1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Język może być narzędziem dialogu. Rozmowa z Katarzyną Kłosińską, językoznawczynią

Zmiany, które zachodzą w języku, na szczęście nie uniemożliwiają porozumienia między pokoleniami. (fot. iStock)
Zmiany, które zachodzą w języku, na szczęście nie uniemożliwiają porozumienia między pokoleniami. (fot. iStock)
Czy język to narzędzie, czy może także przyczyna wrogości między ludźmi? Co jest złego w słowie „kompromis”? Czy polityka niszczy polszczyznę bardziej niż Internet? O tym – i nie tylko – mówi nam nowa przewodnicząca Rady Języka Polskiego PAN, profesor Katarzyna Kłosińska.

Polacy nie gęsi, ale… jaki język mają?
Gęsim językiem nazywano za czasów Reja łacinę. Dzisiaj wciąż mówimy po polsku, choć język w oczywisty sposób się zmienia. Nie da się krótko scharakteryzować współczesnego języka, nie tylko w paru zdaniach, ale nawet w paru księgach.

„…a swój język mają…”. Czy polski nie przestaje być „swój” z tymi wszystkimi zapożyczeniami, anglicyzmami, skrótami z Internetu?
Nie, na pewno nie. O tym, czy język jest tym, czym jest, decyduje przede wszystkim gramatyka. Słownictwo właściwie ciągle się zmienia. Zapożyczenia były od zawsze, wielki wpływ na polszczyznę miały różne języki: niemiecki, łacina, francuski, rosyjski, włoski… Jeżeli ludzie narzekają na to, że w języku jest dużo zapożyczeń, jeżeli im to przeszkadza – to najczęściej chodzi o zapożyczenia, które nie przystosowały się do naszego języka, nie weszły do niego płynnie. Na przykład „weekend” – jest w polszczyźnie ponad pół wieku, już słownik Witolda Doroszewskiego z przełomu lat 50. i 60. notował „weekend”, było w nim nawet hasło „weekendowicz”, jak „urlopowicz”, ale mimo to zdarza się tu i ówdzie słyszeć, że to słowo jest rażąco niepolskie, zapewne dlatego, że wciąż mamy wyraźną różnicę między wymową a pisownią. Inaczej jest w przypadku słów takich jak „komputer” czy „marketing”, nawet „diler” – ich obcości prawie nikt już nie odczuwa, wtopiły się w nasz system.

Czy język zawsze jest rzeką, w której jesteśmy zanurzeni, czy można nim sterować?
Sterowanie językiem jest bardzo niebezpieczne. Czasami niektórym wydaje się, że można to robić, i źle się to kończy, dlatego że bardzo szybko ludzie dostrzegają jakiś rodzaj ingerencji w język. Jeżeli chodzi o sterowanie ideologiczne – tego na pewno robić nie można. Natomiast można – i ja do tego zachęcam – dbać o to, by był on po prostu ładny, tak jak dbamy o przyrodę nawet w najbliższym otoczeniu. Jeżeli jakieś słowa nas rażą, nie podobają nam się – po prostu ich nie używajmy. W tym sensie nie tyle sterujemy językiem, co próbujemy mieć na niego wpływ. Rzeka i ziemia mogą być ładne, jeżeli będziemy razem o to dbać, język – również.

Czy przemiany cywilizacyjne, głównie Internet, mają na język wpływ negatywny, pozytywny? Może są neutralne, bo stanowią jedynie część rzeczywistości, którą język opisuje i wspomaga? Na pewno mają ogromny wpływ. Porównuje się tę dokonującą się wciąż rewolucję cyfrową do rewolucji Gutenberga, czyli do rozpowszechnienia słowa w druku. Całkowicie zmienia się sposób komunikacji i nie chodzi tylko o skrótowość i uproszczenia. W coraz mniejszym stopniu żyjemy w „logosferze” (kulturze książki), a w coraz większym w „ikonosferze” (kulturze obrazu). Odbiór treści jest coraz bardziej fragmentaryczny, a przekaz mało spójny. Tej spójności często brakuje też w postrzeganiu języka: osoba, dla której sieć jest naturalnym środowiskiem, może traktować język jako przypadkowy zbiór słów, form, a nie jako całość, w której wszystko się ze wszystkim łączy. Zobaczymy za paręnaście, parędziesiąt lat, co z tego dla języka wyniknie…

