Dorosłość to umiejętność zapraszania, ale też wypraszania bliskich ze swojego życia. Odważne wyznaczanie granic. Stawanie po swojej stronie, często także przeciwko rodzicom.
Marta (35 lat) jest jedynym, późnym dzieckiem rodziców. Odkąd pamięta, w domu były awantury. Ojciec miał wiecznie pretensje do matki: o bałagan w mieszkaniu, przesoloną zupę, niedopilnowane dziecko, a nawet o kryzys ekonomiczny na rynku. Matka, typowa ofiara, by rozładować napięcie i mieć już za sobą kolejną potyczkę z mężem, nierzadko go prowokowała. Marta doskonale pamięta to uczucie drżenia w brzuchu, kiedy awantura wisiała na włosku. Gdy matka zaczynała swoje zrzędzenie, Marta miała ochotę wrzeszczeć, tupać, walić głową w ścianę, ale lęk, że takim zachowaniem ściągnie na siebie uwagę i złość rodziców, powodował, że chowała się pod stół, zatykała uszy i nerwowo gryzła zaciśniętą pięść. Ale nie sposób było nie słyszeć wrzasków ojca, jego walenia pięścią w stół, szlochów matki, trzaskania drzwiami i wreszcie tej złowrogiej ciszy, kiedy Marcie wydawało się, że świat przestał istnieć. Ale to był dopiero początek. Matka szła do łazienki, myła twarz zimną wodą, poprawiała włosy, wyciągała córkę spod stołu, a potem, przytulając ją do siebie, głaskała po głowie i szeptała: „Gdyby nie ty, już dawno odeszłabym od tego hitlerowca”. Marta do dziś nie wie, czy bardziej bolał ją uścisk matki, czy okrutne słowa pod adresem ojca. Kiedy wreszcie udawało jej się wyswobodzić z objęć, szła do łazienki i wymiotowała. Wiedziała, że znowu zmoczy pościel, a rano usłyszy od matki: „Zlałaś się do łóżka? Skaranie boskie z tym dzieciakiem. Gdyby nie ty i twój ojciec…”. Dalszej części wypowiedzi nie musiała słuchać. Znała ją na pamięć, jak słowa modlitwy.
„Nie zabiję tej wariatki tylko ze względu na ciebie” – brzmiały w jej uszach słowa ojca.
„Kiedy pójdziesz na swoje, wywalę na złamanie karku tego drania” – dudnił głos matki.
„Gdyby nie ty, twoi rodzice byliby szczęśliwi. To wszystko twoja wina” – mówił wewnętrzny głos, który Marta usłyszała po raz pierwszy tuż po komunii. Od tego dnia na dobre zagościł w jej sercu i nie ucichł do dziś.
Marta bardzo chciała jak najszybciej dorosnąć, „pójść na swoje”, zniknąć z życia rodziców, ale na nieszczęście była chorowitym dzieckiem. Łapała wszystkie infekcje, ciągle przytrafiały jej się jakieś wypadki. W okresie nastoletnim miała epizod anorektyczny. Do dziś pamięta ten mdląco-gniotący ból pustego brzucha i głos w głowie, który mówił: „Udowodnij, że jesteś silna, pokaż, że nie musisz jeść. No, dalej”.
Kiedy Marta była chora, matka i ojciec, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przemieniali się w cudownych rodziców. Na zmianę czuwali przy jej łóżku, biegali od lekarza do lekarza, podsuwali smakowite kąski, czytali bajki, głaskali po głowie i w ogóle się nie kłócili. Jak wtedy, gdy zachorowała na grypę. Miała ponad 40 stopni. Sprytnie schowała pod językiem tabletkę na obniżenie temperatury, bo wiedziała, że każda kreska w górę to kolejne pięć minut więcej uwagi i troski rodziców.
Na studia wyjechała do innego miasta. Tłumaczyła rodzicom, że kierunek, który wybrała, jest jedynie na uczelni oddalonej 200 km od domu. Kłamała i, choć czuła się z tego powodu winna, chęć, by spróbować życia z dala od rodziców, była silniejsza. Zrozumieli to i… zajęli się swoim życiem, którego Marta nadal była świadkiem, tym razem na odległość. Zwykle najpierw dzwoniła matka i zaczynała: „Córeczko ratuj, dłużej już nie wytrzymam”. Po chwili w słuchawce rozbrzmiewał tubalny głos ojca, jak echo powtarzający słowa matki: „Zabierz ją stąd, bo zaraz jej coś zrobię”.
