„Dom, wnętrza, tereny wokół, Ja na to wszystko patrzę jak na pracę nad rzeźbą. A rzeźby nie robi się po kolei, etapami. Pracuje się nad nią z każdej strony. gdzieś coś dodamy, gdzieś coś odejmiemy. Tutaj cały czas trwa proces” – tak o wciąż zmieniającym się dworze w Dańkowie mówi Xawery Wolski. Mieszkają tu razem z Norą Carrillo.
Na początku wrażenie robi przede wszystkim skala. Cztery hektary terenu wokół dworu i pozostałych zabudowań, park, dwa stawy z groblą, a wszędzie wokół rzeźby. Do środka domu wchodzi się przez kolumnowy portyk, zaraz po lewej widać jadalnię, a w niej długi stół, który może pomieścić nawet dwadzieścia parę osób.
Na stole w jadalni talerze z talavery, a na ścianach lustro kolonialne z Peru z XIX wieku i obraz na desce – Madonna z Guadalupe. (Fot. Jacek Kucharczyk)
Dopiero po chwili wzrok zaczyna wychwytywać szczegóły i zaskakujące połączenia. Zdobione ceramiczne czaszki kupione z okazji meksykańskiego święta zmarłych, malowana na desce antyczna Madonna z Guadalupe i zastawa z XVIII-wiecznej talavery (tradycyjnej ceramiki, która swoją nazwę wzięła od miasta w stanie Puebla), a w niedalekim sąsiedztwie komplet masywnych foteli art déco czy modernistyczne żyrandole przywiezione z Kopenhagi. W ciągnącym się przez całą długość domu holu stoją: wiekowa drewniana figura z Borneo, stolik na ocalałą księgę pamiątkową dla gości Dańkowa z pierwszymi wpisami z 1917 roku. Z kolei w głębi na ścianie wiszą terakotowe „Białe korale” – jeden z powracających motywów w sztuce Xawerego Wolskiego.
Hol między innymi z księgą pamiątkową gości Dańkowa prowadzoną od 1917 roku i z „Białymi koralami” Wolskiego. (Fot. Jacek Kucharczyk)
Dwór w Dańkowie miał szczęście. Najpierw w drugiej połowie XIX wieku, kiedy został wykupiony przez przodków Xawerego. I z miejsca, które było dla poprzednich właścicieli obciążeniem, stał się wzorowym gospodarstwem rolnym, wkrótce także ośrodkiem badań genetycznych nad krzyżówkami roślin: buraków cukrowych, a przede wszystkim różnych odmian zbóż. Osiągnięcia działającego przy dworze laboratorium nagradzano na międzynarodowych wystawach, wyhodowana tutaj graniatka w dwudziestoleciu międzywojennym była czołową polską odmianą pszenicy. Dańków miał też szczęście przetrwać w czasie drugiej wojny światowej: naziści, którzy musieli zapewniać produkcję rolną dla wojska, oszczędzili zabudowania, mieszkańców i laboratorium, próbując przy okazji narzucać krzyżówki nieodpornych na ostrzejszy klimat niemieckich zbóż. W Dańkowie działała konspiracja, a pod kominem gorzelni ukrywała się żydowska rodzina z sąsiedniej Mogielnicy, wcześniej ważnego europejskiego ośrodka talmudycznego ze słynną drewnianą synagogą spaloną od razu po wkroczeniu niemieckich wojsk.
Przy kominku stoją fotele i marmurowy stolik Tulip (proj. Eero Saarinen), na którym widać rzeźbę „Splot”. (Fot. Jacek Kucharczyk)
Dańków miał wreszcie szczęście przetrwać w czasach Polski Ludowej, objęty reformą rolną i zamieniony w PGR. Bo chociaż dwór niszczał, władzom na rękę było kontynuowanie prac nad udoskonalaniem pszenicy i żyta. Dorastający w dworze Tadeusz Wolski, ojciec Xawerego, po wojnie kontynuował rodzinną tradycję i w latach 60. został jednym z najbardziej cenionych specjalistów od krzyżówek. Stworzył rewolucyjne, uprawiane na całym świecie ozime pszenżyto, a w upaństwowionym ośrodku badań objął stanowisko naczelnego hodowcy zbóż. „Ojciec nie był już mieszkańcem – tłumaczy Xawery – dojeżdżał tu do pracy z Warszawy i to było dla niego najważniejsze: kontynuować pracę przodków. Oglądał, jak w parku rosły hałdy śmieci, jak dom niszczał, ale absolutnie nigdy nie słyszałem, żeby się skarżył, żalił. Jego raison d’être była praca. W tym jesteśmy do siebie bardzo podobni”.
