Zaz to jednocześnie i światowa gwiazda, symbol francuskiej piosenki poza granicami Francji, i dziewczyna niemal z sąsiedztwa. Bezpośrednia, naturalna, spontaniczna. Redukuje dystans, mówi wprost o tym, co jest dla niej ważne, nie udaje kogoś, kim nie jest. Współczesna Édith Piaf minus neurozy i tragedie. Po wielu latach wydała nową płytę i rusza w trasę. Na jej chrapliwy głos, nowe piosenki i niezmienną energię czekają fani na całym świecie. Także w Polsce.
Zaz powraca. Po wielu latach wydała nową płytę i rusza w trasę. Na jej chrapliwy głos, nowe piosenki i niezmienną energię czekają fani na całym świecie. Także w Polsce.
Zaz to jednocześnie i światowa gwiazda, symbol francuskiej piosenki poza granicami Francji, i dziewczyna niemal z sąsiedztwa. Bezpośrednia, naturalna, spontaniczna. Redukuje dystans, mówi wprost o tym, co jest dla niej ważne, nie udaje kogoś, kim nie jest. Zaczynała od śpiewania w barze, dziś zapełnia stadiony. Współczesna Édith Piaf minus neurozy i tragedie. Jednych to zachwyca, inni dziwią się, jak to się stało, że ktoś tak „nieparyski” został współczesną ikoną francuskiej piosenki. Na samym początku rozmowy zaznacza: „Bądźmy na ty, będzie prościej”. A więc na ty z Zaz…
Powiedz, jakie to uczucie wydać nowy album i przedstawiać go publiczności? Bardziej stres czy radość?
Jaki stres, co ty! Jestem bardzo zadowolona, że wreszcie mogę przedstawić mojej publiczności nowe piosenki. Tym bardziej że są nie tylko nowe, ale i inne. To po prostu ekscytujące. No i perspektywa powrotu na scenę, już tak dawno mnie tam nie było! Mam wielką ochotę na te występy.
To pierwsza płyta z twoimi piosenkami po pięcioletniej przerwie, a koncerty…
Nie występowałam od roku.
I co, żadnej tremy po przerwie?
No, może na początku trochę, za pierwszym, drugim razem, ale potem wszystko się ułoży i będzie cool. Jestem pewna.
I nie boisz się, że przez te lata twoja publiczność się zmieniła?
Tego to się dowiem dopiero, kiedy będę się z nią spotykać, na przykład w Warszawie czy w Krakowie… Ale myślę, że ludzie, którzy mnie już poznali, teraz będą razem ze mną. Może też przez to, że ten album jest inny od poprzednich, pojawi się jakaś nowa publiczność. W lutym wszystko się okaże.
„Effet miroir” – tak się nazywa twoja nowa płyta – jest aż tak różna od poprzednich?
Trudno to opisać, ale mam poczucie, że jest naprawdę inna. Jest na niej i pop, i rock. Nie chciałam się ograniczać. Inspirowało mnie to, czego teraz słucham, co polubiłam i co naprawdę wyszło różnorodnie. Nie chciałam się zamykać w jednym stylu, chciałam być sobą.
Nowa płyta i trasa to też powrót do koczowniczego trybu życia. Lubisz to uczucie, kiedy niemal każdego dnia budzisz się w innym mieście?
Uwielbiam dawać koncerty, być w drodze. Mam superekipę, z którą świetnie się czuję. Właściwie trochę jak na wakacjach, takich koloniach. Ale najbardziej kręcące jest to, że znowu spotkam publiczność, będę na scenie i poczuję tę energię. Po prostu to uwielbiam.
Zatęskniłaś…
Miałam na to czas. Przez rok zajmowałam się innymi sprawami. Sporo podróżowałam, na Islandię na przykład, czytałam, malowałam, pisałam, słuchałam muzyki. „Żywiłam się” innymi rzeczami. Zajmowałam się też festiwalem, który wymyśliłam i zorganizowałam w Ardeche. Wiadomo, że takie życie jak moje jest intensywne. I kiedyś trzeba pomyśleć o sobie, odpocząć i przeżyć coś innego. No, ale starczy, strasznie mi brakowało sceny i teraz, kiedy myślę, że wracam, to jestem naprawdę podniecona.
Trasa będzie długa.
Owszem, najpewniej od lutego do grudnia.
Zdarza ci się czasem obudzić się w jakimś hotelu, w jakimś mieście i zastanawiać się: „Gdzie ja właściwie jestem?”?
