To był tylko seks! A co jeśli dołączyły do niego też uczucia? Kto decyduje o tym, co w związku jest jednym krokiem za daleko, a co tylko błędem? Czy mężczyźni zdradzają z innych powodów niż kobiety? I czy skok w bok może paradoksalnie uratować związek? O to wszystko pytamy psychoterapeutę Wojciecha Eichelbergera.
Kobiety i mężczyźni różnią się w postrzeganiu tego, czym jest zdrada? Płeć ma tu znaczenie czy może po prostu jedni ludzie potrafią oddzielić seks od uczuć, a inni – nie?
To zależy od tego, czy zrobiliśmy wystarczająco dużo, aby stać się ludźmi zintegrowanymi, świadomymi siebie i wrażliwymi. Bo ludzie dojrzali i mądrzy nie chcą i nie potrafią oddzielać seksu od serca.
Inną sprawą jest, że statystycznej kobiecie oddzielenie seksu od serca przychodzi znacznie trudniej niż statystycznemu mężczyźnie, bo to kobieta, a nie mężczyzna zaprasza drugiego człowieka do intymnej przestrzeni swego ciała, do swojego wnętrza. Z drugiej strony – choć jest to powód dany przez naturę i uwarunkowany anatomicznie na poziomie genitalnym – to nie zadziała w wypadku kobiet, które doświadczenie biograficzne skłoniło do tego, aby swoje ciało traktowały jak przedmiot, który do nich nie należy. Mężczyźni mają z tym jeszcze trudniej, bo ich genitalna anatomia pozwala im doświadczać bliskości z kobietą jako chwilowego pobytu w przestrzeni innego ciała. Trudno im poczuć się gospodarzem, a łatwo – gościem, który wpadł na chwilę z krótkimi odwiedzinami. Przeżycia wpuszczania kogoś do własnego ciała i bycia wpuszczonym, a szczególnie bycia zaproszonym, zasadniczo różnią się od siebie. To z reguły wpływa na poziom wymagań i tryb doboru partnerów seksualnych przez kobiety i przez mężczyzn. Dlatego mężczyzna, który ma seks niepodłączony do serca, może – jak to się zresztą nieprzypadkowo określa – „przelecieć” niemal każdą zgłaszającą do tego gotowość kobietę i niemal od razu o tym zapomnieć. Z tego samego powodu, czyli niepodłączonej do zamrożonego serca seksualności, mężczyźni bywają zdolni do gwałtu. Kobiety są z powyższych przyczyn z reguły ostrożniejsze i bardziej wymagające w doborze swoich partnerów seksualnych. Drugim ważnym powodem jest oczywiście mniej lub bardziej uzasadniona obawa przed zajściem w ciążę z kimś, kto nie nadaje się na ojca.
Jak właściwie zdefiniować zdradę? Czy romans to tylko fizyczność – seks, a zdrada to zaangażowanie emocjonalne?
Tak jest w wolnych związkach, które z założenia opierają się na całkowitym zaufaniu i wzajemnym szacunku, czyli działają na zasadzie: „Ja nie wnikam w twoje życie, w tym także w twoje związki z innymi, a ty nie wnikasz w moje. Oboje jesteśmy wolnymi ludźmi, więc dopóki oboje wybieramy bycie razem, bo to, co nas łączy, jest dla nas obojga najważniejsze – dopóty będziemy razem”. Zdrada w związku otwartym polega więc na tym, że serce jednego z partnerów angażuje się bardziej w inną relację niż w związek główny. Jednak w tych związkach, które nie umówiły się na otwartość, zdrada fizyczna to także zdrada.
Większość par będących w stałych związkach nie ustala ze sobą tego, jak rozumieją zdradę. Nie dziwię się zresztą, bo skoro nie jesteśmy związkiem otwartym, nie zakładamy z góry, że będziemy romansować z innymi...
Dlatego nie sposób jest dzisiaj ustanowić obiektywnej definicji zdrady obowiązującej wszystkich. To, czy coś jest zdradą, czy jeszcze nie, staje się w coraz większym stopniu przedmiotem bardzo subiektywnej, indywidualnej oceny uzależnionej od poczucia wartości, stopnia dojrzałości emocjonalnej, poziomu autonomii i wewnętrznej spójności obojga partnerów. Zmienia się też społeczna obyczajowość, która nie stygmatyzuje i nie dramatyzuje zdrady w stopniu, jaki miał miejsce jeszcze 30 lat temu. Dzieje się to zapewne w dużej mierze na skutek coraz bardziej niezawodnej antykoncepcji, co sprawia, że mężczyźni w związkach mniej obawiają się ewentualności wychowywania nieswojego dziecka, a kobiety − uwikłania ich partnera w równoległe ojcostwo.
Oczywiście trudności ze zdefiniowaniem zdrady w związkach zamkniętych nie dotyczą sytuacji regularnych czy permanentnie równoległych relacji z innymi partnerami. To sytuacje patologiczne, które świadczą o tym, że związek nie funkcjonuje, a partnerzy powinni się rozstać i być może poddać terapii. Podobnie trzeba myśleć o związkach opartych na patologicznej zazdrości, braku zaufania i nieustającej kontroli, gdy nawet zwykłe spojrzenie na inną osobę jest traktowane jako wykroczenie przeciwko umowie o wierności, nie mówiąc już o tańcu czy o flircie.
Ale są też związki, w których partnerzy nie informują się o tzw. skokach w bok. Czy to jest dobre wyjście, nie mówić partnerowi o zdradzie? Wielu terapeutów tak twierdzi. Bo jeśli powiemy, przerzucamy odpowiedzialność za dalszy los związku na osobę zdradzoną. Pan powiedział kiedyś, że nie każdy romans jest zdradą i zawrzało, że to męski i wygodny punkt widzenia.
Zatem wróćmy do tego, bo oburzenie było w moim odczuciu wynikiem nieporozumienia. Zastanówmy się wspólnie, czy biegnięcie do partnera czy partnerki z informacją o naszych wyrzutach sumienia z powodu jakiejś epizodycznej zdrady i po to, by błagać o rozgrzeszenie, jest w istocie zachowaniem etycznym. Czy obciążona takim wyznaniem partnerka nie powinna wtedy powiedzieć: „Spadaj, to twoja sprawa i twoje sumienie. Jeśli czujesz, że to, co zrobiłeś, zrywa nasz związek, to odejdź i nie obciążaj mnie tym. Jeśli sumienie cię boli, to zachowuj się tak, żeby cię nie bolało. Nie jestem od tego, żeby ci przynosić ulgę i nie chcę cierpieć z powodu twoich błędów”? Naturalnie taka strategia i postawa są uzasadnione tylko w przypadku pojedynczych, odosobnionych, niepowtarzalnych epizodów, nieprzekształcających się w trwałe relacje z osobami trzecimi. Każda inna sytuacja świadczyć będzie o kryzysie w związku i powinna być ujawniona, aby dochować wierności zasadzie lojalności i szacunku wobec stałego partnera – i wtedy można albo się rozstać, albo podjąć trud naprawiania związku na przykład przez terapię pary. Natomiast doprowadzenie do sytuacji, gdy partner czy partnerka dowiadują się o trwałej, równoległej relacji nie od nas, a od innych czy przypadkiem – jest często uznawane przez nich jako zdrada większa od tej ukrywanej i staje się najistotniejszą przyczyną nieodwołalnego rozstania. I nic dziwnego. Osoba zdradzona ma prawo czuć się wtedy zdradzona podwójnie.
Warto pamiętać, że doświadczenie zdrady często przerasta i niweczy nasze wcześniejsze partnerskie umowy i deklaracje oraz sprawia, że zachowujemy się bardzo niekonsekwentnie i niespójnie, reagując albo z pozycji skrzywdzonego dziecka, albo z pozycji surowego mentora. Bardzo trudno nam zachować dorosłą, zrównoważoną i odpowiedzialną postawę. W moim gabinecie widzę, jak wielu ludzi niepotrzebnie się dzisiaj rozstaje. Nie dlatego, że naprawdę czują się zdradzeni i dają sobie rzeczywisty przywilej moralnej racji, lecz dlatego, że pozbawieni wewnętrznego kompasu myślą, że powinni się czuć zdradzeni. Dostosowują się do społecznej normy, do stereotypu zdrady, zamiast iść za własnym instynktem, intuicją i prawdziwymi uczuciami – krótko mówiąc, pozostać wiernymi sobie.
Kiedyś funkcjonowała też tzw. złota rada, że lepiej nie mówić o tym, że wie się o zdradzie, bo wtedy partner czy partnerka zawstydzi się i na pewno odejdzie...
Tak mówiły podręczniki z XIX wieku, kiedy sytuacja kobiet wyglądała inaczej. W dużym stopniu zależały one wtedy ekonomicznie od mężczyzny, od tego, czy ich związek małżeński przetrwa. Ale faktycznie czasem jeszcze dzisiaj dzieje się tak w wielu związkach. Dużo zależy też od tego, czy rodzice danej kobiety rozwinęli w niej gen i kompetencję niezależności i ugruntowane poczucie własnej wartości.
A z jakiego powodu najczęściej zdradzają dzisiaj mężczyźni?
Niektórzy mężczyźni – podobnie jak wiele kobiet – zdradzają, bo uważają, że nie zasługują na stały, lojalny, oparty na zaufaniu i szacunku związek. Są przekonani, że ich partnerka na pewno za chwilę odkryje, że się pomyliła i odejdzie. Myślą: „Skoro i tak wszystko skończy się źle, to zdradzę pierwszy i na zakładkę zapewnię sobie kolejne, chwilowe oparcie”. Zdrada jest też sposobem zapobiegania zaangażowaniu serca w związek. A naprawdę wielu współczesnych mężczyzn ma poranione serca, które boją się bliskości. To samo można powiedzieć o kobietach, których poranione serca nie wierzą w męską miłość, a to sprawia, że zamiast angażować się w związek, otwierać się na miłość i swoją przebogatą seksualność – wybierają zabójczą dla związku nawykową strategię powściągliwości, zazdrości i kontroli.
