Otoczony dzikim ogrodem dom ilustratorki Asi Gwis i jej męża Sebastiana wygląda jak z obrazka. Ciemna fasada kontrastuje z jasnym wnętrzem. A w środku jest tylko to, co trzeba, nic więcej.
Kiedy kurierzy podjeżdżają pod drewnianą, sczerniałą, ponadstuletnią chałupę zatopioną w zieleni, są przekonani, że za chwilę wyjdzie z niej babuleńka z dziadkiem. Wielu otwarcie przyznaje, że widok całkiem współczesnej Asi ich zaskakuje. Można odnieść wrażenie, że dom stoi tu od zawsze, ale to nieprawda. 16 lat temu został bal po balu przeniesiony z Rospudy na podwarszawską wieś. Dawniej był wiejską szkołą, dziś poza Asią i jej mężem Sebastianem mieszkają w nim Koksik, Koko, Paproszek, Dzidzia i Jadzia. Koty są tu równoprawnymi członkami rodziny i to one w dużej mierze decydują o wyglądzie wnętrza, które – zgodnie z ich naturą – jest minimalistyczne, ale niezwykle ciepłe. Asia co prawda upiera się, że to jej koncepcja zainspirowana zasadami niemieckiego projektanta Dietera Ramsa, którego uwielbia, jednak słuchając jej opowieści o domu i znajdujących się w nim przedmiotach, nie mam wątpliwości, że to przede wszystkim kocie terytorium.
Ponadstuletnie drewniane belki naturalnie sczerniały. Fasadę budynku rozjaśniają białe drzwi i szerokie obramowania okien. Latem życie domowników toczy się na tarasie i w ogrodzie. (Fot. Celestyna Król)
Sofa w salonie zachęca do wieczornego polegiwania, jest duża, miękka i niezwykle wygodna. Sprawdzono, że swobodnie mieści się na niej pięć osób i tyle samo kotów. – Długo szukałam kanapy, która byłaby pazuroodporna i łatwa w czyszczeniu. Znalazłam ją na Westwing, jest pokryta miłą w dotyku ekologiczną skórą, którą szybko można wyczyścić z sierści odkurzaczem. Jeśli spojrzy się pod światło, widać, że jest trochę naruszona pazurami, ale to drobiazg w porównaniu z tym, jakie szkody potrafią zrobić kocie łapki na innych tkaninach – opowiada Asia, która przy wyborze wypoczynku kierowała się nie tylko praktycznością i własnym komfortem. – Zależało mi na tym, żeby kanapa miała szerokie oparcia, bo koty uwielbiają leżeć w takich miejscach. Wiem, że to może brzmieć nieco dziwnie, ale w naszym domu dbamy o ich wygodę tak samo jak o własną – dodaje. Koty mają jednak swoje preferencje i najchętniej wypoczywają na pokrytej flauszem szarej kanapie, którą Asia 12 lat temu kupiła w BoConcept. W tym domu każdy ma więc własną strefę relaksu.
Szara kanapa kupiona 12 lat temu w BoConcept to ulubione miejsce wypoczynku kotów. Sąsiadujący z nią kubik Sebastian zrobił sam z resztek płyty meblowej. Stylowy stolik to popularna Ikea, ale sprzed 20 lat. Pierwotnie był czarny, Asia wysprejowała go na biało. Pod blatem jest schowek, a w nim zapas wałków do czyszczenia kociej sierści. Stylowa lampa Fork, zaprojektowana przez Diesel dla Foscarini, po awarii włącznika nie wygląda i nie świeci już jak oryginał, ale tu nikomu to nie przeszkadza. Ważne, że działa. (Fot. Celestyna Król)
Asia z zawodu jest graficzką i ilustratorką, ale w jej domu wiszą tylko dwie prace, które wykonała jeszcze na studiach. Niełatwo je wypatrzeć, bo dominuje w nich biel, płynnie więc stapiają się ze ścianą. Ta w salonie, przypominająca beton, też jest zresztą dziełem Asi. – Zmieszałam kupiony w markecie gips z farbami, którymi maluję obrazki, i rozcierałam go szpachlą do czasu, aż uzyskałam taką fakturę, jaką chciałam. To okazało się bardziej czasochłonne, niż sądziłam, ale warto było się pomęczyć. Po południu wchodzą tu promienie słońca i mozaika pięknie je odbija. Od 16 lat nieustannie zachwycam się tą grą światła – opowiada.
