zostałem mistrzem zen – opowiada Alexander Poraj-Żakiej

„Zen to esencja obecności, stan umysłu, sposób bycia” – mówi Alexander Poraj-Żakiej. (Fot. archiwum prywatne)
„Zen to esencja obecności, stan umysłu, sposób bycia” – mówi Alexander Poraj-Żakiej. (Fot. archiwum prywatne)
Nie musisz zmieniać swojej codzienności, zamykać się w klasztorze, inaczej się ubierać i ogolić głowy, żeby rozwijać się duchowo – mówi Alexander Poraj-Żakiej, mistrz zen, uczeń Willigisa Jägera.

Artykuł archiwalny

Jak u Kundery: „Einmal ist Keinmal”?
Tak – nie ma powtórek. I nie ma prolongaty, że coś będzie, coś nam się należy, że coś nas spotka na pewno. Na pewno jest tylko tu i teraz. Zawsze jesteśmy na wizji, nigdzie i nigdy nie możemy się schować. Ale nasze nieustanne zamartwianie się tym, co się może stać, w obliczu kruchości naszego życia wydaje się trochę śmieszne. Życie żyje się przecież samo. Oddychanie i trawienie to praca organizmu, nie nasza; to ruch życia, a nie woli. Gdyby czynności życiowe zależały od nas, mielibyśmy jakieś 40 sekund życia. Mówimy: „Jestem głodny”, ale to tylko komentarz do tego, czego chce ciało, które trzeba nakarmić. Możesz analizować, ale nie możesz nic przeciwko temu zrobić.

Twoi przodkowie byli jakiego wyznania?
Babcia była protestantką, ale w połowie życia przeszła na katolicyzm. Matka – katoliczką, ojciec – agnostykiem. Od dziecka szukałem odpowiedzi na różne pytania: Kim jestem? O co w tym wszystkim chodzi? Chciałem być mnichem. Ze względu na sposób bycia: być mnichem znaczyło dla mnie tyle, co po prostu być. Fascynacja wynikała również z piękna klasztornej architektury. Wyobrażałem sobie, że w klasztorze będę smakował życie w dobrych, ludzkich dawkach: będzie czas na jedzenie, na spanie, na modlitwę. W klasztorach spędzałem wszystkie wakacje. Odwiedziłem benedyktynów, trapistów i kartuzów w całej Europie. Fascynowałem się nimi krótko, bo szybko odkryłem, że wcale nie chodzi o bycie, ale o moralność. Im bardziej kontemplatywny klasztor, tym więcej się w nim modlą. Umartwiają się, żeby kiedyś było lepiej. Dla mnie to jakaś perwersja bytu. Wszystko, co jest tu i teraz, jest w klasztorach chrześcijańskich niewystarczające: jeszcze nie tu, jeszcze nie teraz.

Szukałeś dalej?
Nie wiedziałem, czego chcę, ale wiedziałem, czego nie chcę. Wybrałem studia teologiczne we Fryburgu. Teologia była na wydziale państwowym. Na początku jeszcze myślałem, że będę miał coś wspólnego z kościołem katolickim, ale szybko zrozumiałem, że i to nie dla mnie, że tam nie znajdę tego, czego szukam.

Trafiłeś do Willigisa Jägera…
Po studiach pracowałem w koncernie farmaceutycznym w Niemczech jako specjalista od marketingu. Zacząłem pracę i czułem, że to nie dla mnie, ale musiałem spłacić długi zaciągnięte od państwa na studia. Wiedziałem, że muszę sobie znaleźć mistrza duchowego. Nigdy nie interesowałem się Wschodem, ale kiedy odkryłem zen, zrozumiałem, że o tym właśnie mówi nasz chrześcijański mistyk Eckhart. Zen to esencja obecności, stan umysłu, sposób bycia. Zredukowałem swój stan posiadania do dwóch walizek i zacząłem jeździć po świecie. Odwiedziłem kilka europejskich klasztorów zen, kilka w USA i znów przeżyłem szok. Były tak pełne religii i obwarowane tyloma zakazami i nakazami, że całkowicie przeczyły temu, czym w moim odczuciu zen jest. Aż w końcu ktoś polecił mi Willigisa Jägera. Pojechałem do Würzburga. Uderzyły mnie jego otwartość i brak religijności. Nie wymagał bycia chrześcijaninem czy buddystą. Zostałem w Würzburgu w ośrodku kontemplacyjnym zen. Przez trzy lata cztery godziny dziennie pracowałem w kuchni, przez resztę czasu medytowałem. Po tych trzech latach wyszedłem z klasztoru i wróciłem do pracy poza nim. Klasztor nie jest na 40 lat życia, na dożywocie. Klasztor to trening.

