Kiedy coraz więcej was dzieli zamiast łączyć, dobre intencje i pozytywne nastawienie nie wystarczą, by nakierować związek na właściwe tory. Ale możesz sięgnąć po jeszcze inne narzędzie – autoterapię. Czasem wystarczy zauważyć problem, by się zmniejszył, bo wypełnił już swoją rolę sygnalizatora.
Kiedy para po raz pierwszy zgłasza się do terapeuty, mniej lub bardziej świadomie obsadza go w roli sędziego. W związku coś przestało działać, trzeba znaleźć winnego, osądzić go, ukarać i… wszystko będzie tak jak dawniej. Kiedy terapeuta, w dobrej wierze, próbuje odnaleźć lub odbudować nić porozumienia pomiędzy ludźmi, którzy prawdopodobnie nadal się kochają, tylko o tym zapomnieli – wrogość w relacji narasta. Dlatego w mojej praktyce nigdy nie zdarzyło się, żeby partnerzy byli gotowi do pracy już na pierwszej sesji. Poza tym nie ma mowy o terapii, kiedy nie ma jasno sformułowanego problemu, a skonfliktowani partnerzy stanowią tak naprawdę dwie odrębne rzeczywistości i każde z nich postrzega kryzys w relacji zupełnie inaczej. Na przykład ty uważasz, że oddaliliście się od siebie przez jego pracę i jeśli tylko zacznie mniej pracować i bardziej angażować się w sprawy związane z domem – kryzys minie. Z kolei twój partner jest przekonany, że po narodzinach dziecka przestałaś zwracać na niego uwagę, na dodatek odsuwasz go od spraw wychowawczych. Każde z was tłumi w sobie wiele urazów, niedopowiedzeń oraz tęsknot za tym, jacy byliście kiedyś. Jak w takiej sytuacji marzyć o porozumieniu?
Wiecej w Sensie 02/2017. Kup teraz!
SENS także w wersji elektronicznej