Dom rodzinny ma niewątpliwie duży wpływ na nasze dorosłe życie, ale przeszłość, nawet jeśli była bardzo trudna, nie powinna przesądzać o naszym losie.
Łukasz nie może swojej żonie Ewie powiedzieć słowa krytyki, bo ona zaraz płacze. – Zawsze mówię Ewie, że wszystko, co robi, jest wspaniałe. Nie dlatego, że tak uważam, ale dlatego, że boję się jej płaczu. Kiedy raz czy drugi delikatnie zwróciłem jej uwagę, za każdym razem kończyło się spazmatycznym płaczem i pretensjami, że już jej nie kocham i jestem taki sam jak jej ojciec, który wiecznie ją bezlitośnie krytykował i wszystko miał za złe. Próbowałem tłumaczyć, że jeśli czasem nie smakuje mi ugotowany przez nią obiad albo drażni bałagan, jaki zostawia rano w łazience, to wcale nie oznacza, że jej nie kocham. Tłumaczę jej, że musimy rozmawiać również o tym, co nam się nie podoba. Niestety, dla Ewy to nie do pojęcia. Jej zdaniem, jeśli się kogoś kocha, to się go nie krytykuje, tylko chwali i akceptuje w całości, bez wyjątku.
Jeżeli dzisiejsze nasze niepowodzenia tłumaczymy naszą traumatyczną przeszłością, to warto się zastanowić, czemu służy takie postawienie sprawy. Tak radzi Magda Linca, psychoterapeutka z INZPiRO (Instytut Zdrowia Psychicznego i Rozwoju Osobowości). Czy jeśli nieustannie roztrząsamy doznane w dzieciństwie krzywdy, to zaspokajamy potrzeby, które kiedyś były źródłem naszej frustracji, czy raczej utrwalamy nasze problemy?
– Nie chodzi o to, aby na siłę myśleć pozytywnie i udawać, że wszystko było dobrze. Ale w psychoterapii wraca się do przeszłości zawsze w jakimś celu – podkreśla terapeutka. – Nie po to, żeby ją nieustannie wałkować i tkwić w poczuciu krzywdy, ale po to, żeby uwolnić się od wpływu tego, co stało się w dzieciństwie.
Przeszłości nie zmienimy, ale możemy decydować, w jaki sposób i czy w ogóle będzie ona determinować naszą teraźniejszość.
– Nawet jeżeli nie mieliśmy szczęścia w dzieciństwie i nasze niezaspokojone potrzeby wywoływały w nas silną frustrację, to jeszcze nie znaczy, że tak musi być już zawsze. Możemy nauczyć się dbać o nas samych lepiej, niż dbali nasi rodzice – tłumaczy Magda Linca.
Dlaczego w takim razie tak często robimy z siebie ofiary wychowawczych porażek naszych rodziców? – Bycie ofiarą ma niewątpliwie swoje dobre strony – tłumaczy psychoterapeuta Dariusz Tkaczyk z Ośrodka Pomocy i Edukacji Psychologicznej „Intra”. – Jeśli czujemy się skrzywdzeni, możemy zrzucić z siebie trochę odpowiedzialności na innych. To też dobry sposób na to, żeby inni się nami zajmowali. Zdaniem Magdy Lincy warto się jednak zastanowić, czy przyjmowanie roli ofiary rzeczywiście zaspokaja nasze potrzeby.
– Czy naprawdę satysfakcjonujące jest to, że ludzie robią dla nas różne rzeczy tylko dlatego, że zostaliśmy kiedyś skrzywdzeni? Może cenniejsze jest wzbudzanie zainteresowania, bycie traktowanym z czułością, otrzymywanie wsparcia dlatego, że ktoś nas kocha, a nie dlatego, że jesteśmy ofiarami.
Coraz częściej mówi się o wpływie dzieciństwa i domu rodzinnego na nasze życie. Świadomość przeszłości i jej roli jest bardzo pomocna w życiu, bo umożliwia nam zrozumienie naszych dzisiejszych zachowań i wyborów, niejednokrotnie irracjonalnych.
