Najpierw jest obustronne zaczarowanie, przekonanie o jedności dusz. Potem pojawiają się pierwsze rysy, poczucie, że „ona mnie nie rozumie”, skrzętnie zamiatane pod dywan w imię przyjaźni. Psychoterapeutka Ewa Klepacka-Gryz przygląda się mitowi przyjaciółek-nierozłączek.
Kalina zadzwoniła do mnie z samochodu tuż przed umówionym spotkaniem. Powiedziała, że nagle bardzo źle się poczuła i chyba wróci do domu. – Co się dzieje? – spytałam. – Sama nie wiem, czuję się jakoś dziwnie; mam nogi jak z waty i mgłę w głowie – powiedziała. – Boję się.
Zaproponowałam, żeby chwilę posiedziała, pooddychała spokojnie, pogłębiając wydech, i powoli spróbowała dojść do gabinetu. – Twoje ciało wyraźnie coś nam komunikuje, nie bój się, nic złego się nie dzieje – uspokajałam. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że podążając za tym, co mówi ciało Kaliny, cofniemy się aż do okresu prenatalnego jej życia. Ale po kolei...
Po 10 minutach Kalina stanęła w moich drzwiach. Stwierdziła, że czuje się już lepiej. Przepraszała, że narobiła takiego alarmu i że strasznie się wstydzi. Zapytałam, czy kiedyś już czuła się podobnie. – Tak, zwykle kiedy mam jakiś stres – odpowiedziała. Poprosiłam, żeby dokładnie opisała, co dzieje się z jej ciałem w stresie. – Gumowe nogi, takie bez sił od bioder w dół… – zaczęła. – Bez sił i słabe, miękkie czy raczej bez sił, ale napięte? – dopytałam, bo to ważne. – Bardziej miękkie i drżące, czasami skaczą mi pojedyncze mięśnie. – Co jeszcze? – No i w głowie pojawia się taka mgła umysłowa.
– Opisz ten symptom dokładnie. – Szum w uszach, problemy z koncentracją, lekkie zawroty głowy…
Już miałam zadać Kalinie swoje ulubione pytanie: „Gdyby twoje miękkie nogi i zamglona głowa umiały mówić, to co by powiedziały?”, ale coś mi się nie zgadzało. Jej ciało wcale nie wyglądało na zestresowane, bardziej na cierpiące… Nie, to też nie to, szukałam odpowiedniego określenia i wtedy Kalina zbladła i zachwiała się na nogach. – Oj, chyba się muszę położyć – powiedziała słabo.
Zaproponowałam kanapę, ale Kalina stwierdziła, że woli podłogę. Rozłożyłam koc, a ona ułożyła się na nim na prawym boku w pozycji embrionalnej: skulone ciało, nogi podwinięte, prawa ręka zgięta z dłonią na klatce piersiowej, lewa wyciągnięta przed siebie z wyprostowaną dłonią.
Jej ciało nie mówiło, ono krzyczało. Kiedy stanęłam nad nią i popatrzyłam z góry, poczułam, że obraz ułożony z jej ciała jest niekompletny, zupełnie jakby brakowało drugiej połówki. W głowie, nagle pojawiła się myśl: „Żałoba, to ciało jest w żałobie”.
Powiedziałam, że jestem z niej dumna, bo pomimo lęku odważyła się do mnie przyjść. Zdarza się, że pacjenci w ostatniej chwili odwołują pierwsze spotkanie albo przerywają terapię po kilku pierwszych sesjach, bo przeraża ich reakcja ich ciała. Są też tacy, którzy te dziwne – ich zdaniem – reakcje ciała w trakcie terapii interpretują jako znak, że terapia szkodzi. Tymczasem z mojego punktu widzenia to znak, że terapia działa Ω że albo dotknęliśmy czegoś ważnego, albo zbliżamy się do jakiegoś szczególnego procesu. Czasami ciało daje bardzo wyraźne podpowiedzi. Czułam, że tak było w przypadku Kaliny. Jej ciało ułożone w pozycji embrionalnej z ręką, która jakby czegoś próbowała dotknąć, a może czegoś szukała, wyglądało naprawdę magicznie. Kiedy na nie patrzyłam, w głowie pojawiły mi się dwa słowa: „życie” i „śmierć”.
Ciało Kaliny uspokajało się. Usiadłam za jej plecami, poprosiłam, by oddychała w swoim rytmie, starając się pogłębić wydech.
– Poczuj, jak przy wdechu twój brzuch się napełnia – zaproponowałam. – Wiesz, przez chwilę miałam taką fantazję, że jestem w brzuchu mamy – powiedziała. – To było miłe uczucie? – spytałam. – Tak, na początku, ale potem poczułam lęk.
Ta sesja od początku była jak trans, odmienny stan świadomości, jakbyśmy śniły ten sam sen. Uwielbiam takie sesje, one dzieją się w zasadzie same, ale prędzej czy później głowa upomina się o swoje.
– Wstaję, nie mogę tak leżeć bez końca, przyszłam przecież z konkretną sprawą – Kalina zerwała się z podłogi i czar prysnął… – Zanim powiesz mi, z jakim kłopotem przyszłaś, pozwól, że powiem, z czym skojarzyło mi się ułożenie twojego ciała – poprosiłam. – Dlaczego to takie ważne? – zdziwiła się. – Bo ciało nigdy nie kłamie, a głowa bardzo często.
Opowiedziałam o swoim skojarzeniu z życiem i śmiercią, z symbolem ying i yang. Kalina zamyśliła się, miałam wrażenie, że coś próbuje sobie przypomnieć. – No nie wiem. Prawda jest taka, że przyszłam do ciebie, bo przyjaciółka mnie zdradziła.
I tak rozpoczęła swoją opowieść o przyjaźni – typową, jedną z wielu. Kalina i Marta były jak papużki nierozłączki, zawsze razem, zwierzały się sobie ze wszystkich sekretów, wiedziały wszystko jedna o drugiej. Potem przyszło pierwsze rozczarowanie – różowe okulary z hukiem uderzyły o podłogę. – To zawsze ona mówiła, a ja musiałam słuchać, współczuć, doradzać, ratować, odbierać telefony w środku nocy, ale czułam, że muszę to robić, że jestem jej to winna – opowiadała Kalina.
Zatrzymało mnie słowo: „winna”. Jeszcze nie wiedziałam dlaczego, ale kiedy poprosiłam, by je powtórzyła, przed oczami stanął mi obraz jej ciała w pozycji embrionalnej i wyciągniętej dłoni.
Przyjaźń to zbitka dwóch słów „przy” + „jaźń”, czyli opis więzi z kimś, kto jest bliski naszej duszy, przy naszej jaźni. Nic dziwnego, że zdrada czy nawet brak uważności przyjaciółki boli jak cios prosto w serce. Próbowałam dopytać, co Kalina była winna przyjaciółce. Okazało się, że Marta była po rozwodzie, sama z dwójką dzieci, bez pieniędzy. Tuż przed rozwodem zerwała relacje z matką i siostrą; ojciec, z którym była silnie związana, zmarł kilka lat temu.
– Wiesz, bałam się o nią, bo często powtarzała, że wcale nie chce żyć – mówiąc to, Kalina miała łzy w oczach. – Po urodzeniu pierwszego dziecka miała jakieś poważne zaburzenia serca i nie wiadomo było, czy przeżyje.
Znowu stanął mi przed oczami obraz Kaliny w pozycji embrionalnej. – Marta często powtarzała, że matka jej nigdy nie kochała, nie chciała jej – ciągnęła Kalina.
– Chciałaś ją kochać za wszystkich? – spytałam. – Myślałam, że tak powinnam. – Czyli to był obowiązek albo… dług – powiedziałam, zupełnie nie mając pomysłu, skąd mi ten dług przyszedł do głowy.
Przyjaźń, która jest długiem do spłacenia, musi być wyjątkowo trudna. Nie ma w niej miejsca na wzajemność, na branie, jest tylko przymus dawania. A kiedy niewdzięczny biorca zdradza, to musi być straszny cios. Jednak czułam, że to nie wszystko, że jest jeszcze coś. Coś, o czym próbowało powiedzieć nam ciało Kaliny.
– Czy cokolwiek dostawałaś w tej przyjaźni? – spytałam wprost. Ciekawa byłam, czy Kalina w ogóle dopuszczała do siebie myśl, że przyjaźń, jak każda relacja, to wymiana i musi być równowaga w dawaniu i braniu.
– Tak, na początku wspierałyśmy się nawzajem, ale potem to się zmieniło. – Zastanawiałaś się, dlaczego tak się stało? – Kiedy Marta rozstała się z mężem, a jeszcze przedtem z matką i siostrą, zaczęła podkreślać, że teraz ona jest najważniejsza dla samej siebie. Kiedy opowiadałam jej na przykład o mojej kłótni z mężem, mówiła, że nie chce tego słuchać, że męczą ją te moje historie. – To musiało boleć – stwierdziłam. – Wiesz, ona bardzo się zmieniła. Miałam wrażenie, że buja w obłokach, zaczęła chodzić do wróżek, zainteresowała się astrologią. A kiedy przestała odzywać się do swojej najlepszej przyjaciółki, jeszcze ze szkoły podstawowej, twierdząc, że te jej przyziemne problemy ją nudzą, przeraziłam się. – Bałaś się, że z waszej przyjaźni też zrezygnuje? – spytałam. – Przede wszystkim bałam się o nią, że sobie coś zrobi. Często powtarzała, że tu, na ziemi, trzymają ją tylko dzieci. Potem przestała jeść mięso, zrezygnowała z kawy i cukru, w ogóle bardzo mało jadła, była zamyślona i chudła. Czasami przez cały dzień nie odbierała ode mnie telefonu, a ja umierałam ze strachu.
Cóż, to dość typowy scenariusz w przyjaźni, ten najbardziej okrutny: przyjaciółka skacze na główkę do pustego basenu, a ty nie możesz nic zrobić. Na przykład widzisz, że jej partner ma problem z alkoholem, ale ona ci nie wierzy, albo czujesz, że cierpi, będąc w związku z żonatym mężczyzną, ale ona nie chce słyszeć o rozstaniu. Trudno nam zrozumieć, że nawet najbliższa przyjaciółka, którą traktujemy i rozumiemy czasem jak siebie samą, jest niezależną istotą. Nie przeżyjemy za nią życia, nie uchronimy przed cierpieniem.
Kalina jednak najbardziej bała się tego, że Marta pewnego dnia zrezygnuje z życia.
– Próbowałam ją zainteresować ziemskimi sprawami, opowiadałam o tym, co u mnie w pracy, o kłótniach z partnerem. Słuchała, nawet nie przerywała mi jak kiedyś, ale też nie komentowała. Coraz mniej mówiła o sobie. W pewnym momencie czułam, że ja raz dziennie relacjonuję jej swoje życie, a ona łaskawie wysłuchuje i tyle – ciągnęła swoją opowieść.
Kiedy Kalina próbowała rozmawiać z przyjaciółką o tym, że ich przyjaźń jest taka bez emocji, ta zapewniała, że nadal są dla siebie ważne, ale ona jest już na innym etapie rozwoju. Zaczęła medytować, ćwiczyć jogę, odzyskała dobry nastrój, zaczęła marzyć o podróżowaniu. – Nie zapraszała mnie do swojego nowego życia, ale cieszyłam się, że wróciła do formy, że znowu mamy o czym rozmawiać. Rzadziej się spotykałyśmy, ale przynajmniej raz dziennie rozmawiałyśmy przez telefon.
A potem nagle pewnego dnia Marta zniknęła z życia Kaliny. Przyjaciółka na początku myślała, że Marta zgubiła telefon albo jest chora, zmęczona, może wyjechała na warsztat jogi. – Po trzech dniach milczenia odnalazłam na Facebooku jej nową koleżankę z jogi i zapytałam ją, czy wie, co u Marty, bo się o nią martwię. Odpisała mi po dwóch dniach, że z Martą wszystko OK i że skoro się do mnie nie odzywa, to znaczy, że nie ma na to ochoty. Boże, jak to zabolało… – Kalina skuliła się w fotelu, ręce skrzyżowała na piersiach. Chciałam zaproponować jej, żeby wróciła na podłogę, na koc, ale poczułam, że jeszcze ma coś ważnego do powiedzenia. – Po dwóch tygodniach Marta przysłała mi e-mail, w którym napisała, że nie chce się już ze mną przyjaźnić, bo po naszych rozmowach czuła się źle. Że nie ma już siły wysłuchiwać moich dramatów i przeżywać ich razem ze mną.
„Nie chce przeżywać razem ze mną” – to były słowa Kaliny, a ja usłyszałam: „Nie chce już żyć razem ze mną”. Kiedy chciałam powiedzieć o tym Kalinie, zauważyłam gest, który nieświadomie zaprezentowało jej ciało: wyciągnęła przed siebie lewą rękę dłonią do góry, a potem ją zacisnęła, jakby coś wymknęło jej się z dłoni. Emocje to ruch, spontaniczny ruch z ciała. To był właśnie ten ruch, który ułożył sesję w logiczny obraz. Obydwie to czułyśmy. Nie wiedziałam, czy i jak o tym rozmawiać; emocje to ruch, a nie słowa.
Gwoździem do trumny przyjaźni jest zamknięcie się na siebie nawzajem: niemówienie o złości, którą czujesz, brak odwagi do szczerej rozmowy, przytakiwanie i akceptacja – wbrew sobie – wszystkiego, co robi przyjaciółka. Bliska relacja zamienia się w układ podtrzymywany z lęku przed stratą przyjaźni.
Obydwie przez długą chwilę milczałyśmy. Zapytałam, czy Kalina chciałaby na tym zakończyć sesję, czy czuje, że jest jeszcze coś do omówienia. – Wiesz, najbardziej dotknęło mnie to, że Marta nie chciała przeżywać już razem ze mną. Przecież przyjaciele są od tego, żeby dzielić się swoim życiem, prawda? – spytała.
Właśnie tak: „dzielić się”, to trafniejsze określenie na wymianę w relacjach. Dawanie i branie zawsze obarczone jest wzajemnością: daję coś komuś i mniej lub bardziej świadomie oczekuję, że dostanę coś w zamian. Dzielę się czymś, czego mam pod dostatkiem, np. talerzem zupy. Ale dzielenie się również wymaga pytania o zgodę drugiej osoby. Jeśli chcesz podzielić się z przyjaciółką czymś, co cię dziś spotkało, zapytaj ją, czy ma czas, przestrzeń, ochotę na wysłuchanie twojej opowieści. W przyjaźń często wchodzimy według symbiotycznego skryptu: przyjaciółka i ja to jedno, ona czuje i myśli tak samo jak ja. A to przecież niemożliwe. W tej relacji, podobnie jak w relacji miłosnej, jest miejsce na część wspólną, ale także na odrębność, tajemnice. Dzielenie się z kimkolwiek, zwłaszcza tym, co trudnego nam się wydarzyło, to ponowne przeżywanie tego, co już się stało i na co nie mamy żadnego wpływu. Czy nie lepiej to zostawić?
Na zakończenie sesji poprosiłam Kalinę, by ułożyła się na podłodze w pozycji embrionalnej. – Co teraz czujesz? – spytałam. – Z Martą przyjaźniłam się od 10 lat. Tuż po tym, jak ją poznałam, mama powiedziała mi, że miałam siostrę bliźniaczkę jednojajową, która zmarła kilka dni po porodzie – powiedziała ze spokojem Kalina.
Podstawowa potrzeba, którą zaspokajamy w przyjaźni, to tęsknota za bezgranicznym porozumieniem, poczuciem pierwotnej więzi. Ale przyjaciel to nie brat bliźniak, nie druga połówka twojej duszy – bardziej lustro, w którym możesz zobaczyć siebie bez retuszu. Ta relacja wymaga zaangażowania, pielęgnacji i bezinteresowności. Przekonanie, że prawdziwa przyjaźń trwa wiecznie, bez względu na to, czy się w nią inwestuje, czy nie – to mit.
Ewa Klepacka-Gryz, psycholog, terapeutka, autorka poradników psychologicznych, trener warsztatów rozwojowych dla kobiet, .