W jakich okolicznościach zostałeś mistrzem zen?
Po opuszczeniu klasztoru ożeniłem się, rozwiodłem, napisałem doktorat o pojęciu osobowości w mistyce Eckharta i w zen. Zacząłem pracę w firmie konsultingowej, znów się ożeniłem, urodziły się moje córki. I znów się przeprowadzałem: Monachium, Berlin. Zostałem prezesem sieci niemieckich szpitali. Jednocześnie uczyłem zen, organizowałem warsztaty. Przeprowadziliśmy się do Hiszpanii, gdzie nauczałem zen. Któregoś dnia zadzwonił Willigis i zapytał, czy jestem gotów zostać jego następcą. Byłem gotów. Wróciliśmy do Niemiec. Willigis mianował oprócz mnie trzech mistrzów. Jesteśmy największą europejską szkołą zen. Założyliśmy też razem z mistrzem fundację Mądrość Wschodu i Zachodu. To platforma pozwalająca rozwijać dalej myśl Willigisa Jägera, łączyć dorobek Wschodu i Zachodu nie tylko w sferze kontemplacji i mistyki, ale także pedagogiki, biznesu, zdrowia, sztuki. Fundację założyliśmy także w Polsce i w Hiszpanii. Chcemy pokazać, że nie musisz zmieniać swojej codzienności, żeby rozwijać się duchowo. Nie musisz zamykać się w klasztorze, zmieniać sposobu ubierania się, nie musisz golić głowy. W potoczności codzienności można zobaczyć, czym ta codzienność naprawdę jest.

Na stronie internetowej pewnego zakonu Paulinów widnieje lista przyczyn dręczenia, zniewolenia, nawiedzenia i opętania. Zen jest traktowane na równi z okultyzmem, sztukami walki Wschodu, jasnowidztwem i telepatią.
To smutne. Gdybyśmy byli w XVIII wieku na wsi, to można by było tak myśleć. Dziś ktoś, kto myśli samodzielnie, nie powinien dyskwalifikować całych kultur o tysiącletnich tradycjach i wielkim dorobku. W Polsce jeszcze mocno utrzymuje się przekonanie, że to my mamy prawdę i tylko my wiemy, o co chodzi, a wszyscy, którzy nie myślą tak jak my, myślą źle. Nie inaczej, tylko źle. Niedopuszczanie innych poglądów na świat to definicja fundamentalizmu.

Moja córka ostatnio filmowała siebie i swoje otoczenie. Oglądam potem jej film i widzę, jak staje z aparatem przed lustrem i mówi: „A to jest moja własna ja”. Brzmi jak kõan zen. Dzieci są zen?
Dzieci są bardziej obecne, bo nie mają zbyt wielu wdrukowanych konceptów. Z biegiem czasu zaczynamy myśleć, że jesteśmy tym, czym myślimy, że jesteśmy. Tak powstaje samoświadomość. Wydaje mi się, że jestem ważnym podmiotem. A potem przychodzi jakiś wypadek albo alzheimer i podmiot znika. Koniec filmu, dosłownie. Wtedy rodzi się pytanie: co dalej? Zależy, w co wierzysz. Dalej reinkarnujesz albo idziesz do nieba. Albo do piekła. Albo nic się już nie dzieje. Bardzo ważnym momentem jest zrozumienie, że podmiotu tak naprawdę nie ma. Boimy się tego doświadczenia.