Zdarza się, zdarza. Ale kiedy jesteś w trasie, to każdemu może się zdarzyć, więc się tym w ogóle nie przejmuję. To całkiem normalne. Potem, jak już wrócisz do domu, chowasz się w swoim kokonie i wszystko się uspokaja.
Masz poczucie, że twoja publiczność jest wyjątkowa? Nie tylko wierna, ale też w różnym wieku. Ja jestem twoją fanką i moja nastoletnia córka też. Myślisz, że coś łączy twoich fanów, ludzi z tylu krajów na świecie, w różnym wieku?
Dla mnie ich najważniejszą cechą jest to, że są szczęśliwi, kiedy wracamy. Zawsze to czuję. Że są zadowoleni, weseli, pełni entuzjazmu. I cieszę się, że to tak trwa.
Z czego oni się cieszą? Bo że się cieszą, to prawda, widziałam.
Ze spotkania, z tego, że możemy przeżyć wspólnie tę chwilę. Zaśpiewać razem. I czuję, że to, co nas łączy, to to, że i ja, i oni mamy ochotę zrobić coś dobrego. W tych spotkaniach jest zawsze dużo emocji. Szczerych, prawdziwych.
I wiek fanów nie ma znaczenia?
Masz rację, wiek nie jest ważny. Ważne są sprawy, które dotyczą ludzi, a ja o nich śpiewam. Wiesz przecież, że serce nie ma wieku, wcale się nie starzeje.
Na nowej płycie jest taka piosenka „Plume” [ Piórko]. Śpiewasz w niej: „Na początku tej drogi unosiłam się jak piórko na wietrze. I nadal lecę, lecę, lecę. Unoszę się w powietrzu, żeby zajrzeć słońcu w oczy. Ważę tyle, ile piórko, ale wybieram się na Księżyc. Uwolniona z kokonu marzyłam o przygodzie. Mówią, że jestem zbyt wrażliwa, ale to tylko ludzkie gadanie”. Jak sobie radzisz z tymi emocjami, z sukcesem? Udało ci się uniknąć zawrotu głowy, oderwania od rzeczywistości, zamknięcia w star systemie?
Czy mi się udało? Mam nadzieję. Nauczyłam się jakoś w nim żyć i jednocześnie pilnować, żeby to nie było całe moje życie. Nie jestem kimś, kto lubi tę tak zwaną światowość. Jestem dosyć silna psychicznie i nawet jeśli musiałam się przyzwyczaić do pewnych aspektów sławy, to zawsze traktuję ją jako przywilej i narzędzie.
Narzędzie do czego?
Na przykład by dotrzeć do jak największej liczby ludzi z takimi projektami jak Zazimouth.
Co to takiego?
To sposób, żeby wykorzystać moją popularność do pokazania ludzi, którzy robią coś pożytecznego, wartościowego dla innych. Wszędzie tam, gdzie docieram z koncertami, nie tylko we Francji, znajdujemy osoby z lokalnych stowarzyszeń, działające na rzecz społeczeństwa, zrównoważonego rozwoju, ludzi i natury. Przedstawiamy ich publiczności, na scenie. I cały dochód ze sprzedaży gadżetów, koszulek, wszystkich tych przedmiotów przeznaczamy dla tych organizacji. To już trwa jakiś czas, wsparliśmy około stu organizacji. W Polsce też jakąś znajdziemy.
W twoich społecznych działaniach pojawia się postać Pierre’a Rhabiego, francuskiego myśliciela, pisarza, rolnika.
On mnie inspiruje. Mam poczucie, że jest podobny do mnie albo raczej ja jestem podobna do niego. Uosabia to wszystko, o czym powiedziałaś, ale przede wszystkim jest rolnikiem, a ja myślę, że świat będzie miał się lepiej, jeśli będziemy bliżej ziemi. Jeżeli będziemy mieli szacunek dla niej i dla ludzi. Widzę wszędzie coraz więcej osób, które rozumieją, jak dużo mamy do zrobienia, żeby życie było lepsze. I to nie tylko dla nas, ale także dla przyszłych pokoleń, dla całego świata. Mam świadomość grożących nam niebezpieczeństw i uważam, że tak jak Pierre, pisząc książki, tak ja, występując na koncertach i mając dostęp do szerokiej publiczności, powinnam się tym dzielić. I korzystać z okazji, żeby wspierać ludzi działających na rzecz lepszego, sprawiedliwszego i zdrowszego świata.
Przejmujesz się przyszłością świata.
Kiedy byłam mała, chciałam świat zmienić.
Nadal wierzysz, że to możliwe?