Pierwszego roku studiów Marcie nie udało się zaliczyć. Z rozpoznaniem ciężkiej depresji wylądowała na oddziale psychiatrycznym, a potem w domu, pod troskliwą opieką rodziców. Po roku wznowiła studia na uczelni w swoim mieście. Mieszkała oczywiście z rodzicami. Znalazła pracę i zaczęła układać sobie dorosłe życie, w dawnym dziecinnym pokoju. Pewnie byłoby tak do dziś, gdyby nie poznała Marcina. To on namówił ją na wynajęcie wspólnego mieszkania. Rodzice nawet nie bardzo oponowali, w końcu są telefony. Scenariusz: „On mnie wykończy, ja jej coś zrobię” od lat mieli starannie opracowany. Tylko Marta znosiła to coraz gorzej, rozdarta pomiędzy Marcinem a rodzicami. Już nie pamięta, ile razy rozpaczliwy głos matki wyrywał ją z romantycznego weekendu za miastem, wyciągał z łóżka w środku nocy, nie pozwalał świętować rocznicy poznania z Marcinem. Ojciec był bardziej powściągliwy, nie kazał jej natychmiast przyjeżdżać, rozumiał, że córka ma swoje życie, ale to nie przeszkadzało mu dzwonić z komunikatem: „Córeczko nie chcę ci zawracać głowy, ale informuję cię, że twoja matka tym razem przegięła”.
Dwa dni temu, cierpliwy i wyrozumiały Marcin, postawił jej ultimatum: „Albo ja, albo oni – wybieraj”. Marta ma poczucie, że każda decyzja, jaką podejmie, będzie zła. Co ma zrobić?
Teresa Raczkowska psychoterapeutka.
Marta pełni w rodzinie rolę podwójnego ratownika: ojca i matki, każdego z osobna. Pomimo tego, że jest dorosła, uwikłanie w system rodzinny (problemy rodziców), uniemożliwia jej życie osobiste. Dodatkowo, na rodzinnej arenie, pełni rolę dziecka i ofiary własnych rodziców. Kiedy jest chora, ma poczucie, że ją kochają: troszczą się, opiekują, a przede wszystkim zawieszają broń. Marta jest w stanie płacić za to wysoką cenę, nawet depresji. Jako dziecko została porzucona przez rodziców, w konsekwencji porzuciła samą siebie: własne potrzeby, pragnienia, marzenia, uczucia, swoje życie.
Prawdopodobnie nie wie, kim jest, jaka jest. Jej rozwój został zatrzymany na etapie małej, bezradnej dziewczynki. Skierowanie jej uwagi na własne uczucia, potrzeby, oczekiwania to pierwszy krok. Marta potrzebuje zdystansowania się do problemów rodziców, życia matki i ojca. Musi zadać sobie pytanie: „Co tak naprawdę do nich czuję?” i zaakceptować wszystkie pojawiające się emocje, zarówno te pozytywne, jak i negatywne. Kiedy zacznie koncentrować się na sobie, najpierw prawdopodobnie ujawnią się jej dziecięce, wyparte emocje, jak żal, wściekłość na rodziców, poczucie bezradności. Dopiero, kiedy je zaakceptuje, będzie w stanie odzyskiwać kontakt ze swoim wnętrzem. Musi znaleźć siłę, by przyznać przed sobą, że jest ofiarą rodziców, że matka i ojciec uniemożliwili jej próby poszukiwania własnej tożsamości, pozbawili dzieciństwa, ale też dorosłego życia. Kiedy zrozumie, jak bardzo została skrzywdzona, będzie w stanie uporać się z poczuciem winy, że np. nie jest wystarczająco dobrą córką. Poczucie krzywdy ma tendencje do utrwalania, identyfikacji z rolą ofiary, dlatego ważne jest, by Marta przeszła proces odreagowywania, ale też budowania nowej tożsamości, odkrywania, nieuwarunkowanej żadną rolą, wartości jako osoby. Negatywne uczucia, których jawne wyrażanie było zakazane przez rodziców, zostały wyparte, co uniemożliwia Marcie dotarcie do samej siebie. Dlatego warto, by zgłosiła się na terapię.