Kuchnia z kolekcją butelek i ocalałymi sprzed wojny rondlami z Dańkowa (Fot. Jacek Kucharczyk)
I wreszcie moment, kiedy Dańków wraca w ręce Wolskich: kiedy tylko można było to zrobić, czyli w drugiej połowie lat 90., ojciec Xawerego wykupił dom z terenami wokół od Skarbu Państwa. Patrzył, jak wyprowadzał się stąd PGR i jak wynoszono przy okazji wszystko, co dało się wynieść, łącznie z silnikiem Mercedesa, który od przedwojnia napędzał majątek i który został kupiony jeszcze przez dziadka Wolskiego. Dzisiaj Xawery tak wspomina tamten moment: „Widziałem, jaki ojciec jest szczęśliwy. Marzyło mu się, żeby zakończyć życie w rodzinnym gnieździe, nie wiedzieliśmy tylko, że odejdzie tak szybko”.
Modernistyczne biurko (proj. Harold M. Schwartz) i prototyp szafki Vincenzo De Cotiis z 2010 roku, w tle widać hol z „Białymi koralami”, a bardziej w głębi – jadalnię. (Fot. Jacek Kucharczyk)
Xawery Wolski ma z dzieciństwa takie wspomnienie: „Ojciec zabrał mnie, chłopca, do pracy. Przyjechałem z nim do Dańkowa i, chcąc być użytecznym czy po prostu z nudów, przysiadałem się do pań, które w laboratoryjnych fartuchach liczyły ziarna. Z każdej nowej odmiany trzeba było odliczyć sto ziaren, po czym odsyłano je do dalszych badań: sprawdzano, ile mają białka, witamin, ile ważą. Do dzisiaj pamiętam te godziny zawieszone w czasie i przestrzeni. Odsypywanie, liczenie w skupieniu, żeby się nie pomylić. Uważam, że to był mój pierwszy kontakt z nieskończonością. I to nie taką abstrakcyjną, symboliczną, ale nieskończonością, którą można wziąć w usta, przegryźć, wziąć do kieszeni, przesypywać przez palce. Kto wie, czy to właśnie doświadczenie nie wpłynęło na całą moją dalszą drogę. Czyli moją medytacyjną, mozolną, a jednocześnie uspokajającą pracę rzeźbiarską”.
Salonik z taboretami (proj. Eero Saarinen) i stolikiem (proj. Herman Miller), komodą (proj. Florence Knoll), a także ceramiką z XVII wieku z klasztoru w Puebli; na ścianie tryptyk Francisa Bacona. (Fot. Jacek Kucharczyk)
Nieskończoność, ciągłość, powtarzalność, te pojęcia wydają się kluczowe, kiedy ogląda się sztukę Wolskiego. Rzeźby monumentalne i filigranowe. W Dańkowie można je oglądać w parku, w domu, w zamienionych w galerie sztuki budynkach dawnego laboratorium i dwóch magazynów. Nanizane na sznury terakotowe korale czy korale z ziaren właśnie, barwione na różne kolory, niektóre układające się w kształty tkanych sukien, inne w formy mandali. Potężne łańcuchy czy podwójne, potrójne ogniwa. Koła, okręgi.
I chociaż swoją pierwszą wykonaną na ASP rzeźbę Wolski nazwał „Ziarno” i podarował ją ojcu, w tamtym momencie jemu, zbuntowanemu młodzieńcowi, który za chwilę miał wyjechać na dobre z Polski, takie wartości, jak rodzinna tradycja czy przywiązanie do przeszłości, wydawały się kompletnie nieistotne: „Byłem niespokojny, poszukiwałem. Liceum zmieniałem chyba siedem razy, studia pięć. Kraków, Warszawa, Paryż [gdzie w Beaux-Arts słynny rzeźbiarz César przyjął Wolskiego jako wolnego słuchacza – przyp. red.], Nowy Jork, z powrotem Warszawa. Byłem ciekaw świata, chciałem się światem najeść. Wyjechałem z małym plecakiem i 300 dolarami w kieszeni z poczuciem, że muszę sobie poradzić, i tak się stało”.