– Czasami niektóre osoby przywiązują się do odkrytej prawdy, że rodzice zrobili im krzywdę, i na tym poprzestają – zauważa Dariusz Tkaczyk. – Nie nazywałbym tego jednak świadomym manipulowaniem. Brak miłości, uwagi i troski ze strony rodziców jest tak obciążającym deficytem, że tęsknota za tymi wartościami potrafi paraliżować. Ale tylko wtedy, gdy nazwiemy swoje deficyty i odżałujemy je, przestaniemy nimi obarczać swoich bliskich.
Zdaniem psychoterapeuty Andrzeja Wiśniewskiego trudne dzieciństwo nie może być biletem ulgowym na życie, tylko doświadczeniem do przepracowania. Tymczasem niektórzy z nas ze swojego trudnego dzieciństwa i odniesionych w nim ran robią swoistego rodzaju sztandar. Swoje poczucie znaczenia budują na głębokim przekonaniu, że cierpią najbardziej na świecie, a skoro tak, to należy im się specjalne, zwalniające od zobowiązań traktowanie.
Ludzie głodni uczuć, nie dość akceptowani przez swoich rodziców w dzieciństwie, szukają rekompensaty niespełnionych potrzeb dziecięcych w dorosłych związkach.
– Nie ma niczego złego w istnieniu dziecięcych potrzeb – tłumaczy Andrzej Wiśniewski. – Każdy z nas je ma, ale ważne jest, w jaki sposób staramy się je zaspokoić: czy poprzez otwarte komunikowanie (dzięki czemu partner ma możliwość wyboru, czy chce mieć czasem zamiast żony córkę, czy zamiast męża syna), czy też manipulując bliskimi.
– Mariusz jest dobrym mężem i ojcem – chwali męża Beata. – Jestem lekarzem, często mam dyżury w szpitalu. Wiem, że mogę spokojnie zostawić męża z synami. Wszystkiego dopilnuje i zadba o dzieci nie gorzej niż ja. Gdyby nie jedna rzecz, byłabym najszczęśliwszą osobą pod słońcem. Mariusz kompletnie nie potrafi mówić o swoich uczuciach ani okazywać czułości. Kiedy się poznaliśmy, byłam nim zafascynowana, wtedy nawet podobała mi się jego oschłość. Uważałam, że to takie męskie. Poza tym ujął mnie swoją opiekuńczością. Akurat miałam końcowe egzaminy i Mariusz bardzo dużo mi pomagał. Przepisywał teksty, wypożyczał książki, dbał, żebym regularnie jadła. Myślałam wtedy, że to wszystko jest o wiele więcej warte niż przytulanie i czułe słówka. Z czasem coraz bardziej zaczęło mi brakować czułości ze strony Mariusza. Mam też do niego żal, że tak mało czułości okazuje naszym synom. Mówi, że nie będzie ich przytulał i całował, bo nie chce wychować ich na mięczaków. Zupełnie jakbym słyszała mojego teścia, też zawsze opanowanego, racjonalnego i chłodnego.
Ostatnio strasznie się pokłóciliśmy. Kiedy na spacerze nasz czteroletni syn przewrócił się i zaczął płakać, bo mocno się uderzył, Mariusz podniósł go, otrzepał mu spodenki i kazał się uspokoić, mówiąc, że mężczyzna nigdy nie powinien płakać. Wykrzyczałam mu wtedy, że chyba jest bezdusznym cyborgiem, skoro nie potrafi przytulić płaczącego dziecka. Obraził się i powiedział, że nie będzie robił tego, czego nie potrafi robić i co go krępuje.
Zdaniem Magdy Lincy, jeżeli ktoś uważa, że dom dzieciństwa tak jednoznacznie wpływa na nasze życie, że nie mamy wpływu na własne zachowania w dorosłym życiu, trudno jest go przekonać, że może być inaczej.
Ale skoro jako dorośli sami decydujemy, o której wstajemy, co jemy na śniadanie i w co się ubieramy, to może warto też samemu zadecydować, czy chcemy nauczyć się nowych zachowań, jeśli nasze dziecko albo partner tego naprawdę potrzebują.