O tak. To mi pozostało, nawet jeśli śpiewam, że „życie nas przerasta”, i wiem już, że nie mamy wpływu na pewne sprawy. Wiem, że trzeba zaakceptować wiele rzeczy, bo ich nie zmienimy, na przykład śmierci, ale są też inne, które zależą od nas.
Nikt nie jest ideałem, wszyscy mamy kłopoty z odpowiedzialnym działaniem, konsumowaniem.
Sama mam świadomość tych ograniczeń: przecież żebym mogła występować, muszę latać samolotami. To nie pomaga Ziemi, no, ale trzeba się starać, od czegoś zacząć, zgodnie z tym, jakie mamy możliwości. I nie rezygnować. To paradoks życia. Róbmy, co możemy, najlepiej jak potrafimy, nie poddawajmy się.
Co trzeba robić?
Nawet jeśli słyszymy o jakichś strasznych perspektywach dla Ziemi, to warto nadal marzyć, ale też zmieniać małe rzeczy w życiu, konsumować inteligentniej, bardziej świadomie. Małe rzeczy mają znaczenie. Nawet jeśli nie możemy dokonać czegoś wielkiego, nie poddawajmy się, bo te małe rzeczy zależą od nas, na nie mamy wpływ. To też zmienia świat.
Więc robimy, co możemy, ale możemy także się bawić. Występy, śpiewanie, tworzenie to muszą być po prostu wielkie przyjemności...
No pewnie, i to ta przyjemność, radość spotkania z ludźmi są najważniejsze. O to mi chodzi. Ciągle śpiewam, bo to daje mi radość, i nie mam ochoty przestawać.
Śpiewanie jest na całe życie…
Nie wydaje mi się możliwe, żebym któregoś dnia przestała śpiewać. Nawet jeśli będę miała nowe pasje i będę je rozwijała, to śpiewanie zostanie na zawsze. Zresztą ważne, żeby to, co robisz, dawało ci radość, bo z niej bierze się superenergia. Radość nas żywi, uskrzydla. A śpiewanie to też mnóstwo innych spraw: łączy ludzi, pozwala wyrażać to, co ważne, leczy. Naprawdę ma terapeutyczną moc.
I dla ciebie, i dla publiczności. Twoja piosenka „On ira” – kiedy jej słucham i ją sobie śpiewam, zawsze podnosi mnie na duchu. Przypomina mi, że wszystko może się zdarzyć, a świat stoi przed nami otworem.
Jestem naprawdę szczęśliwa, kiedy myślę, że moje piosenki tak działają. Towarzyszyć ludziom w ich codziennym życiu i dawać im energię, żeby iść do przodu, robić coś dobrego, to fantastyczne.
Mówiłaś o energii, jaką czerpiesz ze spotkania z publiczością, z pracy ze swoją ekipą, z działania. A samotność? Jest do czegoś potrzebna Zaz, człowiekowi? Zaz, artystce?
Śpiewam nawet w piosence: „J’aime ma solitude” [Lubię moją samotność], bo są takie chwile, kiedy naprawdę jej potrzebuję. Normalnie ciągle jestem wśród ludzi i oni nieustannie czegoś ode mnie chcą, proszą, domagają się. Nauczyłam się więc, że czasami muszę być sama, żeby malować, obcować z naturą czy po prostu spokojnie pomyśleć, pomedytować. Bez przesady, oczywiście, nie za często, bo wtedy bym się jednak męczyła.
„On ira”, o której wspominałyśmy, daje mi poczucie, że jest o mnie. Ale ona przecież jest o tobie, o twoich podróżach. Dalej masz ochotę być w tych wszystkich miejscach? To cię nie męczy?
To będzie taki rok jak w tej piosence, cały czas w drodze. W trasie. Po całym świecie. Jestem ciekawa tego, co się zdarzy, i pełna energii.
Już wiadomo, że zdarzy ci się koncert w Bercy, największej sali we Francji, w której występowali wszyscy najważniejsi, najpopularniejsi wykonawcy. Jak się z tym czujesz?
A jak myślisz? Jak się zaczynało od śpiewania w barach, kabaretach, małych salkach, klubach czy nawet na ulicy… to jest naprawdę cool móc zaśpiewać w Bercy!
Jest jakaś różnica, czy śpiewasz dla dziesięciu osób, czy dla tysiąca, dla dziesięciu tysięcy, czy dla stu tysięcy?
To zawsze jest publiczność. Może trudniej o intymność w tłumie, ale ważne, żeby poczuć energię. Dla publiczności pewno lepsze są małe sale, ale dla mnie najważniejsza jest energia publiczności. I ja ją czuję wszędzie.