Będziemy się tym martwić, jak dziecko pójdzie do przedszkola – myślą rodzice i odpowiedź na to pytanie odkładają na później. Tymczasem warunki do kształtowania samodzielności trzeba stwarzać dziecku już od urodzenia.
Rodzice czteroletniej Martusi przeżywają codziennie rano istny horror. Mama jedną ręką ją karmi, drugą ubiera, tata biega po domu, znosząc zabawki, a ona krzyczy: „Nie pójdę do przedszkola!”. Potem są obietnice: Jak pójdziesz, dostaniesz jajko z niespodzianką, ubranko dla misia Endo, bajkę. Stawka rośnie, w miarę jak narasta opór. Problem samodzielnego ubierania się, jedzenia nie istnieje, wydaje się błahy w porównaniu z awanturą o wyjście z domu. Ale tak naprawdę to praprzyczyna niechęci dziewczynki do przedszkola, gdzie wymaga się samoobsługi, a ona zupełnie nie została do tego przygotowana.
Marta jest dzieckiem typowych yuppie (skrót od ang. Young Urban Professional – dosłownie: „młody wielkomiejski przedstawiciel wolnego zawodu” lub Young Upwardly Mobile Professionals – dosłownie: „młodzi, pnący się w górę profesjonaliści”): mama kieruje działem marketingu w dużej korporacji, tata robi karierę w bankowości. Od urodzenia opiekowały się nią nianie. Rodzice, zwłaszcza mama, mieli z tego powodu wyrzuty sumienia, więc swoją nieobecność rekompensowali córce kupowaniem prezentów, wyręczaniem w sprzątaniu zabawek, ubieraniem. Od czasu do czasu przypominali sobie, że trzeba ją tego nauczyć. Ale gdy tylko natrafiali na sprzeciw, wycofywali się, bo jak powtarzała mama: „Będziemy się tym martwić, jak Marta pójdzie do przedszkola”. W końcu nauczą córkę wiązania butów i posługiwania się sztućcami. Dużo trudniej będzie im sprawić, żeby była otwarta, ufna, ciekawa nowych wyzwań.
To przede wszystkim gotowość dziecka do uporania się z różnymi trudnościami, jakie niesie życie, i radzenie sobie z emocjami. A taką gotowość najskuteczniej kształtuje wychowanie wspierające. Czyli pełne miłości, uwagi, systematyczne działania rodziców towarzyszące rozwojowi dziecka od urodzenia do dorosłości. Dlaczego wychowanie wspierające jest tak ważne? Ponieważ uczy samodzielności poprzez radzenie sobie z lękiem i niekontrolowaną złością. Tylko jak przekładać takie wychowanie na codzienną praktykę?
Najważniejsze jest to, aby być przy dziecku od momentu narodzin. Ono już w pierwszych minutach życia stara się nawiązać kontakt, najpierw z matką, potem z obojgiem rodziców. Jeśli mu się to uda, nabiera przekonania: Nie jestem sam. Jeśli nie – odczuwa lęk przed opuszczeniem.
Emocjonalna więź z rodzicami to związek, z którym porównywane będą wszystkie późniejsze relacje społeczne. Pozwala dziecku zbudować wewnętrzny fundament bezpieczeństwa. Wyposażone w taki fundament ma ochotę i siłę, by poznawać innych ludzi, otoczenie, uczyć się, w tym także samodzielności. Myśli: Nie muszę się bać.
Kontakt z rodzicami potrzebny jest dziecku między innymi do zdobywania wiedzy o sobie samym i komunikowania swoich potrzeb. Na początku próbuje to robić za pomocą spojrzeń, ruchów, pozycji ciała oraz wydawanych dźwięków, od cichego gaworzenia po piski i krzyki. Z reakcji rodziców malec wyciąga wniosek: potrafię sprawić, że mnie zauważą. Albo: Nikt mnie nie dostrzega. Właściwa reakcja rodziców pozwala dziecku uspokoić się i zobaczyć, że może aktywnie zmieniać otoczenie. Tym samym uświadamia sobie: Mogę wpływać na to, co się wydarzy. Wiem, co się ze mną dzieje, i umiem to zakomunikować. A taka wiedza jest bardzo ważnym czynnikiem chroniącym przed poczuciem bezradności.
Dlatego też powinniśmy dbać o to, żeby dziecko otrzymywało odpowiedź na wszystkie swoje emocje. Tylko w ten sposób nabywa umiejętności uzewnętrzniania uczuć i odpowiadania na nie.
Zastanówmy się: Czy syn i córka mogą swobodnie biegać, wspinać się, chlapać, mierzyć siły, czyli poznawać swoje mocne i słabe strony w nieskrępowanej zabawie? Multimedialne, sztuczne bodźce nie zastąpią środowiska naturalnego. Powinniśmy wytyczyć dzieciom przestrzeń do zabawy, w której mogłyby wykazać inicjatywę, samodzielnie działać i w różnorodny sposób doświadczać swoich kompetencji. Czyli mieć szansę poczuć: Zbieram doświadczenia. Ćwiczę zdolności. Uczę się. Jestem kompetentny.
Dziecko musi odkrywać świat, bawić się i ulegać swoim fantazjom, aby zrozumieć, co znaczy tworzyć i skutecznie działać. Powinniśmy je w tym wspierać, ale też jak najmniej ograniczać.
Przyjazne i atrakcyjne środowisko to także potrafiący się dogadać ludzie. Tymczasem w wielu domach dopuszczalne są tylko skrajne rozwiązania: Ustąpię albo postawię na swoim. A przecież jest wiele innych strategii, które gwarantują zawarcie kompromisu i pokazują: To moje potrzeby, a to twoje. Wiem, że problem można rozwiązać. Czasem przydaje się przeczekanie, czasem siła przekonywania, zrozumienie cudzych frustracji, a czasem gotowość do porozumienia. Jak samodzielnie rozwiązywać konflikty, dziecko najlepiej uczy się w kochającej się rodzinie.
Absolutnie najważniejszymi czynnikami wpływającymi na to, że dziecko chce być samodzielne, są miłość i akceptacja rodziców. Nic dziecku nie wyjdzie bez poczucia: Jestem kochany. Jestem wyjątkowy. Atrakcyjny dla innych. Jestem w porządku.
We wczesnym dzieciństwie akceptację odczuwa się przez kontakt cielesny – przytulanie, branie na ręce. Później najważniejsze staje się potwierdzanie przez rodziców, że szanują osobowość i indywidualność dziecka i wspierają je w poszukiwaniu własnej drogi.
Dziecko, które się nie boi, bez oporów sięga po nowe rzeczy i nawiązuje kontakt z otoczeniem. U przestraszonego malca wszelka nowość budzi lęk. Sam pomysł, że mógłby zrobić coś samodzielnie, a tym bardziej podjąć wyzwanie i podążyć tropem tajemnicy, budzi przerażenie. Jedną z przyczyn takiej postawy jest brak więzi dającej poczucie bezpieczeństwa. Niemowlak, któremu brakuje sygnałów obecności najbliższych osób albo jasnych wskazówek, jak nawiązać z nimi kontakt, wpada w panikę. Ten stan lękowy może stać się problemem na całe życie. Dziecko musi zrozumieć, że krótkotrwała rozłąka to nic złego, bo daje okazję do samodzielnego działania i podwójną radość z ponownego bycia z rodzicami. Najlepiej jednak można tę prawdę przekazać przez troskliwe i pełne miłości opiekowanie się dzieckiem.
Wrogiem samodzielności jest także złość. Złoszczenie się to z jednej strony coś normalnego – w ten sposób uświadamiamy sobie, że z czymś się nie godzimy. Każde dziecko musi dowiedzieć się, jakie to uczucie i jak pod jego wpływem człowiek się zmienia. Że złość należy do naszego biologicznego ekwipunku. Ale musi też nauczyć się, jak sobie z nią radzić.
Trening opanowywania złości może przebiegać na dwa sposoby: Poprzez przykład bliskiej osoby, którą dziecko obserwuje – z jakiego powodu się złości, jak ten stan wyraża i jak z niego wychodzi. Albo też w spokojnej rozmowie, w której dziecko dowiaduje się, że złość przytrafia się wszystkim i że zawsze będą istnieć jakieś do tego powody. Żeby jednak sobie ze złością poradzić, trzeba pomysłu, dobrej woli i wcześniej ustalonych reguł. Na przykład można się umówić, że określonego dnia każdy członek rodziny w ustalonym czasie, załóżmy przez godzinę, ma prawo do zrzędzenia: Może powiedzieć, co go denerwuje, i nikt nie bagatelizuje jego uwag.
Często rodzice hamują rozwój dziecka przez nieustanne komentowanie jego poczynań: „Nie przewróć się. Zaraz skręcisz nogę. Zrobisz sobie krzywdę. Nie uda ci się”. A co wtedy słyszy dziecko? Nikt mi nie ufa. Nie jestem dość sprawny. Nie poradzę sobie.
Kiedy malec bada granice swoich możliwości ruchowych, rodzice nie powinni stać nad nim z kamienną twarzą i zaciśniętymi zębami, czekając na coś złego, co musi się zdarzyć. Ich zadaniem jest zachęcanie go i wspieranie, podsuwania rozwiązania, a jeśli to konieczne – wskazywanie niebezpieczeństwa. Zamiast jednak przestrzegać: „Nie przewróć się”, lepiej powiedzieć: „Tu jest ślisko, uwaga na kamienie”. Zamiast: „Zrobisz sobie krzywdę” – „Uważaj, tu są odłamki szkła”.
Tak formułowane komentarze otwierają całkiem nową drogę kontaktu z dzieckiem, które czuje się traktowane poważnie i uczy się oceniać swoje możliwości. Jeśli słowa rodziców budzą jedynie strach, wszystkie bodźce zachęcające do podjęcia aktywności okażą się nieskuteczne. Dziecko nie będzie chciało skakać, wspinać się, co doprowadzić może do pasywności, braku wiary w swoje możliwości, a w konsekwencji – do nieumiejętności samodzielnego działania.
Obserwując dzieci, zauważamy, że potrafią tej samej zabawki używać do różnych celów. Jeśli nikt im nie przeszkadza, samodzielnie rozgryzą, jak coś działa, i nauczą się tym posługiwać. I o to właśnie chodzi, żeby dzieci jak najczęściej same dokonywały odkryć. Musimy im jednak na to pozwolić, a nie biec z gotowym rozwiązaniem. Liczba wciąż modyfikowanych prób i ich konsekwentne powtarzanie potwierdzają albo rewidują dotychczasową wiedzę. Kiedy motywacja dzieci jest silna, chętnie wykonują samodzielnie narzucone sobie zadania. Chcą umieć zrobić coś same. Dlatego nie powinniśmy się bać, że trwonią siły na wielokrotne powtarzanie jakiejś czynności. Przyjdzie czas i na inne zadania.
Wychować dziecko do samodzielności to nasze najważniejsze zadanie. Bo tylko potrafiący wziąć sprawy w swoje ręce dorosły może być szczęśliwy i spełniony.
Co pomaga w rozwijaniu samodzielności dziecka:
- Bezwarunkowa miłość i akceptacja,
- Przykład, jak radzić sobie z niepowodzeniami i emocjami,
- Przyjazne, bezpieczne otoczenie,
- Ruch i nieskrępowana zabawa,
- Możliwość zdobywania doświadczeń,
- Wystrzeganie się podawania gotowych rozwiązań,
- Dawanie wspierających wskazówek zamiast negatywnych komentarzy.