Dominika niedawno zerwała zaręczyny. Kiedy narzeczony powiadomił ją, że szykuje mu się świetny roczny kontrakt w Londynie, więc powinni plany matrymonialne przełożyć do jego powrotu, Dominika oddała mu pierścionek. – Nawet mnie nie zapytał, czy zgadzam się na przesunięcie daty ślubu. Na próżno Adam tłumaczył Dominice, że bardzo ją kocha, że rok szybko zleci, będzie go odwiedzała, a kiedy wróci – wezmą ślub na spokojnie, bez pośpiechu i na dodatek dzięki pieniądzom, które w tym czasie zarobi, będą mogli wziąć o wiele mniejszy kredyt na mieszkanie. Dominika była nieprzejednana. – Jeśli okazałam się mniej ważna od jego kariery, to nie mamy o czym mówić. Dobrze, że okazało się to teraz, a nie po ślubie, jak to było w przypadku moich rodziców. Rodzice Dominiki rozwiedli się, kiedy ona miała 15 lat. Wtedy z wielkim hukiem i skandalem wyszedł na jaw wieloletni romans ojca. Właściwie niewiele to zmieniło w życiu rodziny, bo ojciec i tak zawsze był tylko gościem w domu. Bardzo dużo podróżował służbowo, do tego często jeździł na polowania. Zdaniem Dominiki wszyscy mężczyźni to egoiści. Adam potwierdził jej przekonanie.
Czasami nieświadomie oczekujemy od swoich partnerów, że dadzą nam wszystko to, czego nie dostaliśmy od rodziców. Przy tak wygórowanych oczekiwaniach wystarczy drobne uchybienie i rozczarowanie gotowe.
Psycholog analityczny Stephen Johnson powiedział, że co prawda nie możemy dostać wszystkiego, czego potrzebujemy, ale możemy otrzymać o wiele więcej, niż kiedykolwiek dostaliśmy. Tymczasem jeżeli posługujemy się w życiu kalkami – typu, że mężczyźni są źli albo że kobiety wykorzystują mężczyzn – doprowadzamy do tego, że zaczynamy wyłapywać tylko to, co potwierdzi nasze wyniesione z domu przekonania.
– Zachowujemy się wówczas tak, jakbyśmy założyli czarne okulary. Może warto je czasami zdjąć albo choć dostrzec, że ma się je na nosie. Zdać sobie sprawę, że czarne okulary z dzieciństwa wypaczają nam obraz rzeczywistości – radzi Magda Linca.
Ukazanie się w Polsce książki Susan Forward pt. „Toksyczni rodzice” (Santorski & Co 2006) odbiło się szerokim echem. Jej lektura przyczyniła się do tego, że ludzie zaczęli szukać winnych za to, co niedobrego dzieje się z ich obecnym życiem.
– Gdyby książka „Toksyczni rodzice” została wprowadzana na rynek pod hasłem: „Ludzie mają prawo oskarżać swoich rodziców, jeśli doświadczyli od nich przemocy i że ta przemoc jest czymś złym, niczym nieusprawiedliwiona”, to wszystko byłoby w porządku – tłumaczy Andrzej Wiśniewski. – Natomiast książka została wypromowana pod hasłem: „Za twoje niepokoje i porażki odpowiadają twoi rodzice. Gdyby nie oni, byłbyś szczęśliwym człowiekiem”. I w tym kontekście lektura „Toksycznych rodziców” zrobiła dużo złego, bo wysyłała na terapię rodziców, a nie ich dorosłe dzieci. Poza tym autorka Susan Forward stworzyła mit idealnych rodziców, a takich nie ma. Poza skrajnymi przypadkami większość rodziców ma zalety i kiedy już odchorujemy ich wychowawcze wpadki, dostrzeżemy również to, co zrobili dla nas dobrego.
Dojrzałość wymaga zobaczenia ludzi w pełni. Wówczas oprócz zła widzimy dobro, oprócz słabości – siłę. Zdaniem Dariusza Tkaczyka, nawet jeśli we wspomnieniach naszego domu rodzinnego dominują te złe wydarzenia, warto zadać sobie pytanie: to było, a co chcesz zrobić teraz? Możesz się poddać sile przeszłości, ale to jest twój wybór, a nie konieczność. Rodzice są odpowiedzialni za deficyty, z którymi się borykasz, ale nie za twoją dzisiejszą porażkę. Bo to ty się poddajesz albo ty idziesz dalej. Nawet jeśli miałeś najgorszych rodziców, to nadal ty decydujesz, jak dzisiaj i jutro będzie wyglądało twoje życie.
Artykuł archiwalny