Zbliżenie na model z plasteliny dyplomowej rzeźby Xawerego pt. „Urodziłeś się jako święty ze świadomością węża” z 1985 roku. (Fot. Jacek Kucharczyk)
Dzisiaj widzi swoje poszukiwania też jako pewien rodzaj kontestacji. W rodzinie od strony mamy, Anny z Branickich, dużą wagę przywiązywało się do korzeni. Xawery: „Postrzegałem to jako bagaż. Chciałem wyjechać, żeby nie być synem, wnukiem, by szukać własnej ścieżki. A potem trafiłem do Meksyku i wiedziałem, że to dla mnie idealne miejsce do życia i pracy. Wyjechałem z Polski szaroburej, po stanie wojennym. Uważałem, że tutaj nic mnie nie czeka”.
Kiedy to się zmieniło? Parę lat po śmierci ojca Xawerego wydarzyło się coś, co z perspektywy czasu wydaje się znaczące: „Przyjechałem odwiedzić mamę, była akurat w Dańkowie ze znajomymi. Dom do remontu, ale w jadalni stał ten sam stół, który tylko potem znacznie przedłużyłem. Mama siadała zawsze u jego szczytu. Tam, gdzie wcześniej ojciec, a jeszcze wcześniej jego ojciec i dziadek. Przyjechałem, siadamy do posiłku i mama siada obok, wskazując mi miejsce u szczytu. Nic nie zostało powiedziane, żadnego komentarza, ale właśnie wtedy chyba poczułem, że tutaj należę. Nawet jeśli potrzebne były jeszcze lata, żeby to myślenie zamieniło się w działanie”.
Rzeżba Xawerego Wolskiego "Retablos", terakota (Fot. Jacek Kucharczyk)
Nora Carrillo, meksykańska poetka, partnerka życiowa Xawerego, zapamiętała, że kiedy pierwszy raz przyjechali tutaj z myślą, żeby wyremontować wreszcie Dańków, wszystko szło nie tak. Cokolwiek dotknęli, czuli opór materii. Ekipa remontowa w końcu się porozjeżdżała, na Norze budynki robiły przygnębiające wrażenie, ale też dostrzegła, jak bujna jest wokół przyroda. I że mimo wszystko jest w tym miejscu dobra energia, coś, co nie daje o sobie zapomnieć. Zrobiła dokumentację fotograficzną, po czym zamknęli wszystko na klucz i wrócili do siebie.
Przechodni pokój z łóżkiem z lwimi nogami. Nora w „pokoju meksykańskim”. (Fot. Jacek Kucharczyk)
Jakiś czas po tym odwiedzali magazyn pod miastem Meksyk, gdzie Xawery trzymał część rzeźb. Akurat skończyły się dwie czy trzy wystawy, prace wróciły, magazyn wypełniony był skrzyniami. Któraś z nich musiała spaść, bo na miejscu zastali spore straty: ceramika rozbita, w dodatku do środka wkradły się bezpańskie koty, smród. Wyglądało to tak, jakby ktoś zostawił rzeźby na pastwę losu. Wypełniony magazyn był jak labirynt, Xawery z Norą rozeszli się w różne strony i stracili się z oczu. A kiedy w końcu wpadli na siebie pomiędzy skrzyniami, pierwsza odezwała się Nora: „Wiem! Mam pomysł!”. „Ja też mam”. Pomyśleli dokładnie o tym samym – rzeźbom źle się dzieje, powinny być w Dańkowie, trzeba na poważnie rozpocząć remont. Tego samego dnia Xawery zadzwonił do znajomego właściciela firmy spedycyjnej, przewoźnika współpracującego z muzeami i kolekcjonera sztuki, który był zainteresowany wymianą: zorganizuje przewóz w zamian za kilka rzeźb Wolskiego. W kontenerach z Meksyku do Polski popłynęły też antyki: meble, porcelana, obrazy, stoły, fotele, XVII-wieczne dzbany na oliwę.
Kolekcja zdobionych serc – to także zabytkowe ex vota, składane w kościołach w określonej intencji lub jako dowód wdzięczności. (Fot. Jacek Kucharczyk)
Opór materii ustąpił i przez kolejnych siedem lat Xawery z Norą dzielili życie na Polskę i Meksyk, część roku spędzając tu, część – tę chłodniejszą – tam. Aż do wybuchu pandemii. Kilka wydarzeń sprawiło, że zapadła decyzja, żeby to Dańków był ich całorocznym domem. Xawery dodaje, że kiedy nagle masz jasność, dokąd zmierzasz, rzeczywistość wokół zaczyna ci sprzyjać. Wcześniej myślał o Dańkowie jako o miejscu przede wszystkim wydatków, najwięcej możliwości widział na rynku sztuki w Ameryce Południowej i w Stanach.
