1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Założyciel Rossmanna napisał biografię

Dirk Rossmann- z jednej strony twardy konkurent w biznesie, z drugiej - zaangażowany społecznie wrażliwiec. (Fot. materiały prasowe)
Dirk Rossmann- z jednej strony twardy konkurent w biznesie, z drugiej - zaangażowany społecznie wrażliwiec. (Fot. materiały prasowe)
Zaszedł wysoko na liście najbogatszych Niemców, na 43. miejsce. Stworzył  drogeryjne imperium znane dobrze także w Polsce. Dirk Rossmann jest dumny ze swoich osiągnięć, ale uważa, że sukcesem trzeba się dzielić z ludźmi.

Jutro polska premiera "... i wtedy wspiąłem się na drzewo. Opowieść o karierze, odwadze i życiu." 

 

Współzałożyciel Microsoftu Paul Allen pozostawił po sobie wspaniały jacht „Octopus”, który jest dzisiaj na sprzedaż – okazyjnie, poniżej 400 milionów euro. Nie myślał pan, by zainteresować się tą ofertą?
Rozumiem, że mnie pan trochę prowokuje… Rodzina Rossmannów mieszka w domu średniej wielkości, nie mamy odrzutowca ani jachtu, nie kolekcjonujemy obrazów starych mistrzów. Mamy naprawdę dobre życie bez nadmiernego luksusu. Dążenie do niego jest nam obce.

Dlaczego? Taki luksus jest przyjemny.
Istnieje wiele innych rzeczy, które sprawiają mi przyjemność: lubię ludzi, chętnie spędzam czas z przyjaciółmi, ciągle nieźle gram w tenisa, jestem niezłym szachistą, lubię karty…

...kredytowe.
Nie, takie do gry! Choć stoi za mną i moją rodziną firma – jak to się określa – „o zdrowych fundamentach finansowych”, szpanerski luksus uważam za coś niewłaściwego, nieco nim pogardzam. To niesmaczne i naprawdę nie jest człowiekowi niezbędne. Miałem w życiu dużo szczęścia, jestem za to wdzięczny losowi. W momencie gdy trzeba realnie myśleć o problemach świata – o ekologii – prosty materializm mnie odrzuca. Uważam, że na bezrefleksyjne dążenie do wygody i luksusu nie ma dzisiaj miejsca.

Zatem jaka jest rola ludzi zamożnych – pan jest przecież bajecznie bogaty – we współczesnych społeczeństwach?
Wiadomo,  jest wiele zamożnych osób, które niewiele robią dla społeczeństwa, ale mam wrażenie, że takich ludzi jest coraz mniej. Społeczne zaangażowanie staje się coraz większe. Obserwuję to. Znam wielu bogatych w Niemczech, którzy angażują się w różne sfery życia, od pomocy Afryce po mecenat sztuki.

Kiedy doszedł pan do wniosku, że oprócz intensywnego rozwoju biznesu powinien pan robić więcej, dzielić się z innymi, myśleć „szerzej”, nie tylko tworzyć miejsca pracy, ale działać także pozabiznesowo?
Jako młody człowiek czytałem klasyków literatury i chyba te lektury sprawiły, że bardzo wcześnie zdecydowałem, że nie będę angażował się w politykę, że to nie jest coś, co by mnie interesowało. Jednak – powtórzę, bo to ważne – dość szybko zdałem sobie sprawę, że spotkało mnie w życiu duże szczęście i że trzeba się tym szczęściem dzielić, bo kiedy rozglądałem się wokoło, widziałem wielu ludzi, którym wiodło się gorzej, i to nie z ich winy. Przypadek, zbieg okoliczności. Dlatego to przekonanie, o które pan pyta – że trzeba coś robić na rzecz innych – było we mnie chyba od zawsze, prawie od młodości.

Dlaczego powołana przez pana fundacja działa właśnie na rzecz poprawy życia ludzi w Afryce?
Na początku lat 90. zobaczyłem film BBC pokazujący pewne istotne zjawiska: już wówczas statystyki jasno pokazywały, że Europa będzie musiała się skonfrontować z problemem masowej emigracji mieszkańców Afryki. Przyrost naturalny na biednym kontynencie musiał do tego doprowadzić. Szukanie lepszych warunków życia w sytuacji przeludnienia, ucieczka przed głodem i wojnami są czymś naturalnym. Oczywiste było dla mnie, że próby zaradzenia problemowi muszą być podejmowane na miejscu, w Afryce. Mamy w fundacji świadomość, że na jedną kobietę w Nigrze przypada siedmioro dzieci, a w krajach na południe od Sahary kobieta rodzi średnio pięcioro dzieci. Chodzi zatem o ograniczanie przyrostu naturalnego poprzez edukację i antykoncepcję, a także o prostą pomoc materialną.