Komunikacja staje się fragmentaryczna, a za nią idą relacje międzyludzkie.
Internet, chaos językowy, a nie długa, konsekwentna forma jak w powieści…
Tak. Dla kultury książki charakterystyczne są: koherencja, spójność przekazu, linearność i związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy elementami. W sferze zdominowanej przez hipertekst (czyli taki nielinearny system) mamy do czynienia z mozaikowatością. To przenosi się na komunikację, która robi się coraz bardziej fragmentaryczna, pokawałkowana. A za komunikacją idą relacje międzyludzkie. W Internecie każdy może być jednocześnie nadawcą i odbiorcą, przez co mamy dostęp do przeróżnych języków. Dawniej mogliśmy poznać tylko język bliskich, miasteczka, dzielnicy, szkoły, środowiska. Teraz to wszystko się zaciera: słowa krążą w sieci, dzięki czemu poznajemy bogactwo języka i bogactwo różnych kultur, ale jednocześnie tracimy orientację w tym, co jest właściwe, a co niewłaściwe, co jest normą, a co jest nieakceptowalne.

Wszyscyśmy z Internetu… W pewnym sensie. To powoduje, że rozchwiewają się normy, że ludzie nie mają poczucia, gdzie jest jakaś granica, której przekraczać w języku nie wolno. Jadąc na spotkanie z panem, słuchałam w samochodzie jednej z rozgłośni radiowych i trafiłam akurat na konkurs dla słuchaczy pod tytułem „Rebus Jebus”. Sprawdziłam na ich stronie WWW: mają ten konkurs codziennie… „Rebus Jebus”. No, przepraszam bardzo…

Ziemia może być ładna, jeśli będziemy o to razem dbać. Język również.
To jest język młodzieżowy. Wpływa na polszczyznę, ale nie na wszystkich. Ogromny wpływ na to, jak mówimy i porozumiewamy się, ma natomiast język debaty publicznej. Czy nie jest tak, że przez ową skrótowość stał się on bardziej nośnikiem emocji, a nie merytorycznych treści?
Najpewniej analizują to socjolodzy czy psychologowie społeczni. Można powiedzieć, że jest tak od zawsze – język wykorzystuje się w celach perswazyjnych i też bywa nieuczciwie używany.

Coraz częściej debaty, np. pomiędzy politykami, są wyścigami na bon moty.
Tak. Mało tego, obserwujemy też coś, co można określić jako przewagę wartościowania nad opisem. Słowo staje się nośnikiem wyłącznie wartościowania. Ot, choćby słowo „lewak” – pozornie ma charakter opisujący, ale w rzeczywistości nic nie opisuje (konia z rzędem temu, kto powie, jaką wiązkę cech mają na myśli ci, którzy nazywają innych lewakami), tylko niesie silną ocenę i ekspresję. Wielu osobom wydaje się, że to, co na przykład trafia do nas z telewizora, jest opisem rzeczywistości, a tak naprawdę stanowi jej ocenę.

Wrogość: współczesny język ją nakręca, przyczynia się do niej czy jest jej wynikiem?
Oczywiście, jedno i drugie. To działa w dwie strony. Wrogi język wzmacnia wrogość, jednoczenie może być wrogości efektem.

Tak, ale czy dzisiejsze media, w których jest zapotrzebowanie na wypowiedzi szybkie, za to pozbawione argumentacji, pełne efektownych, ale uproszczonych konstrukcji – czy to nie czyni wrogości czymś powszechnym? Nie różnica zdań, ale wrogość… – to coraz częściej czuć w przestrzeni społecznej. Nie ma forum, agory, jest ring.
To było zauważalne jeszcze przed epoką Internetu: media chwytały jedynie celne, krótkie wypowiedzi. Oczywiście, dzisiaj, kiedy jednym z wymogów cytowania wypowiedzi jest ich klikalność – to zjawisko się nasiliło.