Ex vota, malowane na blachach meksykańskie obrazy przedstawiające cudowne wydarzenia. (Fot. Jacek Kucharczyk)
Tymczasem po tym, jak na dobre przenieśli się tutaj, okazało się, że rynek wcale nie jest trudniejszy, a zaraz potem pojawiła się propozycja udziału w zbiorowej wystawie w Zachęcie. I kolejno: Nagroda im. Norwida za całokształt twórczości, Sopot zdecydował się na ustawienie olbrzymiej rzeźby „Echo” na granicy z Gdańskiem, a właśnie teraz trwa obszerna monograficzna wystawa twórczości Xawerego Wolskiego w Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku.
Rzeźba Xawerego Wolskiego "Ogniwa nieskończoności", terakota (Fot. Jacek Kucharczyk)
W Meksyku nadal mają mieszkanie, została też tamtejsza pracownia, ale dla Xawerego deklaracja, że są tutaj, to coś więcej niż zmiana adresu: „Teraz widzę, że wcześniej byłem związany z Dańkowem jednak połowicznie i że to się przekładało na relacje z tym miejscem, ludźmi, z czasem. Od kiedy zdecydowałem się tu być na stałe, mam poczucie, że to normalna, lojalna, zdrowa relacja”.
Dom w Dańkowie aranżują wspólnie, uwielbiają pchle targi, zgromadzone meble i przedmioty to w równym stopniu opowieść o Xawerym, jak o Norze. Córka inżyniera, budowniczego mostów, jako dziewczynka bez przerwy się z rodzicami przeprowadzała. Guadalajara, Puebla, Jukatan, Chihuahua – mówi, że miała okazję mieszkać chyba we wszystkich meksykańskich stanach. Ma też słabość do folkowych meksykańskich strojów, zebrała ich sporą kolekcję: rozłożystych wielobarwnych spódnic, które lubi zestawiać z prostymi koszulami, choć czasem nosi je tradycyjnie, w komplecie z ozdobną bluzą.
Polskie zimy dla Nory są trudne do przetrwania, choć piękne. Przyznaje, że tęskni za wieloma rzeczami, także za hałasem Meksyku, nawoływaniami sprzedawców, ulicznymi kapelami, za jedzeniem – najbardziej za tamalesami, gołąbkami w liściach kukurydzy. Nora Carrillo, z sześcioma tomikami poezji na koncie i trzema literackimi nagrodami, tworzy także obrazy. Żaden nie przyjechał tutaj, po drodze miała przerwę, za to w Polsce znowu zaczęła malować. Przez lata zajmowała się sztuką również od strony organizacji wystaw, tak zresztą poznała Xawerego – na targach sztuki współczesnej Zona Maco w mieście Meksyk.
Nora w „pokoju meksykańskim” (Fot. Jacek Kucharczyk)
Dańków to nie tylko ich wspólny dom, ale ogromna przestrzeń wystawiennicza. Wolski: „Kiedy zaczęliśmy tu mieszkać, nie opuszczała mnie myśl o fundacji sztuki. Wystawy trwają miesiąc, dwa, trzy, a potem rzeźby znowu trafiają do skrzyń. Bardzo to ulotne, a przecież ideą rzeźby jest ponadczasowość i trwałość. Mam szczęście. Los sprawił, że urodziłem się akurat w takiej rodzinie, która miała szansę odzyskać miejsce, gdzie jest tyle przestrzeni dla sztuki”.
„Dłoń”, czyli jedna z rzeźb stojących w dańkowskim parku. (Fot. Jacek Kucharczyk)
Jego prace co rusz zmieniają położenie. W parku, w byłych magazynach i dawnym laboratorium. W domu swoje miejsce zmieniają też meble i poszczególne przedmioty. No i bez przerwy trwa jakaś rozbudowa, prace remontowe. Właśnie teraz remontowana jest oficyna przy dworze, gdzie historycznie mieszkał zarządca z rodziną. Wkrótce otworzą się tu siedziba fundacji artystycznej i dom pracy twórczej. Artyści będą tu przyjeżdżać pracować w pokojach z widokiem na dańkowski park.