Niektórzy twierdzą, że Afryka to pomocowy worek bez dna: wiele afrykańskich krajów uzależniło się od pomocy humanitarnej i nie widać perspektyw poprawy sytuacji. Kryzys trwa – osiągnął tragiczny „poziom równowagi”.
Pomoc dla Afryki wynosi około 50 mld dol. rocznie. I właściwie taka sama suma wraca z tego kontynentu do bogatych krajów: afrykańscy despoci i „politycy” kupują nieruchomości w Londynie, trzymają gigantyczne pieniądze w bankach, importują ekskluzywne towary, budują pałace itd. Oczywiście, świadczy to o olbrzymiej korupcji. W zdecydowanej większości afrykańskich krajów nie wybiera się przywódców w sposób demokratyczny, polityczne decyzje podejmowane są przez osoby niemające kompetencji, skorumpowane. I dlatego można powiedzieć, że teza, którą pan przywołuje, jest po części prawdziwa. Ale to nie oznacza, że można nic nie robić. Konkretny przykład to kraje azjatyckie. Jeszcze 20, 30 lat temu sytuacja w Azji wyglądała niemal tak samo źle jak w Afryce. I chociaż pomocy do Azji płynęło zdecydowanie mniej niż do Afryki, można chociażby na przykładzie Bangladeszu zobaczyć, że warunki społeczne i gospodarcze poprawiły się tam, i to zdecydowanie. 20 lat temu kobiety w Bangladeszu rodziły statystycznie po siedmioro dzieci, dzisiaj na jedną kobietę przypada dwójka potomstwa. Rozsądna polityka rządu doprowadziła do dobrych zmian. Dlatego widząc wielką pomoc materialną przynoszącą niewielkie rezultaty, zdecydowałem się skoncentrować wraz z naszą fundacją na problemach związanych właśnie z kwestiami demografii i przeludnienia.

Z pańskiej książki dowiedziałem się, że był pan nawet u papieża – Kościół katolicki, silny w Afryce, nadal sprzeciwia się antykoncepcji. Zmieni swoje nastawienie?
Jak pan wie, w krajach stricte katolickich niekoniecznie słucha się Rzymu – liberalne podejście do tego, co głosi Kościół, jest specyfiką wielu krajów. Moja opinia jest taka, że papież Franciszek wykazuje się postępowym myśleniem, ale jest otoczony ludźmi niezwykle konserwatywnymi. Jego sytuacja nie jest łatwa.

Dlaczego zamożni tacy jak pan wciąż pracują? Mógłby pan powiedzieć sobie: „szlus!”, wystarczy. I nawet jeżeli nie pływać jachtem, to siedzieć w ogrodzie i czytać ulubionego Schopenhauera.
W języku niemieckim mówi się o „słodkim nieróbstwie”, ale ja uważam, że w leniuchowaniu nie ma nic słodkiego. Naprawdę. Czerpię dużo radości z pracy i możliwości spotykania w niej ciekawych ludzi odnoszących sukcesy w swoich dziedzinach. Jak już mówiłem, znajduję też czas, żeby grać w tenisa, napisać książkę, chadzać do telewizyjnych talk-show – to sprawia mi przyjemność. No i mam wspaniałą rodzinę. Zatem praca, rodzina, małe przyjemności – gdzie tu czas na lenistwo?

Pańska książka wydaje się niezwykle szczera: otwarcie pisze pan o tym, że jako dorosły mężczyzna dowiedział się, że pańskim biologicznym ojcem jest przyjaciel rodziny – wujek, o ucieczce przed służbą wojskową. Czy pisał pan tę książkę dla swoich synów? Po to, żeby pana lepiej poznali?
Przeczytałem w życiu pewnie tysiące świetnych książek i bardzo się cieszę, że jest tyle dobrej literatury, po którą warto sięgnąć. Ale napawa mnie smutkiem to, że tak wiele ciekawych, wartościowych ludzkich historii, które mogą inspirować i ciekawić, może przepaść, jeżeli nie zostaną uwiecznione w książkach lub w postaci filmu. Oczywiście, nie porównuję się do wielkich pisarzy [śmiech], ale jak Proust szukał straconego czasu i smaku magdalenki, tak ja próbuję – uważam, że to możliwe – zachować wspomnienia, doświadczenia i przeżycia, ocalić je przed stratą, niebytem. Oczywiście, moi synowie bardzo dobrze mnie znają, ale książka sprawia, że mogą z jeszcze innej perspektywy spojrzeć na swojego zwariowanego, ekscentrycznego ojca. Książka, która jakiś czas temu wyszła w Niemczech, teraz ukazuje się w Polsce, sama w sobie jest już także częścią naszej rodzinnej historii.

A  pańscy synowie – obaj pracują w firmie – podzielają pańskie poglądy? Choćby te związane z filozofią prowadzenia biznesu, pomocą humanitarną i nieafiszowaniem się zamożnością?
Są między nami różnice, ale nie dotyczą generalnego systemu wartości. Jeśli chodzi o to, co jest dla nas naprawdę ważne w życiu, o to, co się liczy, o wyznawane wartości – nie różnimy się. Myślę nawet, że jesteśmy absolutnie jednomyślni. I to jeszcze jedna rzecz, która sprawia, że naprawdę czuję się szczęściarzem.

 

 

Dirk Rossmann "... i wtedy wspiąłem się na drzewo. Opowieść o karierze, odwadze i życiu." (Wydawnictwo Znak).

Polska premiera oraz spotkanie z autorem 28 listopada 2019 roku, godz. 18, Warszawa, Empik Junior 

 

 

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze