Ho Chi Minh (1890-1969) jest postacią dość kontrowersyjną – zwłaszcza jak się popatrzy na niego z naszej perspektywy - ale jego przypadek dowodzi, że kucharz może być prezydentem.
Historia taki przypadek zna i to bardzo ambitny: jak to stwierdził Anthony Bourdain w jednej ze swoich książek „Wujek Ho to na pewno postać godna uwagi”.
Pracował w Carlton’s w Paryżu, w kuchni Auguste Escoffiera jako specjalista od sosów. Jak być może wiecie – przyrządzanie sosów powierzane jest jedynie tym najlepszym kucharzom - nie jakiemuś tam byle kuchcikowi. Ho był również kucharzem na statku transatlantyckim i dzięki temu bardzo dobrze poznał ciężką wielogodzinną pracę w oparach gotujących się potraw. Historycy odnotowali również, że pracował również jako cukiernik w Parker House w Bostonie.
A w między czasie pisał manifesty.
Miał na to czas i motywację. Zapewne jego czas spędzony we Francji - gdzie miał okazję przeszkolić się z zasad idealistycznego komunizmu, czy przesiąknąć przeświadczeniem, że jednostce też mogą udać się wielkie rzeczy - był jednym z najistotniejszych momentów w jego życiu. Zapewne również ze względów smakowo-kulinarnych ale akurat o tym historia milczy...
W końcu został premierem i prezydentem Północnego Wietnamu. Po jego śmierci, by go uczcić, Sajgon został przechrzczony na jego cześć i nosi dziś jego nazwisko: Ho Chi Minh.
To miasto jest gotowe dostarczyć licznych doznań smakowych. Tamtejszy street food jest jednym z najlepszych na świecie. A na ulicy tego miasta można znaleźć zupę Pho. Jest to danie, które liczy około 100 lat, podobno wynika z ówczesnych francuskich wpływów. Jest to wywar z anyżem i imbirem, noodle, wołowina i bardzo bardzo bogate dodatki, czyli: cebula, szczypiorek, kolendra, fasolka mung, tajska bazylia, papryczka chili, cytryna, czarny pieprz. Oj... aż mi się jej zachciało!