Słynna śmierć „ja”.
Tak, ale nie chodzi o umartwianie się, żeby mnie kiedyś tam w przyszłości Bóg pokochał. To jest tragiczne podejście do rzeczywistości tu i teraz. I ten koncept Boga, który potrzebuje śmierci swojego syna, żeby się przestać obrażać na ludzi. Widzę, jak się na Zachodzie nauczyciele religii gimnastykują, żeby to w jakiś sensowny sposób wytłumaczyć dzieciom. Kompletnie im się to nie udaje.

Polskę uważa się w Watykanie za jeden z ostatnich bastionów katolicyzmu w Europie.
Czy dzięki temu Polska stała się lepsza? Każda z religii myśli, że tylko ona ma rację, każda uważa się za jedyną, ma poczucie wyższości nad innymi. To rodzi konflikt. Na poziomie klasycznych religii monoteistycznych nie dojdziemy do pokoju. Mormoni ze Stanów też wierzą, że pochodzą od zapomnianego żydowskiego szczepu, są jedyni, wybrani i wszystko, co robią i mówią, jest jedyne, słuszne i lepsze. Z zen też można to zrobić: powiedzieć teraz, że jest lepsze, większe i ważniejsze. Zrobiono to już w Japonii, gdzie zen bardzo silnie połączyło się z wojskowością. To się dzieje cały czas, ale kompletnie nie ma sensu.

Bo wracamy do tożsamości, która ciągle się porównuje z innymi tożsamościami?
Tak, to rodzaj tożsamości grupowej, potrzeba bycia kimś. Jest takie zdanie Johannesa Taulera, słynnego niemieckiego mistyka, dominikanina z linii Eckharta, który mówi, że cały problem ludzkości polega na tym, że chcemy być czymś i kimś innym, że chcemy być lepsi, prawdziwsi, wierzyć w coś lepszego, większego i tak dalej. Każdy ponad innym. I cały czas nie patrzymy na to, co naprawdę jest. A jest tylko to, co jest, a nie to, co myślimy, że jest. Nic i nicość.

Nicość?
Nicość nie jest zaprzeczeniem czegoś. To nie coś. To nie brak czegoś. Tak jak cisza nie jest brakiem dźwięku, a ciemność nie jest brakiem światła. Mamy zbyt bipolarne i logiczne podejście do świata. Takie spojrzenie może utrudniać zrozumienie. Dopóki nie zrealizujemy i nie zrozumiemy naszej nicości, wszystko będzie, jak było. Będziemy walczyć i się zwalczać. Spotkanie z Bogiem jest w nicości, a nie w wyobrażeniu, że przez lepsze zachowanie zapracuję na piątkę ze sprawowania. Że ktoś mnie w końcu za wszystkie wysiłki pogłaszcze po głowie i będzie fajnie.

Mówi się, że jak sala do medytacji jest pusta, świadczy to o utracie zaufania do mistrza. Twoja sala jest pełna?
Raz, że nie ma mojej sali, dwa – nie zgadzam się z tym twierdzeniem. Nie mówię o mnie, bo mamy największy ośrodek medytacyjny w Europie, z tysiącami ludzi. Ale mam na myśli wielkich mistrzów z przeszłości, którzy dziesiątki lat medytowali sami. Jest takie fajne kazanie Eckharta, który mówi na koniec: „Nawet jakby kościół był pusty i tak wygłosiłbym swoje kazanie do pustych ławek”. Bo tu chodzi o rzeczywistość taką, jaka jest, a nie o nakłanianie kogoś do czegoś, jakąś misję. Mistrz czy nauczyciel nie może naprawdę nikogo niczego nauczyć. Jest bez szans. Bo to, co naprawdę jest, już jest. Nikt za ciebie nie zje. Można ci coś podstawić pod nos, ale zjeść musisz sama. Medytacja jest po to, żeby zrozumieć, jak jest, a nie po to, żeby było inaczej.