To nieuniknione? Jest pani smutno? Trochę się martwię tym, że nie potrafimy dyskutować, że zatraca się umiejętność wypracowywania wspólnych stanowisk poprzez dialog, że nie szukamy tego, co łączy. Zapominamy, że język może być narzędziem dialogu
, prawdziwego dialogu: komunikacja zaczęła polegać na przedstawianiu opinii bez argumentacji, a nie na prawdziwej wymianie myśli i ich twórczym zestawieniu. Nawet słowo „kompromis” zaczęło być w jakiś sposób pejoratywne, często łączone z przymiotnikiem „zgniły”. Istnieje w naszym języku frazeologizm „zgniły kompromis”, a nie ma np.  „pięknego kompromisu”.

Była pani sekretarzem Rady Języka Polskiego, „sekretarz” nie ma żeńskiej wersji, chyba że jest nią „sekretarka”. Awans, by wybrnąć z kłopotu – została pani przewodniczącą? (Choć można sobie wyobrazić słowo „sekretarzka”, ale kojarzy się z sekretarzykiem – meblem).
No tak, nie byłam sekretarką, byłam sekretarzem naukowym. Nie wszystkie formy męskie mają formy żeńskie, nie od wszystkich da się takowe utworzyć i musimy się z tym pogodzić.

Powinniśmy zawsze, gdy to możliwe, szukać żeńskich form i końcówek?
Język polski stwarza bardzo wiele możliwości tworzenia form żeńskich. Od zawsze mamy słowa „aktor – aktorka”, „lekarz – lekarka”, „sprawca – sprawczyni” i tak dalej. System językowy dopuszcza to w zdecydowanej większości. Do pewnych form się przyzwyczailiśmy, do innych nie. Niektórzy próbują formy żeńskie forsować, i dobrze, tylko trochę niepotrzebnie robi się wokół tego szum ideologiczny. Szpieg – szpieżka? Tchórz  – tchórzka?

Wróg – wróżka?
Wrogini? Negatywne rzeczowniki zostawmy przy mężczyznach. Niech będzie [śmiech]. Moim zdaniem czasem posługiwać się formami żeńskimi jest po prostu wygodniej! I często można wyrażać się dzięki nim jaśniej. Na przykład: „chemik kocha fizyk”? Nie. Chemik kocha fizyczkę. „Prezydent Polski spotkał się z prezydentką Słowacji” – też brzmi dobrze i jasno, oddaje więcej niż „prezydent spotkał się z prezydent”, prawda? Zręczniej. Nie uważam jednak, że to powinno być przedmiotem sterowania – niech żeńskie formy wejdą w język w naturalny sposób.

Ma pani syna. Poprawia go pani przy śniadaniu, kolacji?
Nie. Mój 14-latek sam z siebie mówi ładną polszczyzną. Staram się w ogóle nie poprawiać ludzi, bo to niegrzeczne. Pewnie czasami zwracam na coś uwagę, ale nie natarczywie.

Nasze wnuki będą mówiły innym językiem? Będziemy ich język rozumieć?
Język zmieniał się zawsze. Prawdą jest to, że dzisiaj zmienia się szybciej. W latach 80. nikt nie przypuszczał, że będą SMS-y, że będziemy korzystać z Internetu, że polszczyzna będzie się globalizować. Nie jestem futurologiem, ale mogę z całą pewnością stwierdzić, że z wnukami się dogadamy. ●

Katarzyna Kłosińska, polska językoznawczyni, dr hab. nauk humanistycznych, wykładowczyni UW, od marca 2019 roku przewodnicząca Rady Języka Polskiego przy Prezydium PAN.

 

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze