W sytuacji zagrożenia zwolnieniem ludzie często wykonują nerwowe ruchy, donoszą, spiskują, oczerniają. Jednak takie rozpaczliwe działania zazwyczaj kończą się tym, czemu miały zapobiec: rozwiązaniem umowy o pracę.
Julia nie radziła sobie z wypełnieniem założeń szefa co do wyników sprzedażowych – nie była w stanie zdobyć oczekiwanych kontraktów i po pewnym czasie otrzymała inne zadania – z jednej strony odetchnęła, że nie musi już brać na siebie odpowiedzialności za kontakty ze strategicznymi klientami, z drugiej – miała wrażenie, że to pierwszy krok na równi pochyłej w dół. Poczuła, że grunt osuwa jej się pod nogami – zmniejszyły się zarobki, a raty kredytu – nie. Dodatkowo frustracja i stres oraz poczucie wstydu z powodu „awansu w dół” powodowały, że dalsze niepowodzenia w pracy postrzegała jako skutek złej woli współpracowników, których postępowanie spychało jej zdaniem firmę w przepaść. Należało coś z tym zrobić, ale do tego potrzebna była decyzja „góry”. Kilka kolejnych rozmów z szefem o tym, co nie działa jak należy, miało spowodować, że kierownictwo nabierze do niej zaufania i zrozumie, jak jest oddana i niezbędna firmie. Jednak po kilku miesiącach otrzymała wypowiedzenie. Co o tym mogło zadecydować?
Kiedy nie radzimy sobie w grupie, szukamy pomocy u zewnętrznego autorytetu, który ma władzę i może narzucać rozwiązania, rozsądzając, kto jest w porządku, a kto nie. Julia – skupiona na swoim stresie – dużo energii przeznaczała na jego „obsługę”, pracy poświęcając niewystarczającą ilość czasu, więc rezultaty jej działań zawodowych były marne. Z biznesowego punktu widzenia jej praca nie przynosiła korzyści firmie. Lęk przed utratą posady narastał, a wraz z nim chęć pozbycia się napięcia. Mając rys osobowości, który nie bardzo ufa sobie, a innym jeszcze mniej – Julia nie szukała wsparcia, współpracy i rozmowy o rozwiązaniach wspólnie z teamem, tylko skupiła się na odsunięciu katastrofy od siebie. Jako że spodziewaną katastrofą było zwolnienie z pracy, jej działanie skoncentrowało się na przekonaniu zwierzchnika, że to, co się dzieje, to nie jej wina: „Ja jestem OK, to z nimi jest coś nie tak”. Takie komunikaty przekazywała w rozmowach z szefem. Z punktu widzenia jej koleżanek i kolegów nie było to nic innego, jak zwykłe donosicielstwo. Z jej punktu widzenia była to próba zawalczenia o ochronę siebie. Rozpaczliwość takiej postawy polega na tym, że zazwyczaj prędzej czy później pracodawca zaczyna przyglądać się faktom, a nie emocjonalnym donosom. A faktami są tu wyniki pracy. Donoszenie w takim przypadku na dość krótko odsuwa katastrofę w czasie.
To, że jakiś problem znajduje swoje ujście w zastosowaniu takich rozpaczliwych schematów działania, wiąże się najczęściej z rodzajem kultury organizacji. Żeby ziarno dojrzało, muszą pojawić się określone warunki. Żeby ktoś mógł donosić, ktoś musi donosów słuchać. Te firmy, które stosują prostą zasadę savoir-vivre’u, że nie rozmawia się o kimś za jego plecami, nie stwarzają warunków dla rozwoju donosicielstwa. Jednak badania przeprowadzone w Polsce przez portal praca.wp.pl, w których wzięło udział prawie 6 tysięcy internautów, dają do myślenia.
Wynika z nich, że 29 proc. pracowników donosi szefowi o tym, co robią inni. Natomiast 21 proc. rozsiewa plotki w celu zepsucia innym reputacji. Na ile więc pewne zachowania są wynikiem jednostkowej tendencji do posługiwania się donosem, a na ile wynikają ze stworzonych przez firmę warunków, do końca nie wiadomo. Przy rozpatrywaniu tego zjawiska warto pamiętać o dwóch stronach medalu.
Dlaczego niektórzy donoszą? Panika powoduje, że zaczynamy się zachowywać, jakby rzeczywiście w danym momencie zagrożone było co najmniej nasze życie, jeśli wręcz nie życie członków całej naszej rodziny. W dzisiejszych czasach bezpieczeństwo finansowe bardzo często utożsamiane jest z bezpieczeństwem w szerszym znaczeniu tego słowa, a utrata pracy postrzegana jest na równi z symboliczną śmiercią. Wobec takiej perspektywy łatwo przełączyć się na „rozpaczliwy” styl działania. Kurczowe trzymanie się dotychczasowego rozwiązania i nieumiejętność przekroczenia bariery strachu powoduje, że nie ma mowy o jakichkolwiek próbach przekraczania granicy komfortu, które stymulują rozwój i pozwalają znaleźć kreatywne rozwiązania. Panika wyłącza logiczne myślenie i doprowadza do stanu, kiedy łatwo popaść w działanie oparte na schemacie czysto wojennym: „Jedni przeżyją, inni zginą. Ja chcę przeżyć za wszelką cenę”.
Co zatem robić, żeby nie ulec panice? Po pierwsze nie działać pod wpływem emocji. Kiedy czujemy, że biorą górę nad rozumem, warto ochłonąć, stosując jakąś wypróbowaną technikę – liczenie do stu albo przypominanie sobie, że jest się cętką na szyi żyrafy, medytowanie lub ćwiczenie oddechu. Jednym słowem, należy doprowadzić się do stanu, kiedy uda się znowu włączyć zdrowy rozsądek. Potem, używając tego rozsądku, dobrze jest zweryfikować płynące z wewnątrz komunikaty o zagrożeniu naszego jestestwa. Kiedy targają nami emocje, dobrze jest też mieć czego się trzymać. I tu pomocne okazują się zasady, które kiedyś uznaliśmy za swoje, pod którymi się podpisujemy i chcemy, żeby tak samo były stosowane przez nas, jak i w stosunku do nas.
Trzymanie się wywiedzionej z savoir-vivre’u zasady: najpierw rozmawiamy z tym, z kim mamy konflikt i szukamy wspólnie rozwiązania, zamiast uciekać się do interwencji „z góry”, przyczynia się z jednej strony do propagowania tej dobrej praktyki w firmie, a z drugiej pozwala bez obaw spotkać się ze swoim odbiciem w lustrze następnego poranka. Takie nieobarczone wstydem spotkanie dobrze wpływa z kolei na zwiększenie poczucia własnej wartości, a to daje siłę do powiedzenia „nie” praktykom donosów i plotek, nawet jeśli w firmie jest na to przestrzeń i przyzwolenie.
Chociaż Julia popełniła większość możliwych błędów, takich jak: mała wiara w swoje możliwości, popadanie w panikę w trudnej sytuacji czy chodzenie na skargę zamiast poszukiwania rozwiązania razem z innymi zainteresowanymi i poniosła konsekwencje swojego działania w rozpaczliwym stylu w postaci utraty pracy i zaufania byłych kolegów – to ciągle jeszcze ma szansę przyjrzeć się schematom, w jakie była uwikłana, i popracować nad zmianą nawyków. Jeżeli to się uda, nowa praca może okazać się właśnie wybawieniem, bo daje jej szansę na to, by w nowym miejscu zacząć funkcjonować w inny sposób.
„Wierzę, że dopóki ja służę życiu, życie służy mi” – mawia Marshall Rosenberg, propagator porozumiewania się w dojrzały, nietoksyczny sposób.
Za tymi słowami stoi przekonanie, że jeżeli wchodzimy w relacje z innymi w sposób oparty na zaufaniu i szacunku do samych siebie i do otoczenia – to rozwijają się one harmonijnie i przynoszą dobre rezultaty dla wszystkich stron. Kiedy zachowujemy się w sposób manipulacyjny albo przemocowy – sytuacje życiowe prędzej czy później wskażą nam nieskuteczność takiej postawy. Ta prawidłowość sprawdza się i w pracy, i w relacjach prywatnych, niestety – albo na szczęście.