Można potraktować zdradę jako próbę ratowania związku?
Zdrada często, niemalże z reguły, bywa rozpaczliwą próbą ratowania związku, i często go ratuje! Bardzo trafnie opisała to Kasia Miller w głośnej książce „Kup kochance męża kwiaty”. Bo paradoksalnie „ten trzeci” czy „ta trzecia” często ratuje zagrożony związek. Wprawdzie po drodze nieszczęsnemu kochankowi czy kochance, w imię nowej solidarności i nowego mitu założycielskiego, pogodzeni małżonkowie zgodnie ścinają głowę, ale związek zostaje uratowany. Do zdrady dochodzi zwykle dlatego, że w naszych związkach coś, jakaś frustracja czy żal, od dawna są zamiecione pod dywan; dlatego że seks stał się nudnym rytuałem; dlatego że komuś brakuje uznania, szacunku, troski albo ciepła; dlatego że stare resentymenty nie zostały ujawnione; dlatego że ktoś w związku się kompletnie zaniedbał... Wtedy jedno z partnerów w końcu ulegnie urokowi osoby, która dostarcza choć trochę tego, czego od dawna w stałym związku brakowało. No i większość tych zdradzonych szybko decyduje, że nie ma już co zbierać. Ale to nieprawda. Teraz właśnie jest co zbierać, bo widać, co było pod dywanem. A to ogromna szansa na przebudowę obojga partnerów, a tym samym na wystrzelenie związku na wyższą orbitę, gdzie ciążenie tego, co przywleczone z przeszłości własnej i naszych systemów rodzinnych, już nie ściąga nas w kierunku kolejnej katastrofy. Ale w tej sprawie do tanga trzeba dwojga, a w dodatku obie strony muszą być gotowe do wzięcia odpowiedzialności za to, co wydostało się spod dywanu.
No dobrze, a nie można zacząć od nowa bez zdrady?
Jeśli, nie zaglądając pod dywan, bezrefleksyjnie zaangażujemy się w kolejny związek, to prędzej czy później znów znajdziemy się w tym samym miejscu.
Czy motyle w brzuchu, które w wieloletnim związku czasem odlatują, a które łatwo „przywołać” nowym związkiem – są faktycznie do wyhodowania w tym stałym? Jak to zrobić?
Odkopanie pożądania, zmysłowości i wzajemnej atrakcyjności jest na ogół łatwiejsze niż często żmudna praca z biograficznymi uwarunkowaniami. Przede wszystkim trzeba zadbać o zdrowie i kondycję, pozbyć się napięć w ciele, zwolnić tempo życia, by zacząć budzić się z odrętwienia i gorączkowego pędu do przodu, zacząć praktykować kontemplację, slow life i slow sex. Wtedy odkryjemy nowy, niedyktowany wyłącznie przez popęd poziom relacji z partnerką czy partnerem, naprawdę otworzy się nam serce, a nawet tzw. wyższa świadomość. Seks stanie się wtedy ekspresją całej osoby i nabierze innego, zaskakującego wymiaru.
A jak pan definiuje miłość? Czy to dążenie do wolności, czy raczej spełniania potrzeb drugiej osoby?
To bardzo wysoka poprzeczka, do której staramy się doskoczyć przez całe życie, przeczuwając, że po to właśnie urodziliśmy się na tym świecie. Pojawia się wtedy, gdy już niczego od siebie nawzajem nie potrzebujemy. Z wyjątkiem bycia kimś, kto jest wybranym adresatem miłości drugiej osoby i jednocześnie nadawcą. Miłość to bycie najlepszą wersją siebie, ale też dostrzeganie najlepszej wersji siebie w tym drugim.
Jak to zrobić w praktyce? Jak nie dać się małostkowości życia i codziennej logistyce?
Pracuję teraz nad warsztatem na temat miłości, gdzie punktem wyjścia jest opowieść o czterdziestoletnim człowieku, który przyszedł do mędrca po radę, bo nie mógł znaleźć dla siebie odpowiedniej partnerki. Mędrzec powiedział mu wtedy: „Weź kartkę papieru i napisz dziesięć najważniejszych cech kobiety, której szukasz”. Mężczyzna zapisał: „czułość, zdolność do kochania, wrażliwość, troskliwość, optymizm, niezależność, poczucie humoru, mądrość, lojalność”. Mędrzec przeczytał listę i powiedział: „A teraz zdradzę ci sekret. Jeśli chcesz znaleźć taką osobę, to napisałeś właśnie swój program rozwojowy, swoją mapę drogową prowadzącą do celu. I teraz musisz te wszystkie cechy odnaleźć i rozwinąć w sobie, inaczej jej nie spotkasz. A jeśli nawet ją spotkasz, to za chwilę cię opuści, zmęczona tym, że nieustannie z niej czerpiesz”.
Wywiad archiwalny
Wojciech Eichelberger, psycholog, coach, doradca biznesu, założyciel Instytutu Psychoimmunologii w Warszawie, autor wielu książek z dziedziny psychologii i rozwoju osobistego, najnowsza to „Wariat na wolności. Autobiografia” (wyd. Znak).