Przy pomocy bezpiecznego wsparcia psychologa poczucie winy przerodzi się w poczucie krzywdy. Marta zacznie dostrzegać, ile traci z powodu zawłaszczania jej przez rodziców. Zrozumie, że matka i ojciec są dorośli, muszą radzić sobie sami. Separacja od rodziców i podążanie w kierunku niezależności i autonomii to proces, który zwykle rozpoczyna się we wczesnym dzieciństwie, kiedy dziecko nabywa umiejętność chodzenia, i nasila się w okresie dojrzewania. Marta musi rozpocząć ten etap dopiero w dorosłym życiu, przejść na swoją stronę.
Ewa Klepacka-Gryz psycholog, terapeutka.
Marta jest ofiarą swoich rodziców, podobnie jak wiele dzieci z tzw. porządnych domów, w których dobro dziecka stawiane było na pierwszym miejscu i w jego imię matki z cierpiętniczą miną znosiły przemoc ze strony partnera. Rodzina, w której na co dzień odbywały się dramaty niszczące duszę dziecka, odbierające dzieciństwo, była i jest dla Marty świętością. Jako dziecko była świadkiem prawdziwego horroru. Bierną obserwatorką najniższych ludzkich instynktów, nienawiści zamiast miłości. Czy taką traumę powinno się wybaczyć? Oddać szacunek rodzicom za to, że dali życie. Spokojnie zamknąć drzwi do dziecięcego pokoju i odejść do swojego życia. Wymazać z pamięci i nie rozliczać się z rodzicami z przeszłości, choćby ze względu na ich wiek, a w konsekwencji na zawsze pozostać w roli ofiary, w poczuciu krzywdy. Czy może na zawsze tkwić w roli ratownika rodziców i w efekcie wchodzić w rolę kolejnego ratownika, np. partnera?
Marta przede wszystkim powinna natychmiast zerwać relacje z rodzicami, przynajmniej na jakiś czas, a może nawet na zawsze. Nie odbierać od nich telefonów, dopóki nie będzie miała siły i odwagi powiedzieć im: „dość tego!”. Jeśli trzeba, wyprowadzić się do innego miasta i zacząć żyć na własny rachunek. Nie dokonywać wyboru pomiędzy rodzicami a partnerem, ale wybrać siebie. Proces stopniowej separacji od rodziców jest możliwy w okresie nastoletnim, wtedy jest naturalny, sterowany powolnym odchodzeniem z domu i przechodzeniem na stronę najpierw rówieśników, potem partnera. W dorosłym życiu, przy tak silnym uwikłaniu w system rodzinny jak u Marty, konieczne jest gwałtowne cięcie. Rodzice Marty są dorośli, odpowiedzialni za swoje problemy, swoje życie. Nie mają prawa obarczać tym własnego dziecka. Kiedy córka zniknie im z oczu, będą mieli szansę rozwiązać swój dramatyczny układ. Bez względu na to, czy się rozstaną, czy nadal będą wspólnie żyć, dręcząc się nawzajem – to nie jest problem Marty. Prawdopodobnie, kiedy ratownik (w tej roli – Marta), zniknie z ich pola widzenia, nastąpi zawieszenie broni, a trwające od lat przedstawienie straci rację bytu, bo widownia opustoszeje.
Marta powinna odważnie wypisać na kartce wszystkie swoje, tłumione i wypierane od lat, pretensje do rodziców. To podziała oczyszczająco, przyniesie jej ulgę, a w konsekwencji po jakimś czasie da miejsce na pojawienie się dobrych uczuć do rodziców. Na przykład takie mocne zdanie jak: „Moi rodzice używali mnie do wzajemnych rozgrywek, skrzywdzili mnie” – pozwoli jej przeżyć ból, wściekłość, bezradność i w rezultacie rozpocząć poszukiwania własnej siły. Dziecko, które tyle znosiło od rodziców, ma w sobie mnóstwo siły. Marta nie musi w dorosłym życiu zabiegać o czyjąś miłość, bo to uczucie, tak jak każdemu z nas, jej się należy. Nie musi chorować, by zasłużyć na troskę i opiekę. Nie musi wybierać pomiędzy sobą, własnym dobrem a dobrem drugiego, nawet najbliższego człowieka. Ale najpierw musi odseparować się od rodziny, by poczuć, kim naprawdę jest, odkryć swoją siłę, ale też swoją słabość. Zaakceptować wszystkie części swojej osobowości; zalety, ale też wady, mocne i słabe strony. Zintegrować je w sobie i odważnie ruszyć własną drogą.