Asia przez wiele lat pracowała jako graficzka w magazynach luksusowych i lifestyle’owych. Zebrała wtedy pokaźną kolekcję najfajniejszych stron z gazet. Wytapetowała nimi ścianę na piętrze. Podziwiając ją, dochodzi się do domowej pracowni ilustratorskiej. (Fot. Celestyna Król)
Pod zrobioną przez Asię ścianą stoi fotel Roly-poly angielskiej projektantki Faye Toogood. – Śledzę jej dokonania od dawna, fascynują mnie jej pomysły i filozofia tworzenia mebli przypominających rzeźby, to prawdziwe dzieła sztuki użytkowej. Fotel zachwycił mnie swoją bryłą, jest śliczny i wesoły, ale strasznie niewygodny. Odpoczywają na nim właściwie tylko koty i mój mąż, który jest człowiekiem gumą. To jedyna niepraktyczna rzecz w naszym domu, w którym funkcja zawsze idzie przed formą – przyznaje Asia.
Pod pomalowaną przez Asię ścianą stoi fotel Roly-poly, a nad nim wisi oryginalny wazon Love in Bloom, znaleziony w Fabryce Form. (Fot. Celestyna Król)
Przy stole w kuchni stoi jeszcze jeden jej designerski kaprys. Drewniane krzesło zaprojektowane dla Ikei przez polską projektantkę Maję Ganszyniec. – Miałam okazję poznać ją osobiście i bardzo chciałam mieć jej projekt. A poza tym to krzesło niezwykle wygodne i niezniszczalne, więc jest u nas całkowicie na miejscu – dodaje Asia, która kiedyś marzyła o dużej jadalni, ale później zdała sobie sprawę, że gości zazwyczaj przyjmują na tarasie albo spotykają się ze znajomymi w knajpach. W efekcie w ich jadalni rzadko znajdują się więcej niż cztery osoby. Zdecydowali się więc na kompaktowy stół z BoConcept, który co prawda można rozsunąć do 2,5 metra, ale Asia robi to tylko wtedy, kiedy potrzebuje dużych przestrzeni do malowania.
Stylowa szafa od pokoleń należała do rodziny Sebastiana. Półki wciąż są podpisane imionami jego prababci, babci i jej siostry. Asia nadała szafie nowy kolor, który pięknie podkreśla stare kryształowe lustro. (Fot. Celestyna Król)
Nie wyprawiają biesiad, bo ilość talerzy, kubków, sztućców i szklanek jest ograniczona. Wszystkiego mają po cztery. Cała zastawa mieści się w jednej niewielkie szafce, którą 25 lat temu kupili w Łodzi.
– Unikamy nadmiernej konsumpcji nie tylko w kwestii przedmiotów, ale także jedzenia. Mamy małą lodówkę, która i tak nigdy nie jest wypełniona po brzegi. Staramy się kupować świeże produkty i tylko w takich ilościach, jakich akurat potrzebujemy. Dzięki temu nic się nie marnuje – wyjaśnia. To dotyczy także rzeczy, którymi się otaczają. Z belek, których nie udało się w całości uratować z konstrukcji domu, zrobili stolik. Resztki płyty meblowej przerobili na praktyczny kubik, który teraz stoi w salonie, a latem na tarasie.
– Nasze koty nie lubią bibelotów, więc wyczyściliśmy przestrzeń, zostawiając tylko niezbędne rzeczy. Nie możemy przecież każdego dnia bać się o to, że coś zniszczą – mówi Asia. Większość przedmiotów oddali jej siostrze, która jest opiekunką bezdomnych zwierząt. Z ich sprzedaży miała dodatkowe środki na karmy i leki dla podopiecznych.
Najmłodsza z kociej piątki Jadzia siedzi w sypialni na stoliku zrobionym z belek, których nie udało się w całości uratować z konstrukcji domu. (Fot. Celestyna Król)
– Najtrudniej było się rozstać z książkami, bo jednak człowiek ma zawsze nadzieję, że kiedyś ponownie je przeczyta. Ale i tego poczucia się pozbyłam – opowiada. – Co prawda czasem mam jeszcze pokusę, by umaić wnętrze jakimiś ozdobami, które robiłyby wrażenie na gościach, ale szybko mi to mija, bo przecież ten dom ma się podobać przede wszystkim nam. Niektórzy narzekają, że lustro w łazience jest zbyt wąskie i nic w nim nie widać, ale my widzimy wszystko, co potrzebujemy.
Kamień z lawy to ozdoba wyłowiona z jednego z akwariów Sebastiana, który hobbystycznie hoduje krewetki. (Fot. Celestyna Król)
Innych razi brak kwiatów, wyjaśniam więc, że nie potrzebuję w środku roślin, które będą truły moje koty, bo za oknami mam ogromny, dziki ogród, który wręcz wchodzi do domu. Część okien zarosła bluszczem, w efekcie powstał przepiękny obraz, który się zmienia wraz z porami dnia i roku. Może brzmi to trochę patetycznie, ale kiedy człowiek ma tak ograniczoną potrzebę dekoracji, to zjawiska wypływające z natury niezwykle cieszą.