Wie, kiedy nagrać ryki walczących o łanie jeleni i trzask łamiących się tafli lodu. Z dźwięków natury tworzy płyty, ścieżki dźwiękowe i słuchowiska.
Nowy dom Michała Zygmunta wygląda z zewnątrz jak kadr z „Kronik portowych” Lassego Hallströma – samotna wyspa na pustkowiu. W filmie główny bohater przyjeżdża do małej miejscowości w Nowej Funlandii, by wśród kropel deszczu, płatków śniegu i powiewów wiatru poznać pewną rodzinną tajemnicę. W Chobieni – patrząc na dwupiętrową betonową elewację domu, niewielką wieżę i okalającą ją wodę – też pewnie można znaleźć odpowiedzi na wiele pytań. Tym bardziej że według nadodrzańskich legend nad okolicą czuwa Sirosz – dobry dziad rzeczny, który zapewne i tym poszukiwaniom będzie patronował bez chwili wahania.
– Rzeka najlepiej brzmi właśnie teraz, latem – opowiada muzyk Michał Zygmunt. Lada dzień wybiera się, aby nagrywać dolinę Odry rozciągającą się od Brzegu Dolnego do Głogowa na Dolnym Śląsku. Tam znajdują się łęgi – lasy na podmokłych terenach. Podczas zalewu woda nanosi i osadza żyzny muł. Nad rzeką rosną jesiony, dęby i wierzby, a w ich okolicach mieszkają drapieżne trzmielojady, wędrowne zielonki, nocne lelki i kilkadziesiąt innych gatunków ptaków. Nagrywanie potrwa kilka dni, które Zygmunt spędzi w kajaku i na brzegu rzeki. Będzie sam, ale za to w domu zdobyczami z bezkrwawych łowów podzieli się ze swoją partnerką, reżyserką Ewą Dobrołowicz i pięcioletnią córką Kariną.