„Mam model V15, jest najlepszy”, „Dyson zmienił moje życie, serio”, „Wiecie, że będzie nowy Dyson w przyszłym roku?”. Od lat słyszę to w kawiarniach, w redakcji, na parapetówkach. Nie wiem, czy to już ten czas i trzeba przywyknąć, że trzydziestolatkowie na imprezie i w biurowej kuchni rozmawiają o nowych modelach odkurzacza, czy jest może w tym coś więcej. Bo Dyson wzbudza tyle emocji w towarzystwie, ile nowy iPhone. A może nawet więcej... Żeby sprawdzić, o co chodzi, lecę do siedziby marki w brytyjskim Malmesbury. I mogę Wam powiedzieć jedno - to jest jak Disneyland dla dorosłych. Tylko zamiast rollercoasterów są tu hangary z dziesiątkami laboratoriów, w których kaliber najnowszych technologii naukowcy wymierzają w... kurz.
James Dyson patrzy na mnie ze świetlistego zdjęcia na okładce autobiografii. Nie ma szans, żeby nie budziło to skojarzeń z legendą Steve’a Jobsa. Megalomania? Z każdą kartką książki przekonuję się, że nic tu nie jest na wyrost.
(Fot. materiały prasowe/okładka książki James Dyson „Invention: A Life”)
James Dyson urodził się w Cromer, w brytyjskim hrabstwie Norfolk. W latach 1956 – 1965 uczęszczał do Gresham School w miejscowości Holt, szkoły, w której ani fizyka, ani matematyka nie była jego konikiem. Świetne wyniki osiągał w innej dziedzinie - w biegach długodystansowych. Szkoła Gresham's in Holt miała jednak akademickie aspiracje. Wypuściła spod swoich skrzydeł kilku sławnych przyszłych wynalazców, kompozytorów, poetów, biznesmenów i naukowców: między innymi Sir Martina Wooda, który opracował metodę rezonansu magnetycznego, czy Lorda Reitha, założyciela BBC. Coś magicznego musiało być pod dachem tej placówki, że opuszczali ją tak świetnie zapowiadający się młodzi geniusze. W czasach Dysona prowadził ją dyrektor Bruce Lockhart, którego James wspomina jako życzliwego człowieka ceniącego indywidualizm. Sir Bruce widział w Dysonie jakiś potencjał, choć trzeba przyznać, że nie stały za tym wybitne osiągnięcia chłopca w nauce. Jednak to w szkole nastoletni James usłyszał, że wiedza akademicka to nie wszystko i że wielkie rzeczy można osiągnąć nawet szybciej, nie mając na karku ciężaru mądrych książek.
„Gdy w wieku 18 lat opuszczałem szkołę, mój dyrektor napisał do mojej mamy: »Będziemy żałować, że rozstajemy się z Jamesem. Nie wierzę, że nie jest w jakiś sposób inteligentny i że kiedyś, gdzieś zostanie to wydobyte na światło dzienne«” - wspomina Dyson w autobiografii.
Przyznacie –mało obiecujący początek. Tymczasem James szuka swojej drogi i coraz bliżej jest mu do... sztuki. Początek lat 60. spędza w Byam Shaw School of Art (dzisiaj część Central Saint Martins College of Art and Design), a potem w Royal College of Art, studiując architekturę wnętrz i projektowanie mebli. I tu zaczyna się historia leżąca u podstaw legendy Jasona jako wynalazcy.
(Fot. materiały prasowe Dyson)
„W szkole wybrałem sztukę, odsuwając na boczny tor wszystkie dziedziny nauki. Ale nic nie łączyło tych dwóch światów tak, jak inżynieria projektowania. Na inżynierię natknąłem się zupełnie przez przypadek i od razu zdecydowałem, co chcę robić – tworzyć rzeczy, które działają lepiej” – pisze James.
W roku 1968 James Dyson żeni się z Deirdre Hindmarsh, nauczycielką rysunku. Częściowo dzięki jej finansowemu wsparciu finansowemu zajmuje się pracami nad całkowicie nowym typem odkurzacza. Dlaczego akurat odkurzacz?
Pod koniec lat 70. Dyson wpada na pomysł wykorzystania separacji cyklonowej, wykorzystywanej w tartakach, do stworzenia odkurzacza, który nie traciłby siły ssącej podczas zbierania brudu. Jest rozczarowany wydajnością odkurzacza Hoover Junior i zatykającym się workiem gromadzącym kurz. I tu natykamy się w biografii Jamesa na coś, co może tłumaczyć jego sukces. Zanim Dyson osiągnął satysfakcjonujący go produkt, stworzył 5127 niedoskonałych prototypów. Wytrwałość doprowadziła go do pierwszego produktu. W 1983 roku James pokazał światu odkurzacz „G-Force”. Jednak żaden producent ani dystrybutor w Wielkiej Brytanii nie podchwycił jego pomysłu i nie był skłonny wejść z Dysonem we współpracę, ponieważ jego wynalazek uderzał w rynek zamiennych worków na kurz... Ta blokada nie zniechęciła Jamesa.
Fot. fot. Getty Images / Zwierciadlo.pl
G-Force zostaje wprowadzony na rynek japoński i to poprzez sprzedaż katalogową. Jasnoróżowy odkurzacz przyszłości kosztuje wówczas 2000 funtów i w 1991 roku zdobywa nagrodę Międzynarodowych Targów Wzornictwa w Japonii w 1991 roku. Mimo doskonałego pomysłu, rewolucyjnej technologii i patentu, wciąż trudno Dysonowi pozyskać przychylność producentów. James zakłada więc własną firmę produkcyjną Dyson Ltd., otwierając niedługo później centrum badawcze i fabrykę w Malmesbury.
I tu historia wraca do teraźniejszości. Odkładam biografię Jamesa Dysona, i z lotniska Heathrow udaję się prosto właśnie do Malmesbury.
Docieram do hrabstwa Wiltshire, zatrzymuję się w Old Bell Hotel, ponoć najstarszym w Wielkiej Brytanii. Od recepcjonisty słyszę, że niedaleko swoją posiadłość mają Król Karol i Camilla (a poza nimi ponad połowa najbogatszych Brytyjczyków). Kilkanaście kilometrów stąd jest jednak dużo ciekawszy obiekt – siedziba i pilnie strzeżone laboratoria Dyson. Na całym świecie James Dyson zatrudnia prawie 20 tysięcy osób, prawie 25% z nich pracuje właśnie tu. Inżynierowie, naukowcy, projektanci, artyści pracują tu nie tylko w nowoczesnych openspace'ach i studiach projektowych, ale także laboratoriach z prawdziwego zdarzenia naszpikowanych technologią, której nie podejrzewałabym o przydatność w kontekście prac nad odkurzaczem. A to on, pośród oczyszczaczy powietrza i także kultowych suszarek Dysona, jest wciąż flagowym produktem firmy. Tym, który dał marce jej sławę. Przy wejściu oprócz nowoczesnych rzeźb, motywacyjnych haseł, stoi też niemal muzealna ekspozycja modeli Dysona promowanych w latach 90. hasłem „Pożegnaj się z torbą”, które okazało się na tyle atrakcyjne dla kupujących, że Dyson Dual Cyclone stał się najszybciej sprzedającym się odkurzaczem, jaki kiedykolwiek wyprodukowano w Wielkiej Brytanii. To on wyprzedził sprzedaż produktów niektórych firm, które wcześniej odrzuciły pomysł Jamesa, tym samym czyniąc Dysona jedną najpopularniejszych marek w Wielkiej Brytanii.
(Fot. materiały prasowe Dyson)
Przestrzenie pokazowe i korporacyjna, gościnna przestrzeń firmy sąsiaduje z budynkami przeznaczonymi dla programu stażowego marki. Dyson zaprasza młodych zdolnych inżynierów i designerów do siebie - tu mieszkają, studiują i pracują, a potem, jeśli ich wyniki są satysfakcjonujące, zostają zatrudnieni i dołączają do wielkiego zespołu specjalistów marki. Dormitorium dla młodych adeptów Dysona wygląda jak futurystyczne modułowe miasteczko, w którym mieszkańcy na co dzień posługują się technologiami, nad którymi pracują.
(Fot. materiały prasowe Dyson)
Prawdziwa zabawa zaczyna się jednak w hangarach Dysona, w których mieszczą się setki laboratoriów. Gdyby ktoś powiedział mi, że to jedna z przestrzeni badawczych NASA, byłabym skłonna w to uwierzyć. Z dziennikarzami z całego świata zwiedzamy ich kilkanaście. Jedno z pierwszych nazywa się „House of dust” i naprawdę zamieszkują je kłęby kurzu i roztocza. Naukowcy obserwują je w makroskali w specjalnych kabinach ale także pod mikroskopem. Uwierzcie – po tym doświadczeniu inaczej patrzy się chociażby na domowy materac. Nie polecam nikomu. Tymczasem naukowcy Dysona są jak ghostbusters – celują w brud i kurz coraz nowszymi modelami Dysona, dowodząc, że w zakresie odkurzania zawsze można zrobić coś lepiej i dokładnie. Tak samo jak w oczyszczaniu powietrza. Poza tym odkurzanie odkurzaniu nierówne, bo jak się okazuje, skład kurzu na całym świecie wygląda trochę inaczej. Dyson kolekcjonuje więc próbki kurzu z całego świata, by sprawdzić, jaki jest jego skład. Parametry techniczne sprawdzane są zaś na bardzo rzeczywistych sytuacjach - odkurzacze w serii testów wciągają okruchy, idą na wojnę z długimi włosami, psią sierścią i różnymi rodzajami śniadaniowych płatków. Widziałam to na własne oczy - Dyson ma w laboratoriach szafy cornflakesów z wielu krajów. Wysypywane są one na różne powierzchnie, co poziom detalu tych doświadczeń wprowadza na poziom, którego nie widziałam nigdzie. Na podstawie doświadczeń w „House of dust” ocenia się, że odkurzacz Dyson wciąga 98% zanieczyszczeń obecnych na badanej powierzchni. Nawet jeśli są to japońskie maty tatami. Tak, to też mają na stanie inżynierowie marki. Trudno ich czymś zaskoczyć. Tak samo jak laserowe światło końcówek Dysona, przed którym nie ukryje się nawet najcieńszy włos.
(Fot. materiały prasowe Dyson)
To jednak nie wszystko. Jak wiadomo (czasem aż za dotkliwie) odkurzacze wydają dźwięki. Dyson w swoich laboratoriach stworzył więc gabinet akustyczny przypominający nowe studio nagrań. Nie, James nie zaczął jeszcze kariery muzycznej, ani nie wydaje płyt. W wygłuszonym pomieszczeniu, w którym cisza aż przytłacza i powoduje dziwne samopoczucie, testuje się decybele generowane przez odkurzacze i inne sprzęty marki.
(Fot. materiały prasowe Dyson)
Najbardziej futurystyczne doświadczenie czeka na nas jednak jeszcze gdzie indziej. Laboratoria Dysona kryją także przestrzeń elektromagnetyczną - sześcienną komnatę, w której na wspomnienie filmu „Cube” przechodzi mnie dreszcz, ale ryzykuję zamknięcie się w niej z całą naszą wycieczką. Przestrzeń nie wypełnia pozornie nic. Może oprócz czujników i anten, które w odizolowanej przestrzeni, w której nie działają nawet telefony, mają sprawdzić, jak sprzęt Dyson oddziaływuje na inne sprzęty i jakie pole elktromagnetyczne emituje. W tym temacie producenci muszą pilnować norm. Dyson robi to z dużym marginesem bezpieczeństwa.
Film „Cube” już za nami. Przemieszczamy się do ostatniego już punktu programu, który też przypomina filmową, lub może nawet teatralną scenografię. Jest to przestrzeń pokazowa Dysona, urządzona jak ikeowski dom, do którego jak wprowadza się sprzęty marki, obserwując je w, powiedzmy, „naturalnym” otoczeniu. Zaaranżowane kuchnia, sypialnia, czy pokój gościnny czyhają na nowe odkurzacze Dysona niczym pole minowe. Czy nowy robot odkurzający Dyson 360 Vis Nav, który ma zdeklasować konkurencję, ominie mebel i zabawki dla dzieci? Czy nie wciągnie frędzli dywanu, ale znajdzie między nimi chipsy po wieczorze z Netflixem? Na pewno jeśli to zrobi, nie umknie to uwadze inżynierów Dysona. Którzy na zapleczu pomieszczenia rozłożą nowy mechanizm na części, które wraz z rozwojem marki przypominają coraz bardziej elektroniczny organizm współpracujący ze sztuczną inteligencją. I to jest coś, o czym w Dysonie jeszcze nie mówi się otwarcie. Ale jak wiadomo siedziba marki ma wiele labiryntów i laboratoriów, do których nawet media nie mają jeszcze dostępu. Zanim jednak na rynku zobaczymy sztuczne ramiona układające nam książki na półce, wracam z Malmesbury z postanowieniem, że pieniądze na brytyjski trencz wydam w tym roku na odkurzacz. I będę jedną z tych trzydziestolatek, opowiadającą o tym, że jego końcówka mopująca, której premiera już niedługo, niemal sama posprzątała rozlaną kawę. Don’t judge me!