Proste bycie tu i teraz, nie bycie po coś?
Mamy kilka tysięcy osób rocznie, które przychodzą tylko na wstępny kurs zen. Praktyka pokazuje, że nie zostaje więcej niż pięć procent uczestników. Na sto osób pięć zostaje trochę dłużej, cała reszta szuka czegoś innego, czegoś więcej, czegoś dalej. Zen nie jest czymś, co można dobrze sprzedać.

Bo nic nie daje i nic nie ma?
Właśnie: nic nie daje. Nie daje nic. Właściwie to sedno ćwiczenia zazen: „Proszę cię, żebyś nie robiła nic”. Tylko nic. Zajmij się niczym, i to bardzo dokładnie, przy pełnej obecności. Ale my cały czas robimy coś i zajmujemy się czymś. W nieograniczonej przestrzeni ciągle jesteśmy wpatrzeni w jakiś konkret, który może nam się podobać mniej lub bardziej. Ale na dłuższą metę nie daje to żadnej satysfakcji i jest bardzo męczące.

Wybitny neurobiolog, profesor Jerzy Vetulani, uważa, że medytacja zmienia fizycznie budowę mózgu, zagęszcza tkankę neuronalną. Wskazuje, że to moment, w którym sztywny podział na ducha i materię nie ma już żadnego uzasadnienia.
Problemem całej ludzkości jest to, że myślimy, że jest tak, jak myślimy. Dualne myślenie jest ograniczonym spojrzeniem na świat. Jest przeciwnością jedności.

Zen to praca nad świadomością?
Tak. Dalajlama powiedział, że zen to raczej studium świadomości, nie religia. Pewna grupa społeczna, zwłaszcza akademicka, interesuje się zen. Na Uniwersytecie Wrocławskim spotkałem się na przykład z profesorem Krzysztofem Meissnerem, fizykiem, specjalistą od cząstek elementarnych. Jako przedstawiciel nurtu mistycznego lepiej rozumiem się z biologiem, fizykiem, matematykiem czy neurobiologiem niż z instytucjonalnym przedstawicielem jakiejkolwiek religii monoteistycznej. Pojęcie podmiotu, materii czy tkanki jest bliższe świadomości niż mitologiczna wiara w jakieś zewnętrzne byty.

Czym jest mistyka?
Mistyka to obszar bezgraniczny. Zawsze jest tylko teraz, teraz, teraz. Jak rok temu byłem na urlopie, teraz nic mi to nie da. Jak dwa dni temu jadłem, to mi to teraz też nic nie pomoże. Liczy się teraz. Jak jesteś mistrzem zen, możesz nakrzyczeć na dziecko. Bylebyś to zrobił teraz, teraz, teraz, z pełną świadomością tego, co się dzieje, i pełną odpowiedzialnością za swoje czyny, bez uciekania od konsekwencji. Odpowiedzialność to odpowiedź na to, co się dzieje. Odpowiedzialność to obecność w działalności.

Twój mistrz jest benedyktynem. Został potępiony przez Kościół.
Willigisa suspendowano z Kościoła katolickiego z powodu jego niemitologicznego podejścia do dogmatów. Na przykład – dogmatu o niepokalanym poczęciu. Nie do przyjęcia. Razem z Tomaszem z Akwinu skończyła się kreatywna myśl teologiczna w Kościele. Kościół stanął w miejscu, a cały świat bardzo się zmienił. Kościoły nawet jako budynki wyglądają jak muzea. Nie mają nic wspólnego z naszym żywym rozumieniem rzeczywistości. Kościół to taki religijny skansen, folklor, faceci w sukienkach.

Czy mistrz zen przeklina w samochodzie?
Tak. Po polsku i po hiszpańsku klnie się najlepiej.

Alexander Poraj-Żakiej, doktor, mistrz zen, coach, dyrektor ośrodka duchowego Benediktushof w Holzkirchen. Współzałożyciel fundacji Mądrość Wschodu i Zachodu i Akademii Kierownictwa i Przywództwa; pracował m.in. jako dyrektor sieci szpitali psychosomatycznych